Reklama

Geopolityka

Trump w Rijadzie: Triumf realpolitik

Fot. Official White House photo by Shealah Craighead
Fot. Official White House photo by Shealah Craighead

Nie powinno zaskakiwać ani to że z pierwszą swoją wizytą zagraniczną Donald Trump udał się do Arabii Saudyjskiej ani też to, że miała ona miejsce dzień po irańskich wyborach prezydenckich. Polityka bliskowschodnia Trumpa jest bardzo czytelna i spójna, choć częściowo niekorzystna dla Europy, w tym Polski. To również triumf realpolitik i klęska wilsoniańsko-neokonserwatywnej idei eksportu demokracji. 

Szczyt w Rijadzie można uznać za sukces pragmatyzmu Saudów oraz nowej realpolitik Trumpa, za co jednak Saudowie musieli słono zapłacić. Częścią tego nowego otwarcia jest bowiem umowa na zakup amerykańskiej broni przez Saudów o wartości 350 mld usd, przy czym część o wartości 110 mld USD ma być implementowana od razu a reszta na przestrzeni najbliższych 10 lat. Ponadto dodatkowe 40 mld dolarów Saudowie mają zainwestować w projekty infrastrukturalne w USA. W świetle tych sum 100 mln USD, jakie Arabia Saudyjska i Zjednoczone Emiraty Arabskie dały na prowadzony przez Ivankę Trump Fundusz Kobiecej Przedsiębiorczości, to drobny datek, który jednak wygląda dość kuriozalnie zważywszy na pozycję kobiet w saudyjskiej monarchii.

Elementów kuriozalnych w trakcie tej wizyty było zresztą więcej zważywszy na liczny udział w amerykańskiej delegacji osób znanych dotąd z krytycznego stosunku do islamu, m.in. Steve'a Bannona, do niedawna czołowego komentatora serwisu Bretitbart, a obecnie kluczowego doradcy Trumpa. Saudowie jednak i w tym wypadku wykazali się pragmatyzmem. W zamian na portalu Breitbart już ukazał się artykuł dowodzący, że JASTA (Justice Against Sponsors of Terrorism Act) to błąd i Trump powinien go skorygować.

Rok temu, w środku kampanii prezydenckiej w USA, gdy Kongres obradował nad tą ustawą Trump zdecydowanie ją poparł, a następnie uznał za haniebne weto, jakie Obama zgłosił wobec tej ustawy po jej uchwaleniu. JASTA uderza przede wszystkim właśnie w Arabię Saudyjską i została uchwalona pod presją rodzin zamachu na WTC z 11 września 2001 r., chcących dzięki temu pozwać to państwo za domniemane finansowe wsparcie sprawców tego aktu terroru. Saudowie zagrozili wówczas, że wycofają z USA swoje aktywa warte 750 mld USD. Trump wyśmiał wtedy te groźby, dodając, że bez amerykańskiej ochrony Arabia Saudyjska przestanie istnieć w tydzień i że powinna za nią zdecydowanie więcej płacić. Saudowie podeszli do tej odpowiedzi pragmatycznie i postanowili zapłacić.

Wbrew pozorom nie doszło jednak do żadnego zwrotu w stosunku Trumpa do relacji amerykańsko-saudyjskich w kontekście jego wypowiedzi w czasie kampanii wyborczej. Trump nigdy nie wypowiadał się przeciwko współpracy z Saudami i nie precyzował że przez pojęcie „radykalny islam” ma na myśli wahabizm. USA, Arabia Saudyjska i inne sunnickie państwa Półwyspu Arabskiego podpisały też w Rijadzie porozumienie w sprawie zwalczania finansowania terroryzmu, którego implementacja ma być monitorowana przez USA. Nie ma wątpliwości co do związków między finansowaniem przez Saudów inicjatyw wahabicko-salafickich i Bractwa Muzułmańskiego poza swoim terenem a rozwojem terroryzmu i można się spodziewać, że USA zmusiły Saudów do zaprzestania takiego procederu w Ameryce. Można jednak mieć wątpliwości, czy dotyczyć to będzie również Europy.

