Reklama

Siły zbrojne

W cieniu snów o potędze. Historia błędów zatacza koło?

Fot. NAC
Fot. NAC

Kolejna, 101. rocznica odzyskania przez Polskę niepodległości, w kalendarzu niezbyt odległa od 80. rocznicy wybuchu II wojny światowej, która tę niepodległość dramatycznie przekreśliła, jest okazją do refleksji nad tym, jak poradziliśmy sobie z zagospodarowaniem tej wolności dla jej umacniania i obrony. Także – do refleksji nad tym, na ile popełniane przy budowaniu siły obronnej II Rzeczypospolitej błędy potrafimy dziś zrozumieć i potraktować jako lekcję.

Z perspektywy dzisiejszej wiedzy historycznej, znając skutki decyzji dotyczących obronności Polski po 1918 r., zapadających w całym dwudziestoleciu międzywojennym, stosunkowo łatwo jest wystawiać oceny. Z obiektywnych i wiarygodnych źródeł znamy konsekwencje decyzji, bądź braku decyzji. Ich tragiczna w skutkach weryfikacja rozpoczęła się 1 września 1939 roku. A mimo to znaczna część społeczeństwa hołduje swoistej mitologii, gloryfikując specyficzną alternatywną wizję rzeczywistości zapisaną słowami: „...gdyby nie zabrakło nam czasu, to...”

Wybuch wojny zastał II Rzeczpospolitą jeszcze przed półmetkiem opracowywanego od 1936 roku 6-letniego planu rozbudowy sił zbrojnych. Zakładano, że w latach 1937-1942 państwo wyłoży na jego realizację – w takich obszarach jak lotnictwo, łączność, wojska pancerne i marynarka wojenna – około 6 miliardów złotych. Był to plan, o czym dziś wiemy ponad wszelką wątpliwość, przekraczający ówczesne możliwości budżetowe państwa. Trwanie przy jego pełnej realizacji okazałoby się w ostatecznym rozrachunku dla państwa niebezpieczne.

Potrzebom planu podporządkowano uchwałę Rady Ministrów z 21 stycznia 1937 r. o dotacji – poprzez Fundusz Obrony Narodowej – w wysokości miliarda złotych na inwestycje wojskowe w latach 1937-1940. Integralną częścią planów modernizacji armii była przedstawiona w Sejmie przez wicepremiera Eugeniusza Kwiatkowskiego 5 lutego 1937 r. koncepcja budowy Centralnego Okręgu Przemysłowego. COP miał być materialną podstawą realizacji planów modernizacyjnych. Spektakularnym dla powstania Okręgu wydarzeniem było ścięcie 21 marca 1937 roku pierwszej sosny w środku Puszczy Sandomierskiej, gdzie postanowiono zbudować od podstaw, w dziewiczym terenie, nie tylko nowoczesną fabrykę stali dla potrzeb produkcji wojskowej i fabrykę armat, ale i miasto. Nazwano je Stalowa Wola.

Budowa Zakładów Południowych i miasta przebiegała w tempie nie mającym precedensu: w grudniu 1937 r. ukończono budowę pierwszego bloku dla pracowników ZP, w maju 1938 r. zmontowano i przestrzelano pierwszą armatę, we wrześniu dokonano pierwszego wytopu stali, w marcu 1939 r. ukończono budowę walcowni kalibrowej i blachy, a w czerwcu prezydent Ignacy Mościcki uczestniczył w uroczystym otwarciu i poświęceniu Zakładów.

W podobnym tempie przebiegała budowa w pobliskim Mielcu Wytwórni Płatowców nr 2 Państwowych Zakładów Lotniczych. Prace budowlane rozpoczęto w połowie 1937 r., a w połowie 1938 r. oddano do użytku wyposażoną główną halę produkcyjną o powierzchni 20 tysięcy metrów kwadratowych. Oficjalny rozruch kompletnej fabryki nastąpił 1 kwietnia 1939 r., ale już na początku tego roku zakład otrzymał 8 kompletów części najnowocześniejszych ówcześnie samolotów bojowych, bombowców PZL-37 Łoś. Oblot pierwszego PZL-37B zbudowanego w PZL Mielec nastąpił w lipcu 1939 r. Do wybuchu wojny oblatano kolejne cztery maszyny w wersji PZL-37B i jedną w wersji szkolnej PZL-37A. W celach szkoleniowych zmontowano też jeden lekki bombowiec rozpoznawczy PZL-23B Karaś i jeden myśliwiec PZL P-11c. Fabryka otrzymała zamówienie na 300 szt. nowych lekkich bombowców PZL-46 Sum, który miał stać się następcą Karasia, planowano uruchomienie już w 1939 roku produkcji nowego myśliwca PZL-50 Jastrząb, następcy P-11c…

image
PZL-37 Łoś. Fot. NAC

 

Takie fakty stały się swoistym mitem założycielskim teorii, że to wszystko, co zaplanowano, było skazane na sukces. A to, że sukces nie nastąpił, należy zrzucić wyłącznie na fakt, iż III Rzesza nie poczekała z napaścią na Polskę jakieś 3 lata, aż 6-letni plan dozbrojenia i unowocześnienia Wojska Polskiego spełni się.

Tymczasem prawda jest bardziej złożona, nie jest tylko czarno-biała, ma mnóstwo odcieni, które niejednokrotnie są ignorowane, poniekąd w imię pielęgnowania mitu.

Warto przyjrzeć się kilku konkretnym wątkom modernizacji armii za pieniądze, na które będącego w finansowych tarapatach państwa – to jest ocena nie tylko współczesnych historyków, takich jak np. prof. Marian Marek Drozdowski – po prostu nie było stać w założonym rozmiarze finansowym i horuzoncie czasowym.

Legenda średniego bombowca PZL-37 Łoś, oblatanego w grudniu 1938 r. i okrzykniętego fenomenem II Rzeczypospolitej dzieła zespołu inż. Jerzego Dąbrowskiego, stała się specyficzną matrycą, poprzez którą ocenianych jest wiele podejmowanych w tym samym czasie projektów lotniczych. Skoro udało się stworzyć Łosia, którego Polsce pozazdrościło pół Europy, to dlaczego nie miałoby się udać z innymi projektami? Ano, właśnie...

„Małym Łosiem” nazwano prekursorski pod wieloma względami projekt samolotu wielozadaniowego oznaczonego kolejnym numerem w nomenklaturze projektowej Polskich Zakładów Lotniczych. PZL-38 Wilk był konstrukcją będącą niejako „przeskalowanym w dół” Łosiem, o identycznym układzie konstrukcyjnym i nawet z tym samym profilem płata, tyle, że z dwuosobową załogą. Miejsce kabiny bombardiera w nosie samolotu zajął blok uzbrojenia strzeleckiego. Sama koncepcja samolotu, przypominająca współczesne konstrukcje zagraniczne (np. Me-110), okazała się jednak dowodem na bezsilność intelektualną tych, którzy formułowali nadmiernie wizjonerskie wymagania. Wilk miał być, według ówczesnej nomenklatury, samolotem pościgowym, ale wymagano także od niego zdolności do przenoszenia 300-kilogramowego ładunku bombowego. Miał przede wszystkim spełniać rolę samolotu myśliwskiego do zwalczania bombowców, ale też i do toczenia walki manewrowej z myśliwcami przeciwnika. Jednocześnie miał być zdolny do wykonywania misji bombowych, w dodatku – w konfiguracji lotu nurkowego. Inaczej mówiąc: oczekiwano zagwarantowania w jednej konstrukcji cech i osiągów samolotów pościgowego, przechwytującego, eskortującego, liniowego, bombowego i szturmowego. Do tego miał osiągać prędkość rzędu 560 km/godz. I mieć zdolność do działań w dzień i w nocy.

