Reklama

Przemysł Zbrojeniowy

W czasie kryzysu potrzebujemy rządowych zamówień [WYWIAD]

Fot. st. szer Wojciech Król/CO MON
Fot. st. szer Wojciech Król/CO MON

”Ważne jest to, aby  wdrożone w PZL środki zapobiegawcze dobrze działały i przynosiły rezultaty. Jednym z nich było utworzeniu naszego, polskiego łańcucha dostaw, co się doskonale sprawdziło w czasie pandemii” - mówi Defence24 Janusz Zakręcki, prezes mieleckich Polskich Zakładów Lotniczych. Rozmowa o kondycji tej firmy w dobie epidemii Covid-19 i działaniach jakie zostały powzięte w w ostatnich miesiącach w celu zabezpieczenie załogi i linii produkcyjnych.

Jędrzej Graf: W przeciwieństwie do wielu innych firm, nie słychać, by kryzys spowodowany  wybuchem epidemii Covid-19 silnie uderzył w kierowane przez Pana Polskie Zakłady Lotnicze. Mieliście szczęście?

Janusz Zakręcki, prezes Polskich Zakładów Lotniczych w Mielcu: Szczęście jest zawsze potrzebne, ale najważniejsze były działania prewencyjne zarówno w zakresie ochrony zdrowia i życia naszych pracowników, jak i realizacji kontraktów. 

Branża lotnicza mocno ucierpiała, jak zatem radzi sobie Pana firma, producent sprzętu lotniczego, która realizuje przede wszystkim kontrakty wojskowe? 

Z powodu pandemii COVID-19 wszyscy znaleźliśmy się - jako ludzie, pracownicy i społeczeństwo - w sytuacji bez precedensu.  Na początku tego roku chyba nikt nie spodziewał się, że w połowie marca nastąpi lock down, więc też nikt nie przygotowywał z wyprzedzeniem planów, jak ustawić, czy przeorganizować pracę, by zapewnić kontynuację biznesu.

Dla nas w PZL priorytetem w tej niespotykanej wcześniej rzeczywistości była ochrona zdrowa i życia naszych pracowników oraz realizacja zobowiązań wobec kontrahentów i utrzymanie produkcji bez przestojów. Podjęliśmy szereg działań w zakresie zabezpieczenia oraz ochrony miejsca pracy, a co za tym idzie zdrowia ludzi, jednak w ten sposób, by jednocześnie zapewnić płynną pracę zakładu, dostawy dla klienta oraz realizację naszych zobowiązań biznesowych. 

Udało się połączyć jedno z drugim?

Wygląda na to, że tak. Wiedzieliśmy, iż bez działań podtrzymujących działalność biznesową narazimy się na poważne konsekwencje, które mogą zagrozić w przyszłości naszej konkurencyjności i miejscom pracy w PZL oraz w firmach kontrahentach. Z drugiej strony, gdybyśmy mieli ognisko koronawirusa w firmie, mogłoby być kłopoty w realizacją zobowiązań.

Już na wczesnym etapie pandemii podjęliśmy wiele działań profilaktycznych na szeroką skalę, które są wciąż w mocy i wygląda na to, że pozostaną z nami dłużej. Powołaliśmy sztab kryzysowy spotykający się dwa razy dziennie, omawiający i wdrażający środki zapobiegawcze. Zostały opracowane i upowszechniane podstawowe zasady, które każdy pracownik powinien znać oraz stosować, aby po pierwsze chronić siebie, ale i zapobiegać rozprzestrzenianiu się wirusa w otoczeniu.

Niemal od początku pandemii zapewnialiśmy środki do dezynfekcji oraz środki ochrony osobistej, zwiększyliśmy komunikację do pracowników, częstotliwość sprzątania, zastosowaliśmy system pracy zdalnej z domu pracowników biurowych, których obowiązki nie wymagają codziennej obecności, wprowadziliśmy rotacyjność i pracę w mniejszych zespołach tak, aby ograniczyć możliwość rozprzestrzeniania się wirusa, ale także zapewnić ciągłość pracy, gdyby jednak zachorowania się u nas pojawiły. W pewnym stopniu odizolowaliśmy przedsiębiorstwo od otoczenia poprzez praktyczny zakaz wejść na teren zakładu dla osób z zewnątrz. 

image
Fot. PZL Mielec

Czy było, a może wciąż jest, zagrożenie wstrzymania produkcji, czy to z powodu zachorowań, czy też przerwania łańcucha dostaw?

Zagrożenie przerwania łańcucha dostaw zawsze istnieje i będzie istnieć do czasu zakończenia pandemii. Ważne jest to, aby wdrożone w PZL środki zapobiegawcze dobrze działały i przynosiły rezultaty. Jednym z nich było utworzeniu naszego, polskiego łańcucha dostaw, co się doskonale sprawdziło w czasie pandemii. Oczywiście, nie wszystko można było przenieść do Polski i tutaj bardzo dobrze zadziałała współpraca z naszymi jednostkami w Lockheed Martin (właściciel PZL), które wspierały nas w zakresie pozyskiwania brakujących elementów. W ogóle LM dobrze radzi sobie z epidemią wdrażając zaawansowane środki ostrożności. 

