- Analiza
- Opinia
- W centrum uwagi
USA wycofują się z Syrii. Jakie skutki dla Bliskiego Wschodu? [OPINIA]
Prezydent Donald Trump ogłosił wycofanie amerykańskich sił zbrojnych z Syrii. Decyzja ta zaskoczyła nie tylko analityków, ale także amerykańskich partnerów na Bliskim Wschodzie, podobnie zresztą jak i przeciwników. Jakie mogą być zatem konsekwencje takiego niespodziewanego ruchu? Na to pytanie stara się odpowiedzieć dr hab. Maciej Münnich, prof. KUL.

1. Konsekwencje wewnątrz Syrii:
a) Kurdowie
Decyzja o wycofaniu, ogłoszona 19 grudnia 2018 roku w pierwszym rzędzie dotyka Kurdów, bo przecież to właśnie na terenie Rożawy (syryjskiego Kurdystanu) stacjonowały w większości siły zbrojne USA. Z perspektywy kurdyjskiej Amerykanie dawali im potrójną korzyść. Po pierwsze stanowili parasol ochronny przed potencjalnym atakiem tureckim poprzez ustanowienie szeregu posterunków wzdłuż granicy z Turcją. Po wtóre obecność amerykańska chroniła Kurdów także przed atakiem sił rządowych, a zdarzało się, że wojska amerykańskie brały bezpośredni udział w walkach na Eufratem z asadowcami i wspomagającymi ich najemnikami rosyjskimi. Po trzecie wreszcie, Amerykanie wspierali SDF w walce z niedobitkami ISIS. Wycofanie Amerykanów spowoduje złożenie owego ochronnego parasola i w konsekwencji umożliwi turecką ofensywę na Rożawę.
Oczywiście czas i zakres takiej operacji pozostają nieznane, ale ostatnie zapowiedzi polityków tureckich najwyższego szczebla (prezydenta i ministra obrony) nie pozostawiają wątpliwości co do zamiaru samego ataku. Można się łatwo domyślić, że zaangażowanie Kurdów na północy wykorzystają siły rządowe i także będą się starały zająć część terenów dotychczas opanowanych przez Kurdów. Kolejną konsekwencją przerzucenia sił kurdyjskich na północ, przeciwko groźniejszemu przeciwnikowi, jakim są Turcy, będzie osłabienie naporu na niezbyt już licznych bojowników ISIS na południu nad Eufratem. Nie jest jasne czy Amerykanie w ramach wycofania się z Syrii zaprzestaną także wsparcia lotniczego dla sił SDF walczących z ISIS, czy też ograniczą się jedynie do wycofania kontyngentu lądowego, co wydaje się bardziej prawdopodobne. Z perspektywy Kurdów wycofanie się sił amerykańskich jest zatem jednoznacznie negatywne, wystawia ich bowiem na wojnę na trzy fronty jednocześnie: na północy z Turkami, nad Eufratem z siłami rządowymi, zaś na południu w dalszym ciągu na starcia z ISIS.
Trudno o bardziej negatywny scenariusz. Oczywiście taka sytuacja jednoznacznie niszczy zaufanie przywódców kurdyjskich do USA. Jasnym jest, że w sytuacji potencjalnej wojny ze wszystkimi Kurdowie będą musieli wybrać groźniejszego wroga i z nim walczyć, a z mniej niebezpiecznym będą próbować się układać. W praktyce oznacza to walkę z Turkami i starania o porozumienie z Assadem. Biorąc pod uwagę, że takie rozmowy z Damaszkiem były już prowadzone (zerwano je pod naciskiem amerykańskim), można przypuszczać, że tym razem mogą one zostać uwieńczone powodzeniem. Można domyślać się, że programem minimum dla Kurdów będzie zachowanie neutralności sił rządowych, zaś programem maksimum współpraca z nimi w powstrzymaniu ataku tureckiego.
