Reklama

Geopolityka

Wspierać demokrację czy dyktatorów? Białoruś i Ukraina w ujęciu polskich interesów na Wschodzie

Putin i Łukaszenka w Soczi- fot. kremlin.ru
Putin i Łukaszenka w Soczi- fot. kremlin.ru

W polskiej myśli politycznej panuje generalne przekonanie, że fundamentem polityki wschodniej powinno być utrzymanie buforów geopolitycznych oddzielających nas od Rosji. To dlatego tak często nasz dyskurs bywa zdominowany przez kwestie białoruskie i ukraińskie.


Jednak już na niższym szczeblu tej zasady następuje ścisła polaryzacja opinii sytuująca się mniej więcej pomiędzy paradygmatem aktywnego wspierania w tych krajach demokracji za wszelką cenę a popieraniem dyktatorów, którzy zarządzając swoimi folwarkami dają nam pewność co do niepodległego od zakusów Moskwy kursu. Tymczasem najlepsze dla interesów Rzeczpospolitej rozwiązanie znajduje się gdzieś pośrodku obu postaw.


Zarówno w Mińsku jak i w Kijowie rezydują autokraci, jednak ich stosunek do wschodniego sąsiada jest odmienny. Łukaszenka systematycznie pogłębia więzi z Kremlem a Białoruś jest prymusem integracji postsowieckiej począwszy od uczestnictwa w Unii Celnej czy Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym a skończywszy na formule państwa związkowego z Rosją (ZBIR). Widać wyraźnie, że pomimo przebiegłości Łukaszenki jego zależność do Kremla systematycznie wzrasta i to nie tylko z powodu gospodarki- choć jest to czynnik decydujący. Neosowiecki system funkcjonujący nad Świsłoczą powoduje, że w dużym uproszczeniu nie istnieją tam elity władzy zainteresowane niezależnością kraju, w którym funkcjonują. Na Białorusi nie ma partii władzy, oligarchów zatem i usankcjonowanych grup interesów wywodzących się z reżimu prawnego, czy dużej własności prywatnej. Tymczasem Janukowycz jest bardzo niechętny formalnemu wiązaniu się z Rosją. Nawet mimo olbrzymich kłopotów gospodarczych nie zdecydował się na wstąpienie do Unii Celnej. Gdy stoi pod ścianą i jest przymuszany do uczestnictwa w moskiewskich planach zawsze je rozmiękcza. Ponadto system oligarchiczny powoduje, że kraj nad Dnieprem posiada silne grupy interesów, które obawiają się rosyjskich konkurentów. No i by nie przedłużać zanadto warto wspomnieć, że w ukraińskim parlamencie zasiada opozycja. Rzecz znamienna...


Tak więc różnice pomiędzy dyktatorami zarządzającymi buforami, które oddzielają Polskę od Rosji są znaczne. Mimo to jak już wspominałem postawa naszych elit wobec tej kwestii jest manicheistyczna. Jedni -jak niedawno Andrzej Talaga na łamach Rzeczpospolitej- chcą ich bezwarunkowo wspierać nie stawiając wymagań, drudzy -np. opozycyjny PiS- chcą w imię ideałów demokratycznych politycznego bojkotu domen położonych za naszą wschodnią granicą (Ukraina i kwestia więzionej Julii Tymoszenko). Świadczy to nie najlepiej o naszym dyskursie politycznym tak dalekim od przytaczanej w każdym wystąpieniu publicznym realpolitik.


Amerykanie mawiają „skurczybyk, ale nasz skurczybyk” i to jest moim zdaniem panaceum polskiej polityki w stosunku do Białorusi i Ukrainy. Łukaszenka nie jest nasz i to z co najmniej kilku powodów. Po pierwsze jak już wspominałem jego politykę obrazuje tzw. „przechył wschodni” i systematyczne choć powolne zacieśnianie więzów z Moskwą. Po drugie po wyborach prezydenckich nad Świsłoczą i spektakularnym zakończeniu polityki zbliżenia z białoruskim reżimem symbolizowanym przez wizytę Sikorski- Westerwelle, Rzeczpospolita urosła do rangi wewnętrznego i zewnętrznego wroga Białorusi. Imperialne zakusy Warszawy dotyczące Grodzieńszczyzny są symbolem tego narastającego trendu. Po trzecie Mińsk „nie jest nasz” w kwestii podejścia do polskiej mniejszości by wspomnieć jedynie o rozgrywce związanej ze Związkiem Polaków, czy Andrzejem Poczobutem. Zupełnie inaczej sprawa wygląda z Janukowyczem. Janukowycz nie przekroczył granicy, która podczas niedawnych wyborów parlamentarnych dzieliła go od dyktatury, nie jest chętny ścisłym związkom z Rosją, przykład Unii Celnej jest tu szczególnie wymowny. Na Ukrainie mimo wszystko funkcjonuje kaleka demokracja (opozycja). No i rzecz najważniejsza- państwo nad Dnieprem ma realną szansę na ustanowienie strefy wolnego handlu z UE, co w perspektywie długoterminowej może zdecydować o jego orientacji cywilizacyjnej. Nie można również zapominać o korzyściach jakie ze współpracy z Janukowyczem może uzyskać Polska, co w przypadku Łukaszenki nie wchodzi w grę. Pierwszym z brzegu przykładem jest tu projekt Sarmatia a mówiąc ściślej jego element- przedłużenie ropociągu Odessa-Brody do Płocka. Niedawne wypowiedzi azerskiego ambasadora na Ukrainie wskazują, że w tej mitycznej już niemal materii po dwóch dekadach coś zaczyna się dziać.


Reasumując- Janukowycz to „nasz skurczybyk”, Łukaszenka nie. Nie oznacza to -jak już wspomniałem na początku-, że powinniśmy go wspierać bezkrytycznie, nie stawiać przed nim wymagań. Chodzi raczej o to, by spojrzeć na niego łaskawszym okiem tak jak zrobił to szef unijnej misji obserwacyjnej podczas wyborów parlamentarnych na Ukrainie- Paweł Kowal. Tak jak robi to prezydent Bronisław Komorowski ignorując „ukraiński bojkot”, czy były prezydent Aleksander Kwaśniewski, który zdaniem niemieckich gazet bagatelizuje sprawę Tymoszenko.


Piotr A. Maciążek

Reklama

Komentarze

    Reklama