Niezależnie od tego jak trudne do pogodzenia wymagania stawiałoby to załodze tak pomyślanego samolotu, sprzeczność wymagań zderzyła się z oporem materii na jeszcze jednym polu: braku napędu.

image
Drugi prototyp samolotu PZL P-38 Wilk sfotografowany na lotnisku Okęcie. Fot. NAC 

Projektowanie samolotu rozpoczęto równolegle z projektowaniem, prekursorskiego pod wieloma względami, silnika rzędowego PZL Foka w układzie odwróconego V o mocy 420 KM, już w tym czasie zbyt niskiej jak na potrzeby samolotu o wyśrubowanych osiągach. Oblatany w 1938 r. prototyp PZL-38 nie spełnił wymagań wojska głównie z powodu niedopracowanego napędu. Próby zastąpienia Foki zagranicznym silnikiem także nie zapewniły projektowi sukcesu. Samolot był zbyt ciężki, podstawowe osiągi (prędkość maksymalna, prędkość wznoszenia, zasięg, pułap) na tyle odstawały od obliczeniowych, że obiecujący projekt zabrnął w beznadziejną ślepą uliczkę. Rozwijanie silnika utrudniła niepomiernie nagła śmierć w 1936 r. jego konstruktora, inż. Stanisława Nowkuńskiego. Mniej się mówi o tym, czy w ogóle ówczesny polski przemysł lotniczy, mający zaledwie kilkuletnią tradycję, był zdolny do stworzenia nowoczesnej konstrukcji silnika odpowiedniej klasy. Stąd wzięła się koncepcja, aby… podjąć pracę nad następcą PZL-38, modelem PZL-48 Lampart, napędzanym gwiazdowymi silnikami Gnome Rhone Mars 14 M05 o mocy po 1460 KM. Fenomenalne obliczeniowe osiągi samolotu (prędkość maksymalna 550 km/godz, pułap 10 tys. m, zasięg 1500 km) nigdy nie zostały potwierdzone wynikami prób w locie: oblot budowanego w 1939 r. prototypu planowany na jesień 1939 r. nie doszedł do skutku z wiadomych przyczyn. Mimo to, choć nie było przecież potwierdzeń założonych osiągów, ani negatywnych wyników badań, już wszczęto prace nad… następcą i rozwinięciem PZL-48, samolotem PZL-54 Ryś. Tym razem postawiono na silniki innej marki, także zagraniczne: Hispano Suiza 12Z. Miały one osiągać moc po 1600 KM, ale miały jedną wadę: praktycznie nie istniały. Prototypy będących we wstępnej fazie prac silników z trudem uzyskiwały moc 1000 KM, co całą ideę Rysia stawiało już nawet nie pod znakiem zapytania, ale wręcz wyrzucało na aut.

image
Pierwszy prototyp samolotu PZL-38 Wilk. Fot. NAC

Fenomenalny na swoje czasy samolot wielozadaniowy, zdolny do wykonywania misji szturmowych, uzbrojony w dwa działka 20 mm i 8 karabinów maszynowych 7,9 mm, przenoszący pół tony bomb i rozwijający prędkość do 640 km/godz., pozostał nawet nie na deskach konstruktorów, ale w ich głowach. I stał się częścią mitu. Drugą stroną tego mitu jest natomiast fakt, iż w trudnych warunkach, w jakich znajdowała się wówczas Polska i polska gospodarka, prowadzono praktycznie równolegle prace nad trzema trudnymi, innowacyjnymi projektami, zmierzającymi do osiągnięcia praktycznie tego samego celu. Jeśli to nie było marnotrawstwo potencjału biur konstrukcyjnych, to co to było?

W rzeczy samej nie jest to naganne z samej istoty rzeczy. Sprawdzoną praktyką jednak, znaną przecież nie tylko z polskich realiów, jest to, że prace nad opracowaniem następcy jakiegoś typu uzbrojenia rozpoczyna się, kiedy uzbrojenie poprzedniej generacji wchodzi do służby. W tym przypadku trudno ustrzec się refleksji, że decyzyjny chaos i brak jasnej wizji celu, do którego się zmierza, albo – co gorsza – nierealność stawianych wymagań prostą drogą prowadziły do trwonienia potencjału i rozpraszania kreatywnej energii.

Brak silników o odpowiednich parametrach stał się nie tylko powodem fiaska projektów linii PZL-38/48/54. Skonstruowanie silnika – tak było wówczas, tak jest obecnie, i tak zapewne będzie w przyszłości – to nie jest kwestia tylko realizacji śmiałej wizji jego projektanta, mającego nawet najbardziej genialne pomysły i fantastyczną teoretyczną podbudowę swoich wizji. Potrzebne są jeszcze zdolności przemysłu w wielu dziedzinach i branżach: metalurgicznej (stopy metali na elementy silnika, łożyska itp.), chemicznej (paliwa, smary, materiały chłodzące, uszczelnienia), mechanicznej (odpowiednia jakość obróbki, systemy kontroli jakości, systemy diagnostyczne).

Potrzebny jest też potencjał jednostek badawczych, zdolnych to wszystko „ogarnąć” i pomóc znajdować rozwiązania niespodziewanych problemów technicznych lub technologicznych, jakie pojawiać się będą zawsze. Potrzebny jest też czas – i na zbudowanie tych wszystkich zdolności w gospodarce, i na skonstruowanie silnika, który da się wyprodukować, i na przetestowanie poszczególnych rozwiązań, eliminację błędów, czyli – dopracowywanie konstrukcji, i na wypracowanie tzw. norm eksploatacyjnych. Niedostatki na tym polu stały się „zabójcami” nie tylko konstrukcji lotniczych, ale też stworzyły szereg poważnych ograniczeń w rozwoju pojazdów bojowych.

Czy dziś możemy stwierdzić z absolutną pewnością, że wyciągnęliśmy naukę z tej bolesnej lekcji?

Kolejnym samolotem, który miał być „cudem II RP”, który też funkcjonuje jako nieziszczalny mit, a który okazał się bolesnym rozczarowaniem, także z powodu problemów z napędem, choć nie tylko z tych, był myśliwiec PZL-50 Jastrząb.

image
Kadłub samolotu P-50 Jastrząb zdobyty przez Niemców. Fot. domena publiczna

W zamyśle miał on stanowić „kontynuację bez kontynuacji” linii samolotów PZL P-7/11/24 inż. Zygmunta Puławskiego, ale już w zupełnie nowych, odpowiadających nowym tendencjom rozwojowym w tej dziedzinie lotnictwa, realiach. Miał kontynuować rolę „puławszczaków” jako podstawowych samolotów myśliwskich, ale też miał „nie kontynuować” ich podstawowej idei konstrukcyjnej. Myśliwce Puławskiego wpisywały się w linię samolotów zamykających ideę wywodzącą się jeszcze z czasów I wojny światowej: najpierw dwupłatów, a później górnopłatów ze stałym podwoziem. Takich konstrukcji w Europie powstawało w latach 30. wciąż sporo. Dość wymienić takich klasyków jak FIAT CR 32 i 42, Hawker Fury, Avia B534, Heinkel He-51, Henschel Hs 123, Polikarpow I-153, FW 159.

Maszyny te charakteryzowały się zwartą konstrukcją, zwrotnością i na ogół zapewniały pilotom (nie do pobicia były tutaj myśliwce P-11 i ich „krewniacy”) znakomitą widoczność z kabiny, co nieraz rozstrzygało o wyniku walki powietrznej. Te cechy zaczęły tracić na znaczeniu, kiedy zyskiwała na znaczeniu prędkość.

Siły aerodynamiczne, jak wiadomo, rosną proporcjonalnie do kwadratu prędkości i proporcjonalnie do powierzchni, na którą oddziałuje powietrze. Na znaczeniu zaczęły zyskiwać jak najmniejsze przekroje poprzeczne, od których zależał opór aerodynamiczny w locie z coraz wyższymi prędkościami. Wzrost prędkości wymagał zwiększania sztywności i wytrzymałości struktur samolotów, co wymusiło odejście od drewna jako podstawowego tworzywa wykorzystywanego w strukturach wytrzymałościowych samolotów. Zajmujący miejsce drewna metal musiał być leki, sztywny i wytrzymały. To wymagało skoku technologicznego, aż po poziom przemysłowy włącznie. Poprzez konstrukcje kratownicowe konstruktorzy doszli do najbardziej optymalnych rozwiązań, konstrukcji półskorupowych. Stałe podwozia stały się problemem w rozwijaniu coraz wyższych prędkości. Trzeba je było usunąć na czas, kiedy nie są potrzebne do startu i lądowania. Gdzie? W zdecydowanej większości przypadków jedynym miejscem na schowanie podwozia był płat, który trzeba było przenieść jak najbliżej miejsca styku kół z lotniskiem. Musiało się znaleźć miejsce na mechanizmy chowania podwozia i obsługującą je instalację. Kres swoich możliwości rozwojowych osiągnęły tradycyjne silniki gwiazdowe chłodzone powietrzem, stosunkowo proste w budowie i eksploatacji, ale mające olbrzymie przekroje poprzeczne, rosnące wraz ze wzrostem ich mocy. Zaczęły oddawać pola silnikom w układzie podwójnej gwiazdy, a częściej i wcześniej – skomplikowanym silnikom rzędowym o niewielkiej powierzchni przekroju poprzecznego. Te jednak są chłodzone cieczą, co wymaga skomplikowanej instalacji, która musiała zostać wkomponowana w strukturę konstrukcji z szacunkiem dla reguł aerodynamiki, ale też wytrzymałości i sztywności konstrukcji. Ten kierunek rozwoju myśliwców okazał się dominujący do końca ery samolotów z napędem tłokowym. Poza niektórymi myśliwcami amerykańskimi przeznaczonymi głównie do działań nad morzem, oraz myśliwcami Ławoczkina w ZSRR królem napędów tłokowych stał się silnik rzędowy, budowany w skomplikowanych układach mechanicznych, od prostego V po układy H i X. Silniki gwiazdowe zachowały prawo obywatelstwa w wolniejszych maszynach – niektórych bombowcach i samolotach transportowych.