Doświadczenia takiego współdziałania obie strony już mają w południowych rejonach kantonu Afrin, które przed zajęciem przez Turków w ramach tegorocznej operacji „Gałązka Oliwna” uratowało wejście sił rządowych (głównie NDF). Wprawdzie zostały one zbombardowane przez Turków, ponosząc straty, jednak ostatecznie Turcy nie zdecydowali się na zajęcie tego terenu. Co jeszcze ważniejsze, ewentualne porozumienie z Assadem będzie prowadzić do poprawienia relacji z Iranem. Będzie to o tyle łatwiejsze, że część irackich Kurdów (głównie PUK) od dawna orientuje się na współpracę z Iranem. Można więc przypuszczać, że Kurdowie pozostawieni przez USA będą szukać wsparcia w Iranie, który w geopolitycznym układzie bliskowschodnim jest konkurentem Turcji w staraniu się o hegemonię
b) Assad
Z kolei dla sił rządowych ewakuacja żołnierzy amerykańskich jest jak najbardziej pozytywna. Rząd Assada od dawna podkreśla brak legalnych podstaw dla działania wojsk USA na terenie Syrii i uważa, że ich wycofanie się będzie „wyzwoleniem”. Z pewnością Assad będzie starał się wykorzystać zaangażowanie sił kurdyjskich na północy i zająć jak największy teren opanowany przez Kurdów. Od dawna zresztą propaganda Damaszku podkreśla, że Kurdowie opanowali także tereny rdzennie arabskie (np. Rakkę, tereny na wschód od Deir ez-Zor), co zresztą jest zgodne z prawdą. Assad będzie miał więc wybór: albo zaatakuje Kurdów osłabionych walką z Turkami, albo wymusi na nich oddanie części terenów bez walki. W tym celu już przerzucane są jednostki armii syryjskiej z prowincji Idlib do Deir ez-Zor. Można spodziewać się, że Damaszkowi najbardziej będzie zależało na roponośnych terenach na pustyni na wschód od Deir ez-Zor.

Z perspektywy kurdyjskiej oddanie tych terenów będzie wprawdzie poważną stratą ekonomiczną, ale wydaje się być ceną akceptowalną. Dodatkowo oddanie tych terenów spowoduje, że to na Assada spadnie ciężar ostatecznego pokonania ISIS na dalekim południu przy granicy z Irakiem. Nie jest jasne tylko, czy takie ustępstwo zaspokoi apetyt Damaszku, być może będzie on stawiał kolejne żądania, na przykład dotyczące niewielkiej enklawy na zachód od Eufratu w okolicach Rakki z bazą Tabqa. Zapewne i to byłoby do zaakceptowania dla Kurdów. Nie wiadomo jednak jak zachowaliby się Kurdowie, gdyby Assad zażądał zwrotu Rakki, w walkach o którą zginęły tysiące bojowników kurdyjskich. Pytaniem bez odpowiedzi jest także cena za takie kurdyjskie ustępstwa. Z perspektywy sił rządowych najkorzystniej byłoby pozostać neutralnym wobec walk kurdyjsko-tureckich. Pozwala to na uniknięcie strat, a i tak zapewnia zajęcie terenów, ponieważ Kurdowie nie mogą pozwolić sobie na jednoczesną wojnę z Erdoğanem i Assadem. Taka postawa niesie jednak ryzyko zajęcia dużych terenów Rożawy przez Turcję, jeśli zdecydowałaby się ona na dużą inwazję i próbę podboju syryjskiego Kurdystanu.
O ile tereny zajęte przez rebeliantów albo Kurdów rząd w Damaszku mógł traktować jako czasowo utracone, jednak z dużą szansą na ich powrót pod swoją jurysdykcję, o tyle tereny zajęte przez siły tureckie wydają się być utracone na długo bez realnych szans ich powrotu pod kontrolę Syrii. Być może więc w takiej sytuacji Assad zdecyduje się na porozumienie z Kurdami, w którym wystąpi on jako ich sojusznik i gospodarz w Syrii blokując postęp wojsk tureckich. Wybór opcji będzie zapewne zależał od postępów w negocjacjach z Kurdami z jednej strony i od zasięgu ofensywy tureckiej z drugiej. W każdym możliwym rozwiązaniu Assad zwiększa swój stan posiadania.