W efekcie, nawet w najtrudniejszym okresie lock down, ani na chwilę nie zamknęliśmy firmy, nie wyłączyliśmy linii produkcyjnych. Mimo występujących wyzwań, z których największym było utrzymanie nieprzerwanego łańcucha dostaw, poradziliśmy sobie. Dowodem są zrealizowane w sposób zdalny odbiory, a następnie dostawy śmigłowców oraz samolotu M28 do Stanów Zjednoczonych w maju i czerwcu oraz dostawy komponentów do śmigłowców UH-60M do firmy SAC (Sikorsky Aircraft Corporation, spółka wchodząca w skład Lockheed Martin - red.). 

Nawet wielcy producenci światowi producenci, by wspomnieć Boeinga czy Airbusa odnotowali dramatyczny wręcz spadek zamówień na samoloty. Czy epidemia miała wpływ także na zamówienia dla PZL?

Kryzys rzeczywiście odbił się negatywnie na lotnictwie, ale głównie cywilnym i transportowym, w mniejszym stopniu dotknął lotnictwo wojskowe. Pomimo bardzo dużej skali zachorowań w USA nie zamknięto zakładów zbrojeniowych. Kontynuowały i nadal kontynuują one produkcję i dostawy do sił zbrojnych USA. Ma to dla PZL duże znaczenie, ponieważ znaczna część naszych obrotów to właśnie struktury do śmigłowa Black Hawk dla odbiorcy amerykańskiego. 

Czyli PZL wcale nie ucierpiały wskutek koronawirusa?

Aż tak dobrze nie jest. Sporym wyzwaniem była stabilność łańcucha dostaw, niektórzy nasi kontrahenci zostali silnie dotknięci skutkami epidemii, zachwiał się transport lotniczy, podrożały niektóre usługi, i to znacznie. Myślę, że bardzo pomogła nam elastyczność. Szukaliśmy nowych, często niekonwencjonalnych rozwiązań i udało się. Realizujemy dostawy bez opóźnień, co zostało docenione przez klientów. Wyrażali nawet spore zaskoczenie tym faktem, ponieważ gdzie indziej opóźnienia stały się normą.

Covid-19 istotnie wpłynął na działania promocyjne naszych statków powietrznych. Wiele wydarzeń międzynarodowych zostało odwołanych, podróże międzynarodowe są ograniczone, a przez długi czas nie były w ogóle możliwe, podobnie spotkania z obecnymi i potencjalnymi klientami. Kryzys się nie skończył, ciągle trwa, ale jesteśmy już na niego znacznie lepiej przygotowani niż wiosną.

W jakim stopniu pomogły wam programy pomocowe rządu, tarcze antykryzysowe?

Nie skorzystaliśmy z nich. Programy pomocowe zostały skierowane do tych firm, które musiały ograniczać produkcję lub zwalniać pracowników. Nie wnioskowaliśmy o żadną pomoc od rządu. I raczej byśmy nie chcieli jej brać w przyszłości. Trzeba jednak zaznaczyć, że ponosimy niestety duże koszty związane z przystosowaniem się do nowych warunków wynikających z reżimu sanitarnego i nowego systemu pracy. To są naprawdę znaczne środki, które firma musi wydawać i w tym przypadku przydałby się jakiś rodzaj wsparcia rządowego, zmniejszenie podatków czy innych obciążeń bardzo by takim firmom pomógł i byłby to swoisty bonus dla tych przedsiębiorstw, które w czasie epidemii pracują, produkują i utrzymują miejsca pracy.

Najważniejsze są jednak zamówienia na nasze produkty. Uważamy, że najlepszą formą pomocy, o ile to możliwe, są właśnie zamówienia, rząd ma duże możliwości w tym zakresie. W wielu krajach z rozwiniętym przemysłem obronnym właśnie kontrakty rządowe są głównym mechanizmem zapewnienia firmom przetrwania kryzysu i ich dalszego rozwoju. To bardzo dobra droga, którą powinna podążać także Polska. Takie zamówienia przełożą się na miejsca pracy w PZL i całej sieci dostawców. Produkcja i sprzedaż są znacznie zdrowsze dla firmy niż opieranie się na rządowym wsparciu. 

Jak Pan ocenia sytuację Doliny Lotniczej, do której należą także PZL Mielec, do opinii publicznej docierają sygnały o trudnej sytuacji wielu firm?

Sektor lotniczy został bardzo silnie uderzony przez kryzys spowodowany koronawirusem, największe firmy produkujące sprzęt lotniczy albo wręcz wstrzymały produkcję,  albo ją poważnie ograniczyły. Interweniowały państwa, w których są zlokalizowani ci producenci. Pomimo tych starań, rynek lotniczy bardzo się skurczył i nic nie wskazuje na to, aby w najbliższych miesiącach, a nawet latach odbił się i wrócił, do wyników sprzed kryzysu.

W takiej sytuacji także firmy zrzeszone w Dolinie Lotniczej odczuły spadki, szczególnie te związane z sektorem cywilnym. Nie chcę wymieniać przedsiębiorstw z nazwy, ale nawet te, którym intensywnie pomaga państwo polskie, są zmuszone do optymalizacji zatrudnienia. Restrukturyzacja jest po prostu koniecznością. Chciałbym oczywiście, aby sytuacja wróciła do normy, jak najszybciej, ale nie jestem wielkim optymistą w tym zakresie. Przemysł lotniczy oraz Dolina Lotnicza ma już w Polsce silne podstawy, by się rozwijać i będzie się rozwijać, ale na pewno potrzeba czasu, aby osiągnąć poziom sprzed kryzysu.

Dziękuję za rozmowę.

Reklama

Komentarze (1)

  1. tut

    Rozumiem, że oczekuje się że rząd Stanów Zjednoczonych złoży zamówienia?

Reklama