Wojna domowa w Hiszpanii potwierdziła, że era dwupłatów lub górnopłatów z silnikiem gwiazdowym i stałym podwoziem zostaje definitywnie zamknięta, a nadchodzi czas zupełnie innych rozwiązań konstrukcyjnych. Jak grzyby po deszczu zaczęły pojawiać się – najpierw jako… samoloty sportowe – metalowe dolnopłaty ze stałym lub chowanym podwoziem. Spitfire, Bf-109, FW 190, He-112 i He-113, He-118, Hurricane, Jak-1, FIAT G50, Macchi MC200/202, MS406, Devoitine 520, Seversky P35, Curtiss P36, Buffalo – to konstrukcje, które w połowie lat 30, kiedy Polska bazowała na górnopłatach z linii „P”, otwierały nową jakość w lotnictwie myśliwskim.

Dopiero w 1937 roku rozpoczęto prace nad samolotem tej klasy w Polsce. Stał się nim PZL-50 Jastrząb, projekt inż. Wsiewołoda Jakimiuka, dotychczas „wyciskającego ostatnie soki” z myśliwców P11/24, których twórca, inż. Z. Pułaski, zginął w tragicznym wypadku. Niezależnie od tego inż. Jakimiuk zaangażowany był w prace nad samolotem pasażerskim PZL-44 Wicher. Ktoś (kto?) uznał, że to jest akurat priorytet, i że wartościowy potencjał biur konstrukcyjnych powinien zostać skierowany na ten akurat projekt. I choć nad krajem zbierały się coraz ciemniejsze chmury, choć oczywistą oczywistością było, że należy skupić się na niwelowaniu luki pomiędzy polskim a światowym poziomem myśli konstrukcyjnej w lotnictwie wojskowym, jeden z najzdolniejszych, obdarzonych największą intuicją i wiedzą konstruktorów lotniczych lat międzywojennych, pracował nad rozwojem samolotu cywilnego, który wówczas Polsce nie był potrzebny aż tak bardzo, jak nowoczesny sprzęt bojowy. Do prac nad PZL-50 zespół Jakimiuka mógł przystąpić dopiero w 1937 roku, o rok później niż mógłby, gdyby nie PZL-44...

Tej konstrukcji, PZL-50 Jastrząb, w „mitologii międzywojnia” przypisuje się nadwymiarowe znaczenie. Odciska się bowiem na niej stygmat wielu problemów, z jakimi na wielu płaszczyznach miało do czynienia państwo.

Jak wspomnieliśmy na wstępie – na program modernizacji wojska wyasygnowano sumy bardzo poważne. Zaangażowano się w realizację wielu programów, które – z obecnej perspektywy – uznać można za chybione i nieprzemyślane (np. zakupiono za granicą najwyższej wówczas klasy okręty podwodne, dla których Bałtyk był praktycznie żadnym obszarem operacyjnym). Nie wydając tych pieniędzy można było realizować ze znacznie większą intensywnością całkiem ambitne programy rozwoju w obrębie rodzimego, rosnącego w silę z dnia na dzień, przemysłu zbrojeniowego. Tymczasem rozdrabniano się bez sensu na programy, bez których w tym okresie Polska mogła się obejść bez straty dla swego statusu.

Nawet, jeśli uwzględnić nędzny na ogół stan infrastruktury drogowej, i bardzo nierównomiernie rozłożoną na terytorium całego kraju infrastrukturę kolejową, byliśmy za słabym gospodarczo krajem na tworzenie systemu lotniczej komunikacji pasażerskiej. A już tym bardziej – w oparciu o własne, bardzo kosztowne, rozwiązania w tym zakresie. Nasze ambicje i potrzeby w tym zakresie mógł z powodzeniem zastąpić import niewielkiej liczby masowo wówczas produkowanych samolotów, takich jak choćby Lockheed L-14H czy nawet DC-3, zaś potencjał biur konstrukcyjnych oraz moce wytwórcze przemysłu lotniczego mogły zostać spożytkowane na rozwijanie produkcji sprzętu służącego zadaniom obronnym.

Taki potencjał Polska posiadała, czego dowiódł najbardziej spektakularnie przykład bombowca PZL-37 Łoś. On zresztą mógł „zarobić na siebie”, będąc przedmiotem opłacalnego eksportu, zdobywając środki na zakup choćby samolotów pasażerskich. Te, swoją drogą, można było stworzyć doraźnie znacznie mniejszym wysiłkiem – choćby poprzez opracowanie pasażerskiego wariantu zupełnie nieudanego bombowca LWS-6/PWS-30 Żubr, usiłującego bez powodzenia przenosić w polskie realia przestarzałe już koncepcje tego typu samolotów produkowanych we Francji (np. Amiot 143). Tak, jak w wielu innych dziedzinach, myśląc o wojnach przyszłości, czerpano tylko z doświadczeń minionych wojen, które się już nie powtórzą.

Niemniej – od 1937 r. rozpoczęto prace nad PZL-50, wybierając jako źródło jego napędu silnik gwiazdowy Bristol Mercury VIII o mocy 840 KM. Już w tym momencie założenia rozmijały się z realiami, rządzącymi pracami nad odpowiednikami Jastrzębia w innych krajach. Dla będących już wówczas w produkcji myśliwców przewidziano silniki rzędowe o mocy co najmniej 1000 KM.

Nie to jednak było największym problemem. Są wątpliwości, czy w dziedzinie aerodynamiki PZL-50 można zaliczyć do „klasyków”, nie ustępujących takim rozwiązaniom jak choćby P35 firmy Seversky (trudno oprzeć się wrażeniu, skąd aerodynamicy PZL czerpali inspiracje), ale pod względem konstrukcji struktury płatowca można już mówić o porażce. W czasie, kiedy – poza nielicznymi wyjątkami, takimi jak Hurricane czy Jak-1 – w konstrukcji myśliwców królowały półskorupowe struktury płatowca, znane zresztą także polskim konstruktorom i technologom (czego dowodem jest PZL-37 Łoś), dla PZL-50 przewidziano ciężką, archaiczną konstrukcję kratownicową kadłuba opartą o rury stalowe. Zagadką pozostaje, dlaczego nie zdecydowano się, dla skrócenia prac i obniżenia kosztów, wykorzystać część gotowych już rozwiązań, takich jak np. część ogonowa i usterzenie P-24, projektowano te podzespoły od podstaw, cofając się o całe lata (usterzenie poziome otrzymało zastrzały). Nie poradzono sobie z konstrukcją mechanizmów chowanego podwozia, więc zamówienie na zakup „gotowca” ulokowano w firmie Dowty w Anglii. Na dostawę nie doczekano się w umownym terminie, co po półrocznym poślizgu zmusiło w końcu do zakupu zamiennika polskiej produkcji. Dla porównania: Rumunia, która była importerem polskich samolotów bojowych, w oparciu o kadłub polskiego PZL-24 zbudowała – fakt, że przy francuskiej pomocy… – nowoczesny myśliwski dolnopłat z chowanym podwoziem, IAR-80.

Porażek było na tyle dużo, że kiedy ostatecznie doszło do zbudowania i oblotu pierwszego prototypu (22 lutego 1939, co uznać należy za i tak znakomity „timing”…) rozczarowaniom nie było końca. Prototyp myśliwca mającego zastąpić lekkie i zwrotne P-11c, okazał się niedopracowany aerodynamicznie. Nieprawidłowy opływ aerodynamiczny przejścia skrzydło-kadłub odbił się na problemach z usterzeniem ogonowym, zmusił do jego przekonstruowania, przy okazji zmieniono przejście kabina-kadłub, ale to nie rozwiązało problemu słabej skuteczności steru kierunku i, ogólnie, fatalnej i nie do przyjęcia dla myśliwca, zwrotności. Tracił on stateczność w ciasnych zakrętach na małej prędkości, miał niską prędkość wznoszenia, a pod względem prędkości maksymalnej (420 km/godz.) ustępował nawet P-24, starej generacji zastrzałowemu górnopłatowi ze stałym podwoziem. Taki Jastrząb nie nadawał się ani do walki z myśliwcami klasy Bf-109, ani do gonienia za wrogimi bombowcami, które były podobnie szybkie, ani nawet do eskortowania własnych bombowców Łoś.

image
Pierwsze egzemplarze samolotów PZL P-24 przeznaczone dla Turcji. Samoloty tego typu górowały osiągami nad wszystkimi maszynami służącymi w lotnictwie polskim, przeznaczano je jednak wyłącznie na eksport. Fot. domena publiczna

Według nie do końca potwierdzonych źródeł, symulowana walka powietrzna prototypu myśliwca PZL-50 z bombowcem PZL-37 Łoś zakończyła się zdecydowanym sukcesem... bombowca: Jastrząb nie był w stanie ani raz wejść w strefę skutecznego ostrzału atakowanej maszyny, za to sam znalazł się na pozycji „zwierzyny”. Co ważne, PZL-50 w tym teście wystąpił w konfiguracji „gołej”, czyli bez radiostacji, instalacji tlenowej pilota i gaśniczej, uzbrojenia (a planowano zabudować 4 km lub 2 km i 2 działka 20 mm i dostosować samolot do przenoszenia 100 kg uzbrojenia bombowego) itp. Zbyt ciężka konstrukcja sprawiała, że dramatycznie zmniejszała się rezerwa na ładunek użyteczny, czyli uzbrojenie, amunicję i paliwo, a to sprawiało, iż jako myśliwiec Jastrząb był praktycznie bezużyteczny.