c) Rebelianci
Oprócz Rożawy siły USA stacjonują także w Syrii w okolicach przejścia granicznego w Al-Tanf. Wspierają one tam siły rebeliantów tworzące Armię Maghawir al-Thawra. Organizacja ta miała pierwotnie pokonać Daesh i zdobyć Deir ez-Zor, jednak w 2016 pokazała swoją żenującą słabość, gdy po nieudanej próbie ofensywy musiała szybko powrócić pod opiekuńcze skrzydła Amerykanów. Wojska USA pozostały jednak w tym rejonie, pomimo braku sił ISIS w okolicy, ponieważ w ten sposób blokowały najkrótszą drogę lądową z Damaszku do Bagdadu (i dalej do Teheranu). Wspierały przy tym nieliczne oddziały Maghawir al-Thawra przeciwdziałając próbom zajęcia tego terenu przez siły rządowe współdziałające z milicjami irańskimi. Wycofanie się wojsk USA z tego regionu oznacza definitywny koniec amerykańskiego wsparcia militarnego dla rebeliantów i w praktyce pogodzenie się z faktem, że to Assad został zwycięzcą w syryjskiej wojnie domowej. Jest to także szczególna porażka CIA, która była autorem i wykonawcą wsparcia dla rebeliantów. Być może akurat ten fakt nie będzie szczególnie martwił prezydenta Trumpa, który od dawna jest skonfliktowany z częścią kierownictwa CIA. Niewiadomym pozostaje los bojowników Maghawir al-Thawra. Być może przejdą oni na jordańską stronę granicy (o ile USA wynegocjują to z królem Jordanii), albo zdecydują się na tak zwaną rekoncyliację, czyli podporządkowanie się władzom w Damaszku. Mało prawdopodobne jest przerzucenie ich do Rożawy, co było rozpatrywaną opcją w zeszłym roku. W każdym przypadku wycofanie się wojsk USA będzie stanowić sygnał dla wszystkich grup planujących w imię demokracji obalić jakiekolwiek władze na Bliskim Wschodzie, że nie mogą one liczyć na trwałe poparcie ze strony USA.
d) ISIS
Bez wątpienia decyzja o wycofaniu się wojsk USA nie mogła przyjść w odpowiedniejszym dla ISIS momencie. Resztki bojowników tej organizacji wypierane były właśnie z ostatnich terenów nad Eufratem niedaleko granicy z Irakiem przez wspólne działania Kurdów, Amerykanów i Francuzów. Wbrew twitterowemu oświadczeniu prezydenta Trumpa, ISIS nie zostało jednak ostatecznie pokonane. Teoretycznie można założyć, że zanim sytuacja na północy zaogni się na dobre, Kurdowie zdołają uporać się z ostatnią enklawą Daesh, jednak taka wersja wydarzeń wydaje się nazbyt optymistyczna. Bardziej prawdopodobne wydaje się, że po raz kolejny ofensywa przeciwko niedobitkom Daesh zostanie zatrzymana ze względu na konieczność przerzutu sił kurdyjskich na granicę z Turcją. Znowu więc organizacja ta nie zostanie ostatecznie wyeliminowana z Syrii. Można jednak mieć nadzieję, że prędzej czy później będzie musiał ten moment nastąpić, choć wydaje się, że autorem ostatecznego ciosu będzie już Assad, a nie Kurdowie.
