Reklama

Siły zbrojne

USA: Zmarł ostatni uczestnik "Rajdu Doolittle'a"

Ppłk. Richard E. Cole przy samolocie B-25. Fot. SSGT Vernon Young Jr./USAF.
Ppłk. Richard E. Cole przy samolocie B-25. Fot. SSGT Vernon Young Jr./USAF.

Pentagon poinformował, że w wieku 103 lat zmarł ppłk. Richard E. Cole, ostatni z żyjących uczestników pierwszego nalotu na Tokio w czasie II Wojny Światowej, nazywanego też od nazwiska dowódcy „Rajdem Doolittle’a”.

Przypomnijmy, że koncepcja nalotu (autorstwa kpt. marynarki Francisa S. Lowa) powstała jako odpowiedź na oczekiwania prezydenta Franklina Delano Roosevelta, który chciał zbombardowania terenu Japonii. Miała to być reakcja na nalot na Pearl Harbor, a jej głównym celem było nie tyle samo zadanie szkód wrogowi, co podniesienie poziomu morale społeczeństwa wstrząśniętego świadomością, że ktoś zaatakował teren USA. Low, doświadczony oficer US Navy, widział jak podczas szkolenia w bazie Norfolk, w stanie Wirginia piloci dwusilnikowych bombowców startują z pasa startowego odpowiadającego długością pokładowi lotniskowców. Zadanie powierzono rzutkiemu oficerowi - Jamesowi Haroldowi Doolittle znanemu jako "Jimmy".

image
Załoga samolotu B-25 przed startem z lotniskowca USS Hornet, 18 kwietnia 1942 r. W pierwszym rzędzie: z lewej ppłk. James Doolittle, z prawej ppor. Richard E. Cole. Fot. U.S. Air Force photo

Był to świetny kandydat, w okresie służby wojskowej i po niej był instruktorem, oblatywaczem oraz wybitnym ekspertem w dziedzinie techniki lotniczej (jako pierwszy w historii amerykańskiej nauki obronił doktorat z inżynierii lotniczej i to w MIT), był m.in. jednym z pionierów lotów które określilibyśmy dzisiaj mianem IFR (Instrumental Flying Rules) w 1929 jako prawdopodobnie pierwszy na świecie wystartował, wykonał lot, a następnie wylądował w samolocie którym - ze względu na zakrytą kabinę - jedynym źródłem świadomości sytuacyjnej były przyrządy. Doolitte miał też okazję zetknąć się z organizacyjnymi kwestiami służby wojskowej, brał udział w pracach komisji która miała wyjaśnić przyczyny licznych incydentów lotniczych związanych z dostarczaniem poczty przez samoloty USAAC (US Army Air Corps - Korpus Powietrzny Armii USA). Prace tej komisji stanowił przyczynek do przeprowadzenia modernizacji zarówno technicznej jak i organizacyjnej w jednostkach powietrznych armii USA.

image
B-25 w muzeum USAF. Fot. US Air Force

Pierwszym problemem był dobór właściwego samolotu. Założono, że poszukiwana maszyna powinna mieć możliwość pokonania ok. 4400 km, z ładunkiem bomb rzędu 2000 funtów (910 kg). Oczywiście, oprócz tego znaczenie miały charakterystyki startowe (jak minimalna długość pasa) czy rozmiary potencjalnego bombowca, co w sytuacji konieczności ich hangarowania na lotniskowcach, ma ogromne znaczenie. Rozpatrywano 4 samoloty: Douglas B-18 Bolo, Douglas B-23 Dragon, North American B-25 Mitchell i Martin B-26 Marauder - w największym stopniu oczekiwania spełniał B-25. 3 lutego 1942 r., w Norfolk, odbyły się pierwsze próby startu tej maszyny z pokładu lotniskowca. Ponieważ były one udane rozpoczęły się poszukiwania załóg w jednostkach należących do 17 (Średniej) Grupy Bombowej. Jednym z lotników który zgłosił się do wykonywania misji był ppor. Richard E. Cole. 

image
Ppor. Richard E. Cole za sterami samolotu B-25 Mitchell w trakcie pokazów w Burnet w Teksasie. Fot. Staff Sgt. Vernon Young Jr./Air Force

Z założenia, w misji (ze względu na jej charakter) mieli wziąć udział wyłącznie ochotnicy - ppor. Cole (służący w armii od 1940 r.) zgłosił się do niej z całą załogą. Przechodzili oni szkolenia z zakresu startów z lotniskowców, latania oraz bombardowania na małej wysokości i w nocy czy nawigacji nad morzem w bazie Eglin Field. Nie znali jednak dokładnie celu misji. 