Do wybuchu wojny zbudowano dwa prototypy PZL-50. Wbrew pogłoskom, żaden nie wziął udziału w walkach. Pierwszy rozbił się, kiedy w locie ewakuacyjnym z Warszawy do Lwowa zabrakło mu paliwa. Drugi przejęli Niemcy i jego losy są nieznane.

Kiepskie wyniki testów nie popsuły nastroju decydentów: zamówiono 300 szt. PZL-50, oczekując dostawy pierwszej partii 50 szt. już… we wrześniu 1939 r. Zamówione dla nich silniki, z konieczności, w desperackim geście usiłowano przeznaczyć do myśliwców P-11, tworząc nową ich wersję, P-11g Kobuz.

Kiepskie wyniki prac nad opóźnionym i zaniedbanym projektem usiłowano ratować w dość specyficzny sposób. Starano się… zmienić założenia operacyjne i przeznaczenie samolotu. Zamiast samolotem pościgowym PZL-50 miał stać się samolotem przechwytującym, a to wiązało się z rezygnacją z wysokiej prędkości maksymalnej i zwrotności na rzecz wyższej prędkości wznoszenia, czyli m.in. zbudowaniem nowego skrzydła o większej powierzchni. Powstała też koncepcja, aby zamontować na myśliwcu zupełnie inny silnik, Bristol Taurus o mocy 1065 KM. Albo Gnone Rhone 14N21 o mocy 1100 KM, ale ten wariant zaplanowano jako… eksportowy.

W sierpniu 1939 r. poprawiony Jastrząb miał uzyskać w locie 430 km/godz., co ostatecznie rozwiało złudzenia, czy w ogóle jest sens jest nadal podążać w tę stronę. Łabędzim śpiewem tej linii rozwojowej polskich myśliwców był PZL-53 Jastrząb II, który nigdy nie wyszedł poza fazę wstępnej koncepcji. Zakładano w niej mm.in. przekonstruowanie głównych elementów płatowca oraz zastosowanie nowego silnika. Miał być nim polskiej konstrukcji Waran (bądź inny, importowany) o mocy do 1425 KM. Gdyby powstał, odpowiadałby on średniej klasie myśliwców początkowego okresu II wojny światowej: masa startowa ok. 2500 kg, prędkość maksymalna 570 km/godz, 6 km lub 2 działka 20 mm i 2 km. I miałby bardzo trudny do oszacowania potencjał modernizacyjno-rozwojowy.

Przed wybuchem II wojny światowej powstało co najmniej kilka projektów koncepcyjnych samolotów bojowych, powielających prace prowadzone w innych biurach konstrukcyjnych: PZL-45 Sokół, PZL-56 Kania, PZL-62. Świadczy to o jednym: braku jednoznacznej, jasnej i spójnej koncepcji tego, czym powinien być oczekiwany przez wojsko sprzęt. Brak takiej koncepcji musiał zaowocować m.in. rozproszeniem sił i środków na opracowywanie rozwiązań, które nie wiadomo czyje i jakie oczekiwania miałyby spełniać. Tym bardziej, że część wymagań była „płynna”, w sposób niezrozumiały zmieniana w trakcie trwających już prac.

Czy coś nam to przypomina?

Podobnych jak w lotnictwie nieracjonalnych działań w dziedzinie projektowania kierunków rozwoju uzbrojenia dla innych rodzajów sił zbrojnych można przytoczyć znacznie więcej. Dość przypomnieć program tzw. szybkiego kołowo-gąsienicowego tzw. czołgu pościgowego 10TP – konstrukcji z pewnych względów interesującej, ale mającej się nijak do realiów polskiego teatru działań wojennych – pozbawionego dobrej sieci dróg. Prace nad tym projektem bez sensu zaabsorbowały potencjał instytucji, które mogły w tym czasie rozwijać inne rodzaje uzbrojenia, których w ostatecznym rozrachunku we wrześniu 1939 roku zabrakło. Tak jak zabrakło choćby nowoczesnych samolotów do obrony polskiej przestrzeni. A te, które – tak jak PZL-37 Łoś czy PZL-23 Karaś, używane do atakowania silnie bronionych kolumn pancernych – wykorzystywano bojowo w sposób nierzadko absurdalnie tragiczny, nie uzyskując ani efektu operacyjnego, ani nawet jego namiastki, czyli efektu psychologicznego, budującego morale żołnierzy. Tu wchodzimy jednak na obszar rozważań o innym charakterze, dotyczącym – mówiąc bardzo ogólnie – myśli wojskowej.

image
Czołg 10TP. Fot. domena publiczna

Jej brak, lub archaiczność, w żadnym stopniu nie umniejsza zasług, jakie położyli dla uzyskania skutecznych rozwiązań realnych problemów konstruktorzy, inżynierowie, robotnicy czy, na końcu, żołnierze używający sprzętu, który im dano do ręki. Nie wolno zapominać, nawet podczas budowania krytycznych tez, że cały potencjał polskiego przemysłu zbrojeniowego, jaki powstał do 1939 roku, budowany był praktycznie od zera, z nikłym wykorzystaniem elementów infrastruktury pozostałych po państwach zaborczych. Zbudowano bardzo wiele, ale jeszcze więcej nie zbudowano. Czy można było zrobić więcej? Bez wątpienia – tak. Nie wolno jednak zapominać o obrazie polskiej rzeczywistości jako całości: z problemami społecznymi i ekonomicznymi państwa, z problemami narodowościowymi, etnicznymi i politycznymi, z niepewnymi sojuszami i fatalnym otoczeniem w najbliższych sąsiedztwie geograficznym.,

Pozyskanie szybciej, lepszej jakości i w większej liczbie, sprzętu dla lotnictwa, łączności, broni pancernych czy marynarki wojennej nie rozwiązywało wszystkich problemów. Od wejścia w posiadanie skomplikowanego sprzętu do doprowadzenia go do gotowości do operacyjnego użycia mijają w najlepszym razie miesiące. Niezbędny jest jeszcze cykl szkoleń, od podstawowych po zaawansowane, odpowiedni bojowy trening, wypracowanie taktycznych zasad użycia, stworzenie infrastruktury serwisowej, logistycznej, kadrowej.

Reklama

Komentarze (112)

  1. Jameson

    Kolego Mosquito był drewniany w teorii. W praktyce, był to pierwszy samolot powiedzmy kompozytowy. Anglicy mieli opanowaną technologię produkcji sklejek, które formowali w wielkich formach, przy użyciu im tylko znanych klejów. Dzięki temu samolot De Havilanda pod wieloma względami przewyższał konstrukcje stalowe czy nawet aluminiowe. Do tego konstrukcje wewnętrzne wykonano z balsy, które jest bardzo lekkim drewnem. Niemcy nie mieli takiej technologii, po zbombardowaniu fabryki klejów syntetycznych upadł m.in. projekt Focke Wulfa 154. Samolot Salamander nie miał również dostępu do tej technologii i był faktycznie zwykłym samolotem drewnianym. Mosquito angielski dzięk powyższym rozwiązaniom grał w innej lidze, chociaż oczywiście też był z drewna, ale na tym podobieństwa się kończyły.

  2. Dodododo

    Prawda i nieprawda. Państwo polskie w 1939 miało raptem naście lat.....skąd miało mieć hajs ??? To co zrobiło się w okresie międzywojennym to wielki sukces !!! I smaczek o którym chyba już wszyscy wiedzą- w 1939 na Polskę napadły największa armia Świata ARMIA CZERWONA i najdynamiczniejsza czyli Wehrmacht !!!! Ciekawe, jakby tak te armie napadły też razem na Francję w 1939 roku- pewnie kilka dni i po Francjji

    1. kaczkodan

      Śmieszna sprawa - utrzymywano i rozpowszechniono podatki wymyślone przez każdego zaborcę, tak wyglądała nasza "harmonizacja" :P

  3. Aster

    Ciekawy artykuł. W II RP co by jednak nie mówić były zakłady i inżynierowie zdolni wykonać zaawansowane konstrukcje. A że czasem nie prototyp nie wyszedł to normalna sprawa. Zobaczcie ile powstaje aut prototypowych które z różnych względów nie wchodzą do produkcji seryjnej na tym polega zdobywanie i weryfikacja doświadczeń.