Donald Trump dość wyraźnie wskazał w czasie swojej kampanii wyborczej, kogo na Bliskim Wschodzie uznawać będzie za głównego sojusznika, a kogo za przeciwnika i na jakich zasadach zamierza oprzeć stosunki z sojusznikami. Wsparcie dla Izraela, zniszczenie Państwa Islamskiego i izolacja Iranu to trzy filary nowej polityki bliskowschodniej USA. Trump dawno dał też do zrozumienia, że odrzuca wizjonerstwo demokratyzacji Bliskiego Wschodu i nieprzestrzeganie praw człowieka nie będzie stanowić problemu w odbudowie tradycyjnych sojuszy w tym regionie.

Fundamentem w tym zakresie ma być uznanie hegemonii USA i dostosowanie się do priorytetów amerykańskiej polityki zagranicznej. USA dało to do zrozumienia nie tylko Arabii Saudyjskiej, ale także kilku innym krajom regionu i większość z nich postanowiła się dostosować. Wyjątek stanowi Turcja, która krytykę polityki Obamy przez nową ekipę postanowiła wykorzystać do postawienia żądań zupełnie sprzecznych z interesami USA. Chodzi w szczególności o próbę rozbicia sojuszu USA i Syryjskich Sił Demokratycznych w Syrii, który jest jednym z ważniejszych elementów całkowitej układanki, jaką USA pod przywództwem Trumpa chcą stworzyć dla Bliskiego Wschodu. Saudowie w przeciwieństwie do Turcji doskonale odczytali na czym zależy USA i odzyskali pozycję amerykańskiego sojusznika nr 2 w regionie (po Izraelu).

Czytaj też: Kolejne napięcia na linii Ankara - Berlin. Bundeswehra pożegna się z bazą Incirlik?

Trump miał rację, gdy rok temu wskazywał, że sojusz z USA ma egzystencjalne znaczenie dla Arabii Saudyjskiej. Od ponad dwóch lat armia saudyjska toczy wojnę z jemeńskimi, proirańskimi Houthimi i mimo drastycznej przewagi w uzbrojeniu oraz stworzenia międzynarodowej koalicji państw sunnickich, nie jest w stanie osiągnąć większych sukcesów. Zawarte w lipcu 2015 r. porozumienie nuklearne z Iranem dodatkowo pogorszyło sytuację Saudów, gdyż oznaczało wyjście jej głównego rywala z izolacji. Rola administracji Obamy w doprowadzeniu do tego porozumienia i jej otwartość na dialog z Irańczykami skłoniła też Saudów do sondowania możliwości zawarcia sojuszu z Rosją.

Temu celowi miało służyć spotkanie króla Salmana z Władimirem Putinem w Antalyi w listopadzie 2015 r. Saudowie chcieli zdyskontować ewidentną, choć dobrze maskowaną, sprzeczność interesów rosyjsko-irańskich zarówno w wymiarze globalnym jak i regionalnym. Rosja ma bowiem świadomość, że Iran izolowany i osłabiony jest od niej zależny, natomiast wyjście z izolacji oznacza upodmiotowienie tego państwa, czyli sytuację, gdzie Rosja staje się wyłącznie jedną z opcji a nie jedyną opcją. Rosja nie jest też zainteresowana hegemonią Iranu w takich krajach jak Syria, gdyż stanowi to ograniczenie dla jej własnych wpływów. Wreszcie irańskie projekty współpracy gospodarczej z Europą, zwłaszcza w zakresie energetycznym, są całkowicie sprzeczne z interesami rosyjskimi.

Czytaj więcej: Trwa rosyjsko-irański pat w sektorze naftowo-gazowym

Do zbliżenia rosyjsko-saudyjskiego jednak nie doszło, a przynajmniej nie w stopniu, który mógłby uniezależnić Saudów od ochrony zapewnianej im przez USA. Ochrona ta ma przy tym dwa wymiary, po pierwsze – wsparcie w zakresie nowoczesnego uzbrojenia, co jednak jest niewystarczające ze względu na słabe wyszkolenie i motywacje saudyjskich żołnierzy, po drugie – odstraszanie, czyli groźba sojuszniczej interwencji amerykańskiej w przypadku zagrożenia bezpośredniego ataku irańskiego. Rosja nie mogłaby w szczególności otwarcie wesprzeć saudyjskiej wojny w Jemenie, gdyż doprowadziłoby to do kryzysu w stosunkach rosyjsko-irańskich. Rosja stara się też utrzymywać swój wizerunek hegemona, któremu w przeciwieństwie do USA, każdy jej sojusznik, zwłaszcza dyktator, może zaufać. Dlatego też nie może ona pozwolić sobie na otwarte odwrócenie się od Assada, nawet jeśli faktycznie gotowa byłaby zgodzić się na każdy inny reżim, pod warunkiem zagwarantowania jej obecności militarnej na syryjskim wybrzeżu Morza Śródziemnego.