Że lecimy zbombardować Tokio dowiedzieliśmy się dwa dni po wypłynięciu. (...) Najpierw wszyscy byliśmy podnieceni. Potem, kiedy dotarło do nas co nas czeka, przyszło uspokojenie.

ppłk. Richard E. Cole

Szkolenie przeszło 20 załóg. Jednocześnie modyfikacje techniczną przechodziły samoloty - usuwano z każdego m.in. wieżyczki strzeleckie pod i z tyłu kadłuba, a lufy karabinów maszynowych Browning w tylnych wieżyczkach zastępowano kijami od szczotek, wymontowano też instalacje: radiową i przeciwoblodzeniową, dołożono zbiornik paliwa o pojemności 720 l w komorze bombowej (ze względu na budowę, dziś określilibyśmy go jako koforemny) oraz kilka zewnętrznych (ostatecznie, zwiększono zapas paliwa z 2445 litrów do 4319), a bardzo skuteczny, ale też ciężki celownik bombowy Norden zastąpiono konstrukcją zaprojektowaną przez jednego z pilotów, nazywaną "Mark Twain". 

image
Bombowce B-25 przed startem z lotniskowca USS Hornet do ataku na Japonię. Fot. U.S. Navy

1 kwietnia 1942 roku samoloty (w liczbie  16 egzemplarzy, gdyż pozostałe zostały uszkodzone lub zniszczone podczas szkoleń) znalazły się na pokładzie USS Hornet i okręt wypłynął by spotkać się z Task Force 16 dowodzonym przez adm. Williama Halseya. Tam cała grupa (dwa lotniskowce, 3 ciężkie krążowniki, 1 lekki, 8 niszczycieli i 2 tankowce) w całkowitej ciszy radiowej skierowała się w stronę Japonii. Mimo to, okręty napotkały japońską jednostkę patrolową Nittō Maru, która zanim została zatopiona ogniem z lekkiego krążownika USS Nashville, ostrzegła przez radio o możliwym ataku. W tej sytuacji Halsey i Doolittle (chociaż znajdowali się około 310 km od zaplanowanego miejsca startu) podjęli decyzję o wcześniejszym rozpoczęciu ataku. Samoloty wystartowały rano, 18 kwietnia 1942 roku i w grupach 2-4 maszyn przyjęły kurs na Japonię - 10 (w tym dowodzona przez ppłk. Doolittle'a i pilotowana przez ppor. Cole'a) na Tokio, po 2 na Yokohamę i Nagoyę oraz po 1 na Yokosukę i Kobe.

image
Ppłk. James Doolittle "dekoruje" bombę, która ma być zrzucona z jednego z B-25. Fot. U.S. Navy Photograph

Po zrzuceniu bomb nad celami, maszyny udały się w stronę Chin, gdzie załogi miały zostać przejęte przez chińskich partyzantów. Wskutek wcześniejszego startu nie udało się jednak przeprowadzić tej części zadania zgodnie z planem. Jedna z załóg doleciała do Władywostoku, gdzie została internowana, pozostałe dotarły w okolice Chin. Część maszyn załogi opuściły w powietrzu, reszta maszyn rozbiła się podczas przyziemienia/wodowania. Ostatecznie 3 lotników zginęło, 8 zostało złapanych przez Japończyków: 3 rozstrzelano, 1 zmarł w niewoli, pozostali wrócili do kraju po wojnie. Część z nich po powrocie do kraju pozostało w lotnictwie wojskowym, służąc zarówno na pacyficznym, jak i europejskim teatrze działań. Wszyscy członkowie załóg biorący udział w akcji zostali odznaczeni DFC (Distinguished Flying Cross), dodatkowo Doolittle otrzymał Medal Honoru, a polegli także Purpurowe Serca.

Przy tych stratach, ta misja była porażką. Mogę nawet  stanąć przed sądem wojskowym.

Ppłk James Doolittle do swojej załogi, po tym jak zostali przejęci przez chińskich partyzantów

Niemniej jednak szczególnie duże znaczenie miał wpływ na morale społeczeństwa. Japończycy zwiększyli też liczbę samolotów myśliwskich przeznaczonych do użycia do obrony Wysp. Niektóre pomysły związane z techniką budowy samolotów (np. zastąpienie strzelców w wieżyczkach) czy taktyką ewoluowały i zostały wykorzystane przy budowie B-29.

Ppor. Cole służył w rejonie Birmy, Indii i Chin, gdzie pilotował głównie samoloty C-47 Skytrain. Po wojnie pozostał w lotnictwie, odszedł z US Air Force w stopniu podpułkownika. Za swoją służbę otrzymał m.in. DFC (podwójnie, z Liśćmi Dębu), Brązową Gwiazdę i Złoty Medal Kongresu. Brał udział m.in. w uroczystościach związanych z publiczną prezentacją B-21 Raider (nazwanego na cześć uczestników ataku), jego imieniem nazwano też budynek w bazie Hurlburt Field na Florydzie, w której służył. Pogrzeb odbędzie się z pełnymi wojskowymi honorami, na cmentarzu wojennym Arlington Hall.

Reklama

Komentarze (3)

  1. Arek

    Niestety ostatni świadkowie z tamtych lat odchodzą i pewna epoka powoli się kończy. Pozostaną tylko książki i wspomnienia... Spoczywaj w pokoju.

  2. 7plmb

    Cześć Jego pamięci !!!

  3. Qba

    RIP

Reklama