    1. victor

      Oczywiście, że tak jest. Powstaje jednak pytanie: jaka jest logika w tym, aby w warunkach tak skrajnych niedoborów doprowadzać do marnotrawienia potencjału na realizacją koncepcji i programów nie tylko niespójnych z sobą, nie przemyślanych, bądź oderwanych od rzeczywistości. Takim pomysłem było zaangażowanie świetnej kadry w prace nad nowoczesnym samolotem pasażerskim, którego Polska ani nie potrzebował, ani na który jej nie było stać. Nawet LOT wolał od Wichra amerykańskie L-14H, a jedyny prototyp jaki z trudem zbudowano, przepadł gdzieś w ZSRR po locie ewakuacyjnym we wrześniu 1939 r. Staram się wyobrazić sobie, że udałoby się o rok-dwa wcześniej skoncentrować potencjał biur konstrukcyjnych na kilku wyraźnie przemyślanych klasach samolotów, potrzebnych realnie wojsku: PZL-46 Sum, PZL-38 Wilk, PZL-50 Jastrząb. Te konstrukcje nie musiały być złe z racji samych koncepcji, ale na pewno potrzebowały czasu na analizę popełnionych błędów,m na dopracowanie, wyciągnięcie wniosków z badań prototypów. Tymczasem prace nad "następcami" zaczynano nie mając pojęcia, czym zakończą się prace nad pierwowzorami nowych klas samolotów. Nadto: czy ktokolwiek myślał realnie, że ówczesny polski przemysł lotniczy, swoją drogą - błyskawicznie tworzący nw swe potrzeby niezłe technologie (widać to choćby w Łosiu), będzie w stanie równocześnie produkować aż tyle typów samolotów i silników? Jasne, dziś łatwiej nam to oceniać, bo możemy porównywać potencjał i doświadczenia rywali, sojuszników i wrogów Polski w tym okresie - Niemiec, ZSRR, Anglii, Francji, i wyciągać wnioski oraz budować oceny. Ale nawet wówczas istniały takie pojęcia jak moce wytwórcze, które pozwalały na wykonywanie określonych ilości określonych konstrukcji - nie więcej. Ani systemy organizacji produkcji, ani liczebność i kwalifikacje pracowników przemysłu lotniczego, nie pozwalały na częste zmiany na liniach produkcyjnych wzorów wyrobów: "dziś robimy 20 bombowców, jutro ci sami ludzi zrobią 5 myśliwców i 10 samolotów rozpoznawczych, a pojutrze znów weźmiemy się za bombowce, ale może jakieś inne". Co do zakupu okrętów podwodnych, na które wydano krocie w imię mocarstwowych ambicji. Z całym szacunkiem dla wyszkolenia i ofiarności marynarzy, ale - nawet przy swojej znacznej autonomiczności - jak miałyby te okręty operować na zamkniętym, płytkim akwenie takim jak Bałtyk, nie mając pewności wsparcia logistycznego w dobrze chronionych bazach morskich, które nie zostałyby albo zajęte, albo zbombardowane w pierwszych dniach konfliktu zbrojnego? Gdzie miałyby te okręty odtwarzać gotowość bojową, uzupełniać zaopatrzenie, odstawiać rannych? Wiemy, jakie otoczenie miała II RP w czasie, kiedy decydowano się na zakup tego uzbrojenia. Nie mogliśmy liczyć na możliwość skorzystania z jakiegokolwiek nie-wrogiego portu leżącego nad Bałtykiem. W najlepszym przypadku, jak to było z Orłem, internowanie, czyli eliminacja z działań bojowych. Albo ewakuacja poza Bałtyk jeszcze przed wybuchem wojny.

    2. kaczkodan

      To mem dla debili że jakoby rozmiary Bałtyku uniemożliwiają sprawne korzystanie z większych okrętów podwodnych (i większych okrętów w ogóle) i że nasze były za duże. Rozmiar naszych okrętów wynikał wyłącznie z wymagań odnośnie prędkości, ich głównym celem było przechwycenie pancerników typu Gangut i możliwość dwukrotnego ataku na trasie co implikowało prędkość konieczną dla dogonienia i wyprzedzenia po pierwszym ataku. Mniejsze okręty byłyby droższe w przeliczeniu na ilość dostarczonych torped, miałyby też mniejszą autonomiczność. Duża autonomiczność okrętów podwodnych to ogromna zaleta przy możliwości utraty własnych baz. To czego zabrakło to zamaskowanego statku bazy-matki dla okrętów podwodnych pozwalającego na uzupełnianie paliwa, torped, wody i zapasów, a nawet rotacyjnej wymiany załóg. Rozmiar i kształt floty był marnotrawstwem w takim sensie, że w ogóle zdecydowano się flotę posiadać przy niedoinwestowaniu w innych rodzajach sił zbrojnych - zwłaszcza saperskich i artylerii. Kupno dalszych okrętów i to w określonych stoczniach francuskich stanowiło formę łapówki dla "czynników" które załatwiały nam francuskie kredyty, i można je traktować jako zło konieczne. Podkreśla się dzisiaj, że flota z założenia miała działać przeciw ZSRR, co jednak i tak wymagało nierealistycznych założeń.

  4. Gość

    Łoś był dobrym średnim bombowcem ,tylko nikt nie przewidział , że nam będą potrzebne dobre samoloty myśliwskie. Jeżeli nowoczesnych samolotów myśliwskich byśmy mieli z 500 sztuk ,byłaby możliwość osłaniać walczące nasze wojska. Gdybyśmy mieli 600 czołgów TP 7 z dobrze działającym ich zaopatrzeniem i były by używane dużymi związkami pancernymi ,mielibyśmy możliwość postawić poważny opór, który rozciągnął by wojnę na długo. Najpoważniejszym błędem naszym była naiwna polityka a w drugiej kolejności fatalne dowodzenie naszej armii jako całości. W Polsce działały agentury na ogromną skalę ,myślę że z ogromu tej skali ,jeszcze dzisiaj mało kto zdaje sobie sprawę. Dlaczego wszystko tak fatalnie się ułożyło? Pierwszym czynnikiem który na to miał największy wpływ ,było karierowiczostwo na najwyższych szczeblach, co przekładało się że nie zawsze stawiano na kompetencję. Jeżeli ktoś miał kompetencję, to nie było klimatu by je wykorzystać. Drugim bardzo poważnym błędem było zignorowanie postępu technicznego w armii Hitlera. A informacje nasz wywiad dostarczał na ten temat. Podsumowując jakbyśmy byli na tyle silni jest szansa by Hitler najpierw uderzył na Francję , bo taki miał zamiar. Dało by to Polsce czas który mógł się by dla nas okazać bezcenny. Oczywiście niema gwarancji czy losy naszej ojczyzny lepiej by się potoczyły, Na wschodzie Stalin szykował armię do inwazji na Europę. Dzięki błyskawicznym sukcesom Hitler mógł uderzyć na ZSSR ,bez tak spektakularnych sukcesów mógłby tego nie zrobić. Historycy dzisiaj prowadzą rozważania i się spierają. Należy pamiętać to czym wiedzieli już starożytni,: chcesz pokoju szykuj się do wojny"

    1. Content

      Bzdura. Kolejne powielanie stereotypów na temat polskiej kadry wojskowej. W Polsce lotnictwo nie było osobnym rodzajem sił zbrojnych to raz. Czyli de facto za rozwój lotnictwa w Polsce odpowiadały wojska lądowe i to zielone ludziki tworzyły ramy koncepcyjne dla lotnictwa plus jeden specjalista w tej dziedzinie który tez popełniał błędy czyli gen. Rayski. Więc mieli prawo popełniać błędy i na nich się uczyć i aż dziw bierze że tak dobrze im poszlo! Po drugie budowa przez ubogie państwo lotnictwa ofensywnego, czyli bombowców wynikająca z aktualnych wtedy trendów na świecie ale również z kopiowania koncepcji francuskich, zmieniających się co raz z kolejnym rządem spowodowała że ockniecie przyszło późno wraz z nowym inspektorem obrony powietrznej Zającem po 1937 roku, że może lepiej klepać myśliwce bo są tańsze ... Ale nie zadecydowano o zakończeniu zaawansowanego projektu Łosia. Po trzecie pokażcie lepszego kandydata na dowódcę armii w 1939 roku od Rydza Śmigłego, który miał lepsze przygotowanie do dowodzenia na takim szczeblu... A i pokażcie którzy generałowie/dowódcy to byli karierowicze...