 

Dla USA pod przywództwem Trumpa Arabia Saudyjska jest jednak również cennym sojusznikiem ze względu na jej finansowe możliwości, wpływy w świecie sunnickim oraz daleko idącą zbieżność interesów regionalnych. Chodzi w szczególności o wspólny interes USA, Izraela i Saudów w izolowaniu Iranu. Porozumienie nuklearne z Iranem i wzrost pozycji regionalnej tego kraju nie jest bowiem na rękę USA, gdyż otwarcie Iranu na Zachód dotyczy Europy, a nie Ameryki.

W tym zakresie, pozycjonując Iran jako główne zagrożenie, USA pod przywództwem Trumpa działają poniekąd racjonalnie, z tym że ich interes nie jest tożsamy z europejskim w tym polskim. Dla Izraela hegemonia regionalna któregokolwiek muzułmańskiego państwa jest sprzeczna z jego żywotnymi interesami, gdyż stanowi potencjalnie jego zagrożenie egzystencjalne. Nie ma też znaczenia jak wielkie jest prawdopodobieństwo przekształcenia się tego zagrożenia potencjalnego w realne. Dlatego Izrael będzie utrzymywał, że Iran prowadzi nadal program nuklearny i że prawdopodobieństwo ataku z jego strony jest realne.

W rzeczywistości tak nie jest, gdyż Iran od czasu objęcia prezydentury przez Hassana Rouhaniego prowadzi całkowicie racjonalną politykę zagraniczną. Wprawdzie rzeczywistym przywódcą jest nie prezydent lecz Ali Chamenei ale reelekcja Rouhaniego dowodzi, że to otwarcie na świat jest przez Najwyższego Przywódcę Republiki Islamskiej co najmniej akceptowane. Chamenei musi sobie też zdawać sprawę że ta polityka znacznie bardziej wzmocniła pozycję międzynarodową Iranu niż prowokacje poprzedniego prezydenta Ahmedineżada, a gwałtowny odwrót z tej drogi może zachwiać podstawami Republiki Islamskiej. Z drugiej strony Izrael nie byłby również zainteresowany jakąś sunnicką hegemonią, ale wychodzi z założenia (skądinąd słusznego), że sunnici nie są w stanie wygrać wojny w Syrii a ich wzajemna rywalizacja i wewnętrzne problemy powodują że zagrożenie z tej strony dla Izraela jest znacznie mniejsze.

Czytaj więcej: Iran po wyborach. W stronę dalszego otwarcia na świat? [KOMENTARZ]

Nie oznacza to, że wszystkie działania Arabii Saudyjskiej w ostatnich latach były zgodne z interesami USA. Występowała tu podobna sytuacja jak w przypadku Turcji tyle że saudyjska rodzina królewska nie zawiodła, w przeciwieństwie do Erdogana, oczekiwań Trumpa. Zapowiedzi Trumpa, że chce pozbyć się Państwa Islamskiego (jak również Al Kaidy i Bractwa Muzułmańskiego) należy traktować serio. Tymczasem Saudowie w ostatnich latach, w ramach swej wojny proxy z Iranem, wspierali dżihadystyczne organizacje terrorystyczne w Syrii i Iraku. Lutowa wizyta szefa saudyjskiej dyplomacji w Iraku stanowiła jednak wymuszony przez USA zwrot w relacjach saudyjsko-irackich.