2. Konsekwencje na zewnątrz Syrii
a) Turcja
Z przedświątecznej decyzji prezydenta Trumpa niczym z prezentu zapewne cieszy się prezydent Erdoğan. Oto wreszcie udaje mu się osiągać to, co od dawna było jego celem: wolną rękę przeciwko Kurdom w Syrii. Przez ostatnie lata swobodę działań blokowali mu Amerykanie, wspierając Kurdów, co było podstawowym zarzewiem konfliktu turecko-amerykańskiego. Wydaje się, że teraz atak przeciwko Kurdom jest już tylko kwestią czasu. Trudno bowiem wyobrazić sobie, by USA było w stanie wymóc na Turcji tolerowanie kurdyjskiego quasi-państwa nader blisko powiązanego z PKK u swoich granic innymi metodami, aniżeli wojskowymi. Zresztą wypowiedź tureckiego ministra obrony Hulusiego Akara odnosząca się do Kurdów w Manbidż nie pozostawia złudzeń: „mogą sobie kopać rowy czy tunele, ile chcą, mogą zejść pod ziemię, jeśli chcą, (ale) kiedy nadejdzie odpowiedni czas zostaną pogrzebani w rowach, które sami wykopali. Niech nikt w to nie wątpi ”.

Zapewne atak nie nastąpi przed całkowitym wycofaniem się wojsk amerykańskich. Wprawdzie personel Departamentu Stanu został w pośpiechu ewakuowany w ciągu 24 godzin, jednak szacuje się, że wycofanie wszystkich wojsk zajmie ok. 60-100 dni. Po tym okresie można spodziewać się rozpoczęcia operacji tureckiej. Niewiadomą pozostaje przede wszystkim zakres tej operacji. Najbardziej oczywistym celem są tereny pod kontrolą kurdyjską na zachód od Eufratu, czyli okolice Manbidż. Być może jednak Turcja będzie chciała wykorzystać sprzyjający moment i przejąć także tereny przygraniczne, tworząc strefę buforową, podobną do tej, jaką utworzył Izrael na granicy w Libanie. Nie można jednak wykluczyć jeszcze szerszego zakresu działań. Z tureckiego punktu widzenia idealne byłoby zupełne zlikwidowanie autonomii kurdyjskiej w Rożawie, to jednak wymagałoby poważnej operacji militarnej, ponieważ siły Kurdów szacowane są na 30-40 tysięcy. Przy dalej sięgających działaniach sił tureckich można spodziewać się – jak wyżej zaznaczono – przeciwdziałania ze strony wojsk syryjskich, co dodatkowo mogłoby utrudnić operację turecką. Zapewne jej zasięg będzie stopniowo rozwijany i zależeć będzie od przebiegu wcześniejszych działań oraz ustaleń dyplomatycznych pomiędzy Turcją, Rosją i Iranem (notabene prezydent Rouhani właśnie rozpoczął wizytę w Ankarze). W każdym przypadku należy spodziewać się nabytków terytorialnych dla Turcji i współdziałających z nią sił rebelianckich.
b) Iran
Bez wątpienia największym zewnętrznym zwycięzcą w konflikcie syryjskim okazał się Iran. Nie tylko udało mu się utrzymać u władzy swego sojusznika Assada (na spółkę z Rosją), ale także był w stanie zwiększyć swą militarną obecność w Syrii, mimo regularnych nalotów izraelskich, a teraz może świętować wycofanie się Ameryki. Z perspektywy Teheranu jest to ostateczne przyznanie się USA do klęski w przeciwdziałaniu utworzeniu szyickiego półksiężyca od Iranu po Morze Śródziemne. Rok 2018 przyniósł ajatollahom dobre wieści w polityce zagranicznej (gorzej było w gospodarce), mimo wprowadzenia sankcji amerykańskich. Najpierw w Libanie wybory wygrał Hezbollah wraz ze swymi koalicjantami, następnie w Iraku doszło do utworzenia nowego rządu bez wątpienia bliżej związanego z Teheranem, aniżeli z Waszyngtonem, potem Izrael musiał ograniczyć swe naloty w Syrii ze względu na gniew Rosji po zestrzeleniu jej samolotu i przekazaniu Syryjczykom nowych zestawów przeciwlotniczych, następnie w strefie Gazy doszło do od dawna oczekiwanego wspólnego działania Hamasu i Hezbollahu, a na koniec – crème de la crème – Amerykanie wycofują się z Syrii. To zdaje się przypieczętowywać zwycięstwo Iranu. Jeśli dodatkowo Kurdowie zostaną zmuszeni do szukania nowego patrona i wybór padnie na Iran, wówczas rzeczywiście strefa wpływów Iranu rozciągnie się od gór Zagros do Morza Śródziemnego.