    2. Clash

      Np :Gen Rola Żymierski?

    3. Anonim

      Od Rydza-Smiglego lepszym dowódcą armii byłby np. gen.Sosnkowskiego ,gen. Kutrzeba ,gen.Kleeberga ,gen.Szylling. No ale Kleeberga i Kutrzeba byli z armii Austriackiej ,Szylling z armii Rosyjskiej. A najwyższe stołki były tylko dla kolesi z 1 Brygady ,i najlepiej tych którzy poparli wojskowy pucz w 1926. Dlatego odpadł też gen.Sosnkowski. Nawet gen.Dreszer ,który głupio zginął w 1936 był lepszy od Rydza. Kierownicze to tacy gen.jak np.Biernacki ,Rommel ,Bortnowski ,Fabrycy ,Fijalkowski ,Przedrzymirski-Krukowicz ,Piskor.

  5. BlueLeader

    Kolejny świetny tekst, brawo. Dodałbym jedynie, co autor sygnalizuje, ale stanowczo za słabo podkreśla, że decydentów w okresie II RP (tak w mundurach, jak i w garniturach) gubiła często pycha i gigantomania - dobrze nam i dziś znana cecha elit rządzących. Kupowane za krocie okręty (bo dostęp do morza i sen o koloniach) są symbolem tej krótkowzrocznej doktryny. Inwestowaliśmy podówczas w to, co mniej lub wcale niepotrzebne, w kluczowych sferach pozostając dramatycznie niedozbrojeni. Nie jest to tylko polska specyfika, ale widać było także wyraźnie brak balansu między różnymi rodzajami sił zbrojnych, brak wspólnej i efektywnej wizji współpracy między nimi na wypadek wojny (a jej prawdopodobny scenariusz winien być intensywnie ćwiczony od połowy lat 30), a raczej rywalizację o przykrótką budżetową kołdrę. I trzeba sobie jasno i wyraźnie powiedzieć, że choć polscy lotnicy byli światową elitą, czego dowiedli we Francji i Anglii, latali, z wyłączeniem Łosia (na którego nie było operacyjnego pomysłu) na beznadziejnym, przestarzałym sprzęcie. Wystarczy spojrzeć, jak inaczej i racjonalniej lotnictwo rozwijała o wiele słabsza ekonomicznie Finlandia - zostawiając na chwilę na boku kwestie sojuszy politycznych.

    1. Anonim

      Te sny o koloniach wcale nie były pozbawione sensu. Gdyby 2 RP w 1939 ,miała jakąś kolonię-wyspę ,nasi żołnierze i rząd nie musieli by siedzieć na łasce i niełasce Anglików ,tylko mogli by udać się do zamorskiego terytorium 2 RP i stawiać Anglikom warunki ,w ramach sojuszu w walce z Niemcami.

  6. MAZU

    Historia uczy, że licząc na sojuszników można się przeliczyć. Tymczasem Rosja konsekwentnie odbudowuje swoje strefy wpływów, zatem powinniśmy przyjąć, że atak jest możliwy. Jaki atak? Raczej konwencjonalny. Najpierw ok. tysiąca tanich (max. 50.000 USD sztuka) uzbrojonych dronów np. Orlan-10 z 5 kg głowicą. Taki atak przeciąży naszą opl oraz zniszczy stacje radarowe i wprowadzi chaos. Potem punktowe uderzenia Iskanderami i w zasadzie jest pozamiatane. Na końcu lotnictwo, czołgi i terror (w tym ostatnim są dobrzy). I wreszcie wisienka na torcie - negocjacje pokojowe z Berlinem. Niemcy troskliwie zaopiekują się mniejszością w dolnośląskim, lubuskim i zachodnio-pomorskim, odzyskując „przy okazji” granice z 1939 r. W części „ruskiej” powstanie jakiś protektorat z marionetkowym rządem (nuu..) dbającym co by się Polaki za bardzo nie buntowały. I będzie na następne 50 lat pozamiatane. A potem od początku, tylko Naród coraz biedniejszy i coraz mniejszy… Jak temu zapobiec? Ano jeśli się to nie opłaca, to bandyta nie zaatakuje. A nie będzie się opłacało atakować Polski jeśli będziemy w stanie boleśnie oddać, np. budując TYSIĄCE uzbrojonych dronów, co jest jak najbardziej wykonalne. Koszt takiej armady to koszt dwóch myśliwców. Mamy już gotową świetną konstrukcję – odrzutowy Jet-2 z ITWL. Lata przez godzinę z prędkością ponad 500 km/h i może przenieść 10 kg głowicę. Można? Można! M

    1. Historyk

      Też to proponowałem ,ale wolą kupować drogie mysliwce,które tak się nam przydadzą , jak 5 okrętów podwodnych ,stawiacz min i cztery niszczyciele we wrześniu.

    2. kot

      Te wasze drony nadają się do podglądania Balcerkowej a nie na prawdziwą wojnę, kto zdejmie z nieba ruskie szturmowce, czy śmigłowce z desantem ?

  7. sirTom

    Paradoksalnie samoloty PZL -7/11/24 były samolotami "pokojowymi", ich konstrukcja wymagała wielu importowanych części, zwłaszcza aluminium. Natomiast Jastrząb był "wojenny" miał być z materiałów dostępnych w kraju (stal zamiast aluminium)z minimalną ilością importowanych części.

    1. Antex

      Niemieckie pomysły na drewniane Volksjaegery też specjalnie udane nie były - mimo zastosowania silników odrzutowych.

    2. Optymista Rudolf

      Volksjägery, czyli Heinkel He 162 Salamander zbudowano z drewna, gdy w Niemczech były w czasie wojny ogromne problemy surowcowe. Samolot ten od pomysłu do gotowej konstrukcji wykonano w ciągu 90 dni a w następnych 90 dniach wykonano ich 300 stuk, zaś 1000 stuk było w fazie produkcji. He 162 Salamander był samolotem dobrym jak na warunki wojny i problemów materiałowych. Mosquito też miał konstrukcję drewnianą i był bardzo dobry.

  8. pepe

    Wreszcie rzetelne spojrzenie.Brawo Autor!

  9. Laba

    Te nasze "sny o potędze" to było utrzymanie niepodległości i odbudowanie kraju. Jak bardzo trzeba być zindoktrynowanym lub niedouczonym aby z próby desperackiej obrony Ojczyzny zrobić "sny o potędze"?

    1. Geoffrey

      Niestety jednego od drugiego nie da się oddzielić, "obrona niepodległości" zawierała w sobie również obronę mrzonek rodem z I Rzeczypospolitej; budowanie polskiego państwa narodowego na terytorium innych narodów. Zrujnowanie relacji z Ukraińcami i Litwinami w imię opacznie rozumianej "wielkości".

  10. wańkowicz

    Dobry jest ten tytuł artykułu "Sny o potędze". I to się przekłada na komentarze. Czego my nie mieliśmy, czego nie wyprodukowaliśmy, wszystko było najlepsze i prawie wygraliśmy. Otóż może trochę skromności. Polska bez przemysłu i pieniędzy nie miała żadnych szans w konfrontacji sama z Niemcami czy ZSRR. Nawet przy dobrej koniunkturze finansowej, dwadzieścia lat to za mało. Nie było fabryk mogących produkować w odpowiedniej liczbie sprzęt (czy to lotniczy, pancerny, artyleryjski). Nie potrafiliśmy rozwinąć produkcji silników (czy to lotniczych, samochodowych czy czołgowych). Kupić to też nie takie proste. Wybrany kraj musi wyrazić na to zgodę. A silniki nie czekają na półkach od zamówienia do wyprodukowania trochę czasu upływa. A liczby, które by nas interesowały to np. 1000 silników samolotowych powyżej 1000 koni mechanicznych. Nawet, gdyby jakieś państwo sprzedało licencje, sami w krótkim czasie (już nie biorąc pod uwagę opóźnień przy rozruchu produkcji) nie mieliśmy szans wyprodukować. Do tego dochodzą poddostawcy, którzy też muszą mieć czas na wdrożenie produkcji i produkcję. Od kogo kupić skoro sami nie umiemy - Francja, Włochy, Niemcy, Anglia. Żadne z tych państw wiedząc jaka jest sytuacja w Polsce nie kwapiła się do sprzedaży. Podobnie z czołgami, kto produkowała! ZSRR, Francja, Niemcy od 1933 roku, Anglia, Czechosłowacja. Kto by sprzedał? Z ZSRR nie było stosunków, Francja chciała wcisnąć starocie, na pewno Czechosłowacja i może Niemcy. Ale liczby , które były nam potrzebne kładły ich produkcje dla siebie (no może nie w Niemczech). I tak wyglądała sytuacja. Worek złota by nie pomógł. A oprócz tego kraj nie rozwinięty gospodarczo, nie zelektryfikowany, z analfabetyzmem, podzielony narodowościowo mniejszościami, w stosunku do których polityka wewnętrzna pozostawiała wiele do życzenia. W tamtym czasie jedyny rozwiązaniem dla Polski było nie dopuszczenie do wojny i trzeba było taką politykę prowadzić od konferencji wersalskiej. Wystarczy wziąć mapę i zobaczyć.