USA zdają sobie sprawę z tego, że dalsze wspieranie przez Saudów tendencji dezintegracyjnych w Iraku wzmacnia opcje proirańską i toruje powrót do władzy b. premierowi Nuriemu al-Maliki, więc skłoniły Saudow do zmiany polityki. Wszystko wskazuje na to, że również w Syrii Saudowie podporządkują swoją politykę planom amerykańskim. Celem USA nie jest oczywiście obalenie Assada i zastąpienie go jakimś utopijnym projektem demokratycznym, lecz podział Syrii, który zablokowałby realizację interesów irańskich. W tym kontekście warto się przyjrzeć jeszcze jednemu wydarzeniu z ostatnich dni – rozgrywce o małe pustynne miasto Tanf.

Tanf to miasto znajdujące się na granicy syryjsko-irackiej na drodze prowadzącej z Bagdadu do Damaszku przez iracką prowincję Anbar oraz syryjską prowincję Homs. Po stronie irackiej od kilku miesięcy (od czasu wyzwolenia przez siły rządowe pustynnego miasta Rutba) cała ta droga znajduje się już pod kontrolą rządową. Również po syryjskiej stronie Państwo Islamskie utraciło już dawno kontrolę nad jakimkolwiek jej odcinkiem, jednak kilkudziesięciokilometrowy odcinek tej drogi, w tym wspomniane graniczne miasto Tanf, znajduje się w rekach tzw. Nowej Armii Syryjskiej, ściśle współpracującej z Jordanią oraz USA. 17 maja armia syryjska usiłowała dokonać ofensywy w kierunku Tanf, co skończyło się zbombardowaniem syryjskiego konwoju rządowego (w skład którego wchodziło m.in. 27 czołgów) przez lotnictwo USA w odległości zaledwie ok. 25 km od Tanf.

Ewentualne zdobycie Tanf przez syryjskie siły rządowe miałoby dwa bardzo poważne skutki. Po pierwsze otworzyłoby pierwsze od wielu lat lądowe połączenie między Damaszkiem a Bagdadem i Teheranem, które Iran i niektóre oddziały szyickie w Iraku zapewne chciałyby wykorzystać do wsparcia Assada. Nie byłoby to jeszcze takie proste, bo znaczna część anbarskiego odcinka tej drogi znajduje się pod kontrolą współpracujących z rządem sunnickich oddziałów plemiennych, które nawet ostatnio zaczęły współpracować z Nową Armią Syryjską i zapewne nie patrzyłyby obojętnie na irańskie konwoje wojskowe. Po drugie jednak, taki rozwój sytuacji zniweczyłby projekt połączenia północnej (opartej na Syryjskich Siłach Demokratycznych, czyli głównie Kurdach) i południowej (opartej na Nowej Armii Syryjskiej i Froncie Południowym) strefy amerykańskiej w Syrii.

To, że istnieje taki plan, zostało również potwierdzone ostatnio nowymi ruchami proamerykańskich oddziałów z południowej Syrii w kierunku doliny Eufratu (Dajr az-Zaur i al-Bukamal), przy dość jasno już sprecyzowanym planie SDF kontynuowania ofensywy po zdobyciu Rakki w kierunku Dajr az-Zaur. Spotkanie się SDF i NAS/FP w dolinie Eufratu ostatecznie zablokowałoby jakiekolwiek plany irańskiej ekspansji lądowej, przy czym chodzi nie tylko o wymiar militarny, ale i gospodarczy. Chodzi m.in. o irański projekt poprowadzenia korytarza transportowego z Iranu przez Kurdystan iracki, Kirkuk, Mosul, syryjską Rożawę i Aleppo do Latakii i dalej przez Morze Śródziemne do Europy. Projekt ten byłby korzystny z europejskiego punktu widzenia ale jest sprzeczny zarówno z interesami USA, Turcji, Arabii Saudyjskiej jak i Rosji.

Czytaj także: Dyplomacja Tomahawków według Trumpa. Odpowiedź na doktrynę eskalacji? [OPINIA]

Warto przy tym wspomnieć, że kilka miesięcy temu pojawiły się nie do końca potwierdzone ale dość wiarygodne przecieki, że USA oferowały Rosjanom bliżej nieokreślone ustępstwa w zamian za wsparcie działań na rzecz izolacji Iranu. Taki deal byłby zupełnie sprzeczny z interesem Europy, jednakże Rosja nie zgodziła się, co skutkowało zaostrzeniem retoryki antyrosyjskiej nowej administracji. Nie można wykluczyć jednak powrotu do tej opcji, gdyż dla Amerykanów priorytetem nie jest obecnie wyrugowanie rosyjskiej obecności militarnej w Syrii, lecz izolacja Iranu.