c) Izrael
W takiej sytuacji jako przegrany jawi się Izrael. Wskazują zresztą na to pierwsze komentarze, szczególnie izraelskiej opozycji. Wprawdzie Beniamin Netanjahu robi dobrą minę do złej gry i podkreśla, że Izrael w dalszym ciągu cieszy się pełnym wsparciem USA przeciwko Iranowi, jednak opozycja wypomina mu, że przez wycofanie się USA Izrael został pozostawiony na łaskę Rosji i Iranu, a Netanjahu nie potrafił zapobiec temu niekorzystnemu scenariuszowi. Bez wątpienia utrzymanie się u władzy Assada i wzmocnienie Iranu są klęską polityki Izraela, który wspierał w Syrii rebeliantów i atakował siły irańskie i Hezbollah. Partnerem w tym działaniu były siły USA, których teraz zabraknie. W sytuacji, gdy siły amerykańskie wycofują się z Syrii z pewnością możliwości działania Izraela zostaną ograniczone. Na dodatek kolejnym po Iranie państwem, które może ogłosić swój sukces wraz z wycofaniem się USA jest oczywiście Rosja, która stanowi dla Izraela kłopotliwe sąsiedztwo ograniczając możliwości działania w Syrii, a być może z biegiem czasu także w Libanie.
d) Rosja
Prezydent Putin już zdążył ogłosić swe poparcie dla planu wycofania się wojsk amerykańskich z Syrii, szczerze pokazując, że jest to na rękę Rosji. Od tej pory to ona, wraz ze swymi irańskimi i tureckimi partnerami, będzie decydować o przyszłości Syrii. To z Rosją zapewne będzie prezydent Erdoğan uzgadniał zasięg swej anty-kurdyjskiej ofensywy. To Rosja ostatecznie będzie mogła ograniczyć zasięg przyszłych zdobyczy tureckich udzielając wsparcia Assadowi, gdyby wkroczył on do Rożawy. Wprawdzie sama Rosja nie może liczyć na przyjaźń z Kurdami, po tym gdy zostawiła ich w Afrin na pastwę Turków, jednak z jej perspektywy wizja związania się Kurdów z Iranem jest jak najbardziej korzystna. W końcu lepiej, by Kurdowie oglądali się na Iran, niż na USA. W sytuacji, gdy Trump nie chce być już „policjantem Bliskiego Wschodu” Rosja z pewnością chętnie przejmie tę funkcję, nie patrząc drobiazgowo na koszty. Nikt nie będzie już kwestionował faktu, że Rosja jest w stanie wygrać geopolityczne starcie z USA w odległym rejonie świata, nawet jeśli jedyny rosyjski lotniskowiec jak zwykle przebywa w długotrwałym remoncie. Rosja pokazała więc swoją potęgę (a przynajmniej tak się jej wydaje), a w końcu po upadku ZSRR nie było zbyt wielu okazji do świętowania. Teraz jest Krym, Donbas i Syria.