    1. Gnom

      Nadmierne oczekiwania to jedno, efekty to drugie. Nie byłem i nie jestem fanem II RP (szczególnie sanacyjnej), ale tam gdzie należy oddać ludziom cześć tam trzeba to zrobić (zresztą podobnie jak PRL). W ciągu zaledwie 10-15 lat jako takiego spokoju i kontroli swojego terenu zrobiono wiele. Powstały fabryki silników. Produkowane z licencji Skody i Bristola silniki były zupełnie dobre. Tworzyły się własne zespoły konstrukcyjne napędów. Takie silniki jak "Czarny Piotruś" czy Mors to zupełnie dobre jednostki w swojej klasie. Szczególnej uwadze polecam napęd z 7TP. Przygotowywanie własnych napędów (patrz Waran) tez świadczy o dużej wiedzy i świadomości. Budowa nowych zakładów - COP. Do tego opanowanie produkcji stali pancernej - tez nam nikt nie kwapił się z pomocą. Dobre armaty plot, itd. Fakt, że 1000 samolotów od razu to nie realne, ale próba zwiększenia udziału drewna w produkcji (tam gdzie to miało sens i to w formie laminatów dwukrzywiznowych) to przykład urealnienia myślenia i zaawansowania technicznego. Zatem gańmy gdzie należy, bądźmy dumni gdzie warto. W końcu straty III Rzeszy we Wrześniu 39 są porównywalne ze stratami w kampanii francuskiej 1940, a tam 2 wielkie armie (plus trochę Polaków, Belgów, Holendrów) i dużo nowszy i liczniejszy sprzęt.

    2. tagore

      W kampanii Francuskiej Niemcy poniosły mniejsze straty niż Polsce.

    3. jan

      Tak, to daje dużą satysfakcję, że uszkodzono więcej czołgów, pewnie o dwa.

  11. muł pancerny

    Autor pisząc o Jastrzębiu zapomiał o tym, że jak do dobrze zaprojektowanego samolotu wstawia się byle jaki silnik, to wychodzi Avia-S199.

    1. Antex

      Przypadek Avii S-199 (czyli Messerschmitta z silnikiem od bombowca He-111) powinni sobie wbijać do głowy wszyscy konstruktorzy lotniczy ... i decydenci polityczni

  12. wilk

    Szkoda, że za rozwój lotnictwa odpowiadał płk Rajski. Koncepcje tego oficera okazały się w ostatnich latach przed wojną kompletnie nietrafione. I nie chodzi tu tylko o Wilka, ale też o lekkie myśliwce typu Sokół. Dla mnie niezrozumiałym jest dlaczego Polska posiadała tylko 15 eskadr myśliwskich, podczas gdy taka Czechosłowacja w 1938 roku posiadała 21 takich eskadr (ponad 400 myśliwców B534). Od zaprzestania produkcji P11c nasze lotnictwo nie otrzymało ani jednego myśliwca .... I nie chodzi o maszynę klasy Spitfire czy Bf 109. Takich samolotów nie mogliśmy mieć bo nie mieliśmy silników Merlin czy D-B 601. Mieliśmy za to Bristola Mercurego. Silnik ten ciągle rozwijany w 1937-38 była dostępna wersja VIII. Na 1939 rok był to niezły silnik. Rozbudowa lotnictwa powinna iść najprostrzymi krokami. Mamy Mercurego VIII w latach 1938-39 budujemy ileś tam P11g Kobuzów, by wycofać kompletnie już przestarzałe P7a i zwiększyć ilość eskadr myśliwskich. Zamówienie na nowy myśliwiec (Jastrząb, Sokół) składamy wcześniej też pod ten silnik. Podobnie Wilka (powiększonego) projektujemy i budujemy z Mercurym (w samolotach seryjnych VIII). Tak samo Mewę. Rozwiązanie proste i myślę, że realne. Oczywiście i tak byśmy ustępowali Luftwaffe, ale... Zabawa z Foką a później zakup awaryjnych silników GR 14 Mars spowodowało, że było jak było.

    1. mc.

      Odpowiedź na Pańskie wątpliwości jest bardzo prosta - osoby "odpowiedzialne" chciały kupić/zamówić produkt DOSKONAŁY. Kompletnie nie rozumieli, że rozwój techniki/produktu jest jak wchodzenie po drabinie. Jeżeli nie wchodzisz stopień za stopniem, to w końcu się poślizgniesz i spadniesz. Nie mogło być dobrej techniki lotniczej, jeżeli dla przeciętnego obywatela (wschodnia Polska - wieś) POCIĄG był czymś nieznanym. A przemysł samochodowy ? Nie istniał. Jak mieliśmy się nauczyć "kultury technicznej" bez stopniowego poznawania techniki ? Czy uczono tego w szkołach ? Czy pokazywano jak pracuje silnik parowy, spalinowy, elektryczny. Jakie są PROCEDURY przy przeglądach i naprawach. Pułkownik/Generał Rayski może był fascynatem lotnictwa, ale kompletnie nie rozumiał co jest podstawą lotnictwa (silniki, mechanicy, paliwo, smary, części zamienne). W jego wizji w ostatniej chwili mieliśmy stworzyć ogromną armię lotniczą. Tylko skąd wziąć do niej WYSZKOLONYCH pilotów, ogromną armię mechaników, przygotowane lotniska, park maszynowy (samochody cysterny, itd.). Klasyczny ROMANTYK - czyli wystarczy chcieć i siłą ducha zwyciężymy przeciwnika. A przecież wojsko to przede wszystkim "ćwiczenia" - żołnierz musi przećwiczyć wszystko. Także w lotnictwie - mechanik musi znać samolot, pilot jego możliwości, itd., itd. Niestety w II RP wojsko ćwiczyło głównie długie marsze (także nocne), a dowódcy nie potrafili zrozumieć dlaczego żołnierze po marszu nie nadają się do walki, albo dlaczego po nocnym marszu tylu żołnierzy ma kontuzje.

    2. xxc

      No tak bo problemem naszego lotnictwa co nawet widać po stratach był brak mechaników czy lotnisk a nie brak samolotów. Bo jak wiemy w latach 30 w Niemczech to budowali złote posągi nie było wioch zabitych dechami w USA ludzie nie umierali z głodu.

    3. mc.

      TAK, brak mechaników, inżynierów lotnisk z odpowiednim "zapleczem". Mając OGROMNĄ liczbę samolotów, ale bez możliwości ich zatankowania, bez mechaników którzy naprawią, bez... itd., itd. Samoloty same nie latają (lata 30-te XX wieku). Dobre samoloty mieliśmy - PZL-24. Jak na ten moment były WYSTARCZAJĄCE. Ale poszukiwano DOSKONAŁOŚCI. I jeszcze jedno - w naszych samolotach, "nasz" był płatowiec (aczkolwiek rury aluminiowe importowaliśmy), silniki na licencji bądź kupione w całości za granicą, podwozie importowane, łopaty śmigieł importowane, osprzęt importowany... Czy Szanowny Pan rozumie dlaczego NAJPIERW trzeba mieć wyszkolonych inżynierów (a także projektantów, wyszkolonych robotników, itd.), a dopiero potem można tworzyć Siły Powietrzne ?