W planie izolacji Iranu w Syrii poprzez połączenie wspomnianych południowej i północnej strefy wpływów USA potrzebuje wsparcia Saudów i najprawdopodobniej sobie to wsparcie zagwarantowało. Świadczyć o tym może współpraca z SDF części byłych liderów arabskiej pozycji antyasadowskiej, m.in. Ahmeda Dżerby, który jako lider antyasadowskiej opozycji miał wsparcie właśnie Arabii Saudyjskiej.

Z punktu widzenia Europy dążenie do izolacji Iranu nie jest korzystne, zwłaszcza jeśli chodzi o projekty korytarzy transportowych z tego kraju do Europy. Irański islam, w przeciwieństwie do saudyjskiego, nie stanowi również zagrożenia dla państw naszego kontynentu. W tym kontekście szczyt w Rijadzie może okazać się niekorzystny dla Europy, w tym dla Polski, zwłaszcza jeśli USA dążąc do izolacji Iranu poszukiwać będą platformy porozumienia z Rosją. 

Witold Repetowicz

Reklama

Komentarze (8)

  1. Teodor

    A juz myslalem, ze te 350mld USD bedzie zrealizowane w jeden rok, byloby to az 2% PKB USA... Oczywiscie Arabia Saudyjska nie jest az tak bogata i jej PKB mogloby okazac sie za male aby wesprzec USA w jej deficytach. Z poczatku wydawalo mi sie, ze tylko 110mld bedzie wydana na bron. Byloby lepiej gdyby Saudowie inwestowali naprawde chociazby w stacje odsalania wody morskiej, w import dobr nisko przetworzonych i rozwineli po czesci przemysl u siebie - takie klocki lego nic wielkiego... Na Bliskim wschodzie i tak jest juz za duzo broni i oby ta bron nie przyjechala ostatecznie do Europy, czy to przez Ciesnine Gibraltarska, czy przez Bosfor... Swego czasu Grecy w starozytnosci, cierpiac z uwagi nieurodzajnych, skalistych terenow, ktore zamieszkiwali, zainwestowali we flote handlowa i wojenna oraz opanowali znaczna czesc wybrzezy Europy i Afryki. Odnoszac te sytuacje do Saudow, spokojnie mozna sobie zazyczyc, aby zainwestowali w energooszczedna technologie oraz idealne zagospodarowanie zasobow wodnych. Nawet niech juz buduja te farmy roslinne w wiezowcach, teoretycznie powinno to zaabsorbowac wegiel z atmosfery i w jakims stopniu obnizyc temperatury w regionie. Tak czy inaczej bowiem czesc nadmiaru swiatla slonecznego zostanie zaabsorbowana przez ten budynek na potrzeby roslin i da cien, ktory obnizy temperature za budynkiem. Kompletnie nie wiem jaka jest oplacalosc takiej fabryki i to sprawa dla zdolnych ludzi, aby to zbilansowac. Faktem jest, ze wody morskiej im nie brakuje, naslonecznienie jest w nadmiarze, brakuje tylko slodkiej wody i terenow zielonych. Ja nie pisze, aby wzorem Iranu odwracali bieg wody, ale z tym piaskiem pustynnym nalezaloby cos zrobic. Ja rozumiem, ze w tej chwili nie jest im nic takiego potrzebne na te liczbe ludnosci, ktora posiadaja, ale niech tworza nowe galezie nauki, przemyslu a co za tym idzie rowniez technologii. Ponadto, az prosi sie, aby przetworzyc swiatlo sloneczne i produkowac syntetyczne paliwa, czy cokolwiek innego. Kazda taka technologia powina obnizyc temperature w regionie. Polska potrzebuje 35 lat, aby zebrac taka kwote na armie.

