Reklama

Technologie

Wypadek Predatora. Uzbrojone drony bez kontroli?

Fot. USAF
Fot. USAF

Amerykańskie siły powietrzne poinformowały, że wypadek w którym rozbił się bezzałogowy samolot MQ-1B Predator w 2016 r. był spowodowany nieprawidłowym działaniem załogi oraz problemami z łączem danych pomiędzy dronem a naziemnym stanowiskiem kontroli. Okazało się więc, że procedury w takim przypadku nie działają i bezzałogowce amerykańskie mogą nie być w stanie bezpiecznie powrócić do bazy. Może się więc zdarzyć, że będą poza wszelką kontrolą.

Do wypadku bezzałogowego samolotu MQ-1B Predator doszło 2 lutego 2016 r. w obszarze operacji Centralnego Dowództwa Stanów Zjednoczonych (U.S. Central Command) w południowej Turcji podczas misji wsparcia bojowego (a więc maszyna była prawdopodobnie uzbrojona). Z ujawnionego w styczniu br. raportu Komisji Kontroli Wypadków Sił Powietrznych wynika, że od razu wystąpiły problemy z łączem danych pomiędzy bezzałogowcem a naziemną stacją kierowania. Doprowadziło to do utraty kontroli nad maszyną przez obsługę startu i lądowania i ostatecznie do rozbicia się Predatora 10 mil na południe od bazy Incirlik, skąd samolot wystartował.

Według raportu, awaria łącza danych ze statkiem powietrznym wystąpiła w paśmie C, a więc częstotliwości przydzielonej dla komercyjnych satelitów. Utrata tego połączenia komunikacyjnego spowodowała, że nie można było przekazywać sygnałów sterowania, co doprowadziło do nieodwracalnego wyjścia dronu z tzw. kontrolowanego lotu.

Do wypadku przyczyniła się przede wszystkim źle działająca turbosprężarka, która nie pozwalała Predatorowi na lot powyżej pułapu 3000 m (10000 stóp). W związku z tym pilot postanowił przejść do procedury lądowania i ponownie ocenić wydajność silnika na niższej wysokości. Zgodnie z informacjami przekazanymi przez Amerykanów włączenie tego trybu lotu powoduje jednocześnie wyłączenie funkcji autopilota na pokładzie dronu zabezpieczającego go m.in. przed przeciągnięciem.

Kiedy pilot zmniejszył prędkość Predatora oraz gdy bezzałogowiec był już na podejściu do lądowania wystąpiły problemy z łączem danych. Informacje przekazywane operatorom o locie przestały być dokładne i były transmitowane z przerwami. Według komisji powypadkowej pilot był rozproszony przez źle funkcjonującą turbosprężarkę, jak również przez zagrożenie wywołane lotem blisko zaludnionych terenów. Czynniki te wpłynęły na podjęcie błędnej decyzji o wykonaniu trybu alarmowego.

Utrata dronu kosztowała amerykańskiego podatnika około 4,1 miliona dolarów. Na szczęście nie było ofiar i rannych. Odnotowano tylko niewielkie szkody na jednym z pól uprawnych. Dodatkowo Predator, pomimo że się rozbił, to jednak postał praktycznie w jednym miejscu, które można było z tego powodu bardzo szybko uprzątnąć.

Amerykanie nie ujawnili, co było przyczyną złego działania turbosprężarki jak również, co spowodowało przerwy w transmisji danych łączem satelitarnym. Ta druga przyczyna jest o tyle ważna, że pokazała jeden z możliwych scenariuszy utraty kontroli nad dronem. Procedury okazały się na tyle nieskuteczne, że bezzałogowiec w pewnym momencie zaczął działać całkowicie samodzielnie i mógł uderzyć praktycznie wszędzie, w promieniu zapewnionym zapasem paliwa. Dla Predatora, który dopiero zaczął lot, może to być nawet 1000 km.

Istniało więc duże zagrożenie, że znajdujący się poza kontrolą bezzałogowiec może spaść na terenach zamieszkałych powodując duże straty i potencjalne problemy dyplomatyczne (w zasięgu były np. bazy rosyjskie w Syrii). Ryzyka związane z użyciem bezzałogowców są jednym z powodów opóźnienia ich wprowadzania do europejskiej przestrzeni powietrznej.

Reklama

Komentarze (2)

  1. LLL

    Może ktoś dopomógł w przerwaniu łączności? Może ktoś testował skuteczność systemów zakłócających?

  2. Z

    Samoloty spadaja, czasem. Wiec drony, tez spadaja czasem. Nie ma co tak bardzo przezywac. Trzeba czesciej patrzec w niebo, tlok tam duzy, moze akurat cos nam spada. I to nie manna.

Reklama