  13. er

    2RP nie trzeba odbrązować. Nie zapominajmy że realny rozwój gospodarczy Polski trwał dopiero od początku lat 30-tych po przełamaniu niemieckiego embarga i wygraniu wojny celnej z Niemcami wszystko dzięki min eksportowi węgla do Norwegii. Nie było tak że Polska od 1920 roku po ustaleniu granic mogła spokojnie budować infrastrukturę i przemysł. Dopiero w 1924 roku zdławiono hiperinflację a później Niemcy postanowiły gospodarczo zgnieść Polskę. Przez kilka lat od 1932 Polska nie dość że nadrobiła dystans do np Hiszpanii ale wręcz ją przegoniła. W 1939 roku rozwój gospodarczy 2RP przyśpieszał dowodem są pierwsze duże projekty socjalne i infrastrukturalne dla ludności, rozpoczęcie elektryfikacji obszarów wiejskich. 2 WŚ zabiła Polskę która była na bardzo szybkiej ścieżce wzrostu. O tym że wojna z Niemcami wybuchnie w 1939 było wiadomo dopiero od połowy roku. Warto dodać że po zajęciu Czechosłowacji Niemcy zmienili ilość wirników w Enigmie co sprawiło że "dwójka" przestała czytać niemieckie depesze inne niż policyjne co również "oślepiło" informacyjnie Polskę. Nie zmienia to faktu że odrodzona Polska zbudowała jeden z najbardziej zaawansowanych na świecie radiowywiadów a plany Enigmy i sposób deszyfracji przekazano aliantom w lipcu 1939. W złamaniu Enigmy wyprzedziliśmy Anglików dysponujących o wiele bardziej zaawansowanymi technikami obliczeniowymi a sam Turing nie ukrywał że wzorował się polską inspiracją. Złamanie Enigmy wygrało wojnę a co najmniej znacznie ją skróciło, np. zwycięstwo Rosjan na Łuku Kurskim było efektem znajomości planów niemieckiej ofensywy pozyskanych przez aliancki radiowywiad.

    1. Clash

      Alan Turing znał osiagniecia Polaków ale się nie wzorował na nich. Użył całkowicie innej metody rozwiązania problemu a dokonania i cała wcześniejsza praca polskich kryptologów w jego metodzie nie miała zastosowania.Dlatego właśnie przez długi czas Anglicy twierdzili że to właśnie oni złamali Enigmę, dopiero koło roku 2000 oddajc zasłużone miejsce polskim kryptologom. Polacy udowodnili że złamanie szyfru jest możliwe.

    2. AMF

      Masz na myśli bombę? Problem w tym, że nagłe olśnienie odnośnie jej skonstruowania przypadkiem zbiega się z kontaktem z naszymi. To oczywiście przy założeniu że chodzi o metodę realizacji, bo podstawą jest algorytm.

    3. er

      bratanek Turinga po latach przyznał że jednak się wzorował

  14. xxc

    Pytanie do autora. Czy ten artykuł już leci do śmietnika https://www.defence24.pl/zbrojeniowy-fundament-dylematy-obrony-ii-rzeczypospolitej bo wydźwięk zdecydowanie inny. Wymienione sukcesy, udane produkty, wyjaśnione powody działań (choćby sprzedaży na eksport) - w tym obecnym narzekanie na całokształt.

    1. victor

      Nie odbieram tego jako narzekanie na całokształt. Bardziej, jako pokazanie na przykładzie Jastrzębia, ale też innych projektów lotniczych z drugiej połowy lat 30., jak można złymi decyzjami zmarnotrawić część dobrego i z wielkim trudem zbudowanego potencjału. Zgadzam się z tezą o marnotrawieniu, bo w sytuacji, w jakiej była II RP w tym czasie, i w kontekście tej sytuacji budowała sprawnie podstawy przemysłu obronnego (COP), niepotrzebne było pakowanie się, i zajmowanie tym inżynierów o wielkich możliwościach, z projektowanie od podstaw nowoczesnego, ambitnie pomyślanego samolotu pasażerskiego. Potrzeby LOT nie były aż tak wielkie, aby musieć produkować samolot tej klasy w kraju, skoro dostępne były wówczas - preferowane zresztą przez LOT - maszyny klasy L-14H chociażby, mające np. serwis w całej Europie. Jaki sens miało projektowanie kilku modeli uzbrojenia o podobnych założeniach, skoro nie było dość wiedzy o tym, jak sprawdzają się w badaniach wcześniej zaprojektowanie konstrukcje? To wszystko powodowało rozproszenie cennego potencjału, zacierało jsno zarysowane wizje celów, jakie usiłowano osiągnąć. Było oderwane od rzeczywistości. Nawet mająć pięć opracowanych, świetnych konstrukcji myśliwców o podobnych przeznaczeniu nie bylibyśmy w stanie produkować i wdrożyć w wojsku wszystkich. Ani przemysł nie miał takich zdolności, ani wojsko z jego ówczesną logistyką oraz poziomem wyszkolenia mechaników, zapleczem technicznym w jednostkach itp. W tym sensie nie widzę sprzeczności pomiędzy tymi dwoma publikacjami...

  15. MCH

    Świetny artykuł.

  16. Renek

    Główną przyczyną klęski wrześniowej były fatalne plany obrony i jeszcze gorsze dowodzenie wojskami. Przewaga techniczna wojsk niemieckich była duża ale przy optymalnym wykorzystaniu naszego potencjału wojna obronna mogła przyciągnąć się do zimy a wermacht był całkowicie nieprzygotowany na taką ewentualność. Obrona Helu czy Westerplatte pokazały, że nawet niewielkie siły dobrze przygotowane mogą skutecznie blokować i wiązać duze siły przeciwnika na długi czas. Nikt nie był przygotowany na niemiecką taktykę. Jak się później okazało nasi znacznie potężniejsi sojusznicy także nie wyciągnęli wniosków z naszej klęski wrześniowej i podobnie jak my nie zdołali zatrzymać wermachtu. Fakt, ze 600 tysięcy sprawnych, umundurowanych i ciągle uzbrojonych żołnierzy trafiło do obozów jenieckich pokazuje tylko jak beznadziejne było zarządzanie zasobami. Gdyby choć 50 tysięcy z nich potrafiło zastosować taktykę majora Hubala, który ze 150 żołnierzami prowadził wojnę partyzancką do wiosny 1940 roku to Niemcy prawdopodobnie nie przetrzymaliby zimy w Polsce.

    1. laboba

      Pamiętaj, że 17 września wkroczyli czerwoni. Dlatego między Stalinem a Hitlerem można jedynie było grać na czas ale porażka była nieunikniona. Sytuacja fatalna a autor chyba nie rozumie, że w 20-leciu międzywojennym Polska i tak dokonywała cudów. I pomimo tego jakie nas spotkały nieszczęścia okupacja niemiecka, śmierć 6 mln ludzi deindustrializacja (germanie przenosili całe Polskie fabryki na zachód), Katyń i potem 50 lat okupacji ZSRR z marionetkowym rządem - Polska ciągle jest na mapie a Polacy pomału rosną w siłę. I nigdy nie przestaliśmy walczyć.

    2. Qbq

      Napisałem coś takiego poniżej w kpmentarzach- można było zorganizować powiązane wzajemnie punkty forteczne na węzłach komunikacyjnych.w terenie powinno byc 30, 40 pddziałów Hubali zagończyków dezorganizujących zaplecze i linie komunokacyjne wroga. Główne siły niemieckie powinny być przepuszczone w głąb kraju. W oparciu o wybrane punkty forteczne armie organizują kontofensywę w kierunku niemieckiej granicy (śląsk?) zagrażając niemieckim tyłom i zmuszając przepuszczone wcześniej oddziały niemieckie do zawrócenia i stoczenia bitwy np gdzieś pomiędzy Poznaniem a Wrocławiem (szybkość kosztuje ich ogromne ilości materiałów). W idealnej sytuacji Kutrzeba wykonuje zwrot zaczepny ze swoich oryginalnych pozycji w kierunku granicy niemieckiej na południowy zachód (na Kalisz ?) a armia Kraków na północny zachód i obie zawracają potem na wschoód spychając Niemców na punkty forteczne pomiędzy Częstochową a Łodzią. W tym czasie armia prusy zbiera się do kupy gdzieś koło Dęblina z uchwyconymi przyczółkami fortecznymi na zachodnim brzegu. W zależności od rozwoju wydarzeń jest kierowana alba do wsparcia Warszawy, albo ma południe albo trzyma linię Wisły. przy szczęśliwym obrocie wydarzeń jej kawaleria mogłaby wejść na plecy oddziałów wracających na zachód do walki z armiami Kraków, łódź i Poznań (chodzi o oddziały które oryginalnie rozbiły armię Prusy) Przy oparciusię polskich oddziałów o przygotowane punkty forteczne dużo mniejsze znaczenie miałby problem polskiego zaopatrzenia (wspierałyby fortece) a tabory mogłyby buć lżejsze i szybsze. Punkty forteczne na drogach uniemożliwiłyby ( albo uczyniły znacznie droższym p. względem czasu i matrriałów) tak łatwe ppruszanie się Niemców drogami podczas gdy Polacy dużo wolniej szli lasami. Przy takim scenariuszu Niemcom dużo wcześniej skończyłyby się środki na blitzkrieg (faktycznie wyczerpali się po 20 września). Wojna zamieniłaby się w bardziej statyczną. Dawałoby to szanse na zniechęcenie do ataku stalina (po wschodniej stronie Wisły byłyby oddziały niepobite przez Niemców) Oraz być może 12 wrzesnia alianci nie podjęliby decyzji, że jednak nie warto arakować od zachodu.

    3. autor komentarza