  2. Dan

    "Irański islam, w przeciwieństwie do saudyjskiego, nie stanowi również zagrożenia dla państw naszego kontynentu." Dokładnie. Szyici nie przeprowadzają zamachów w Europie, czy też w USA, za to sami są celami ataków sunnitów np. w Iraku czy Pakistanie, co nie przeszkadza Ameryce obłudnie nazywać Iran największym sponsorem terrorystów. Za to ich przyjaciel Barbaria Saudyjska od lat finansuje wszelkie organizacje terrorystyczne i uznawana jest za przyjaciela. Taka obłudna polityka skończy się kiedyś dla USA czkawką i dla nas niestety rykoszetem też. Kolejny świetny artykuł Pana Witolda.

    1. Raden

      Dobry txt , też tak myślę . Dodam jeszcze, że pamiętajmy Narodowi Irańskiemu jego pomoc dla Polaków podczas II WS ( bodajże 1942 ) . Powinniśmy pamiętać o Irańczykach i w razie potrzeby też umieć / potrafić im pomóc .

  3. Robert

    Czyli cała ta wojna z Assadem ma wyłącznie na celu: A) zabezpieczenie interesów Izraela (zniszczenie kraju i tkanki żywej na długie lata wyłączyły Syrię z możliwości stwarzania realnego zagrożenia) B) postponowania możliwości zagrożenia Ameryce ze strony Iranu (zwłaszcza przez ograniczenie możliwości ekonomicznej współpracy Iranu z Europą) C) swoje gołąbki przy okazji upiec chcą lokalni sunniccy władcy z Tucji, czy Arabii i Kataru.

    1. Nas też rozgrywają,

      D) Połączenie dwóch amerykańskich stref wpływów. Czyli w walce USA, Turcji, Arabii Saudyjskiej jak i Rosji przeciwko Iranowi, jesteśmy po stronie przegrywającego Iranu...

  4. onepropos

    Można zaryzykować dwie tezy: - konflikt w Syrii rozleje się na Irak w związku z walką odnośnie al-Tanf i połączenia Syrii z Iranem - zbrojenie AS oznacza bliski konflikt z Iranem, źródła irańskie piszą o usiłowaniach Trumpa aby zjednoczyć kraje GCC, Izrael przeciw Iranowi

    1. Smuteczek

      Trudno zakładac by AS nie mogaca poradzic sobie w Jemenie porwała sie na duzo wiekszy i duzo bardziej ryzykowny konflikt swiadoma swojej słabosci. Wszystkie te kontrakty podpisane podczas wizyty Trumpa traktuje jako efekt strachu gdzie AS podpisujac długoterminowe kontrakty gwarantuje sobie obronce na wypadek przyszłych problemów z rosnacym w siłe Iranem. Udział bezposredni Izraela tez jest bardzo watpliwy, juz predzej udział wywiadu Izraela by urzadzic odpowiednie prowokacje majace dostarczyc "niezbitych dowodów" na koniecznosc konfrontacji "panstw koalicji" z Iranem

  5. Swaro

    Swietny artykul. Jak zawsze zreszta. Brawo Panie Witoldzie

  6. gosc

    Od dawna wiadomo, ze mocne sily zbrojne sa podstawa do projekcji wlasnych interesow. Europa nie majac praktycznie wlasnych silnych wojsk nic nie znaczy na arenie miedzynarodowej, Gdyby UE takie mialo i weszlo do Syrii zamiast Rosji i USA to dopiero wtedy by zagwarantowalo interesy ekonomiczne z tamtym regionem. Francja cos tam ma ale jest bardziej zainteresowana Afryka niz Bliskim Wschodem.

  7. Piotr34

    "Saudowie zagrozili wówczas, że wycofają z USA swoje aktywa warte 750 mld USD. Trump wyśmiał wtedy te groźby, dodając, że bez amerykańskiej ochrony Arabia Saudyjska przestanie istnieć w tydzień i że powinna za nią zdecydowanie więcej płacić. Saudowie podeszli do tej odpowiedzi pragmatycznie i postanowili zapłacić." Zaimponowal mi-a glupcy mowia ze kasa rzadzi swiatem-nie rzadzi i nigdy nie rzadzila.

  8. kj1981

    Bardzo ciekawa, wielowątkowa analiza, proszę o więcej tego typu artykułów na D24.

Reklama