e) USA
Prezydent Donald Trump może oczywiście zaklinać rzeczywistość pisząc na Twitterze, że po pokonaniu ISIS amerykańscy żołnierze nie mają już nic do roboty w Syrii, jednak każdy obserwator Bliskiego Wschodu zdaje sobie sprawę, że wycofanie się sił USA z Syrii jest porażką. Nie udało się obalić Assada, mimo wielokrotnie powtarzanej przez prezydenta Obamę deklaracji „Assad must go”. Nie udało się ograniczyć wpływów Iranu, mimo że prezydent Trump wprost tak właśnie określał cele amerykańskie w Syrii. Nie udało się także powstrzymać Rosji przed powrotem na arenę globalną. Nie udało się nawet do końca wyeliminować ISIS, choć rzeczywiście jego militarne znaczenie jest już szczątkowe. Na dodatek sojusznicy USA w regionie (Izrael i Arabia Saudyjska) także nie zrealizowali swych celów i zamiast nich spośród lokalnych potęg w rozmowach o przyszłości Syrii liczą się Turcja i Iran. Pierwszy kraj jest skłócony z USA, a drugi wprost wrogi. Co gorsza, kolejny sojusznik, jakiego Waszyngton miał w regionie, czyli Kurdowie, może czuć się zdradzony. To w bardzo znaczący sposób ogranicza wiarygodność USA na przyszłość. Zresztą ten argument był już używany przez Rosję, która wskazywała na postawę USA podczas Arabskiej Wiosny. Rosja mówiła wówczas: USA były sojusznikiem Mubaraka, ale gdy przyszły problemy porzuciły go. My jesteśmy sojusznikiem Assada i mimo problemów wspieramy go. Komu więc warto zaufać? Po doświadczeniach z Kurdami ta narracja tylko ulegnie wzmocnieniu. I nie ma tu znaczenia, że Rosja sama wcześniej zdradziła Kurdów wycofując się z Afrin na krótko przed atakiem tureckim. Wielu rządzących na Bliskim Wschodzie (i nie tylko) pomyśli sobie: nie dość, że rosyjska broń jest tańsza od amerykańskiej, to jeszcze idzie za nią bezwarunkowe wsparcie, a Amerykanie znowu będą dopytywać o tę demokrację i w razie problemów nas porzucą, tak jak Kurdów. Rosja jawi się więc jako pewniejszy sojusznik. Dlaczego zatem USA wycofują się z Syrii i to tak nagle?
Decyzja ta wywołała już falę krytycznych komentarzy i to nie tylko w mediach tradycyjnie niechętnych wobec prezydenta, ale także w obozie republikańskim, który najwyraźniej zdaje sobie sprawę z negatywnych konsekwencji. Zresztą wśród samej administracji prezydenta Trumpa widać było wyraźnie inne zdania w tej kwestii, ponieważ na przykład John Bolton (doradca ds. bezpieczeństwa narodowego) wyraźnie optował za pozostawieniem wojsk w Syrii, jako przeciwwagi dla Iranu. Z kolei James Mattis (sekretarz obrony, który złożył rezygnację) także opowiadał się za dalszym udziałem sił USA w konflikcie syryjskim, jednak nie w celu odstraszania Iranu (Mattis był temu wyraźnie przeciwny), lecz dla ostatecznego pokonania ISIS oraz wypracowania pokojowego zakończenia konfliktu syryjskiego. Co zatem skłoniło prezydenta Trumpa do wycofania sił USA z Syrii?
Szukając odpowiedzi sugeruje się porozumienie z Erdoğanem, na co ma wskazywać zgoda Departamentu Stanu USA na sprzedaż Turcji rakiet Patriot wydana 18.12.2018 (maksymalna potencjalna wartość kontraktu ok. 3,5 mld $). W podobną stronę idzie argumentacja wskazująca na oszczędności w budżecie po zlikwidowaniu misji syryjskiej. Wydaje się, że bliżej prawdy są ci, którzy zauważają, że prezydent Trump od dawna jest przeciwny militarnym ekspedycjom i już w marcu twittował, że amerykańskie siły wkrótce wyjadą z Syrii. Podobnie zresztą wyrażał się w kwestii Afganistanu.
Być może – nieco paradoksalnie – Trump jest bliski w tym względzie Obamie, który chciał szybko wycofać wojska z Iraku wiedząc, że powrót „naszych chłopców” do domu z pewnością podniesie wyniki sondażowe i szanse na zwycięstwo wyborcze. Niezależnie od tego jakie są prawdziwe motywacje prezydenta Trumpa, trzeba pamiętać, że decyzja ta zaowocuje z pewnością następnym etapem wojny w Syrii. Można więc powtórzyć za Talleyrandem: to gorzej niż zbrodnia – to błąd.
Dr hab. Maciej Münnich, prof. KUL.
WIDEO: Rakietowe strzelania w Ustce. Patriot, HOMAR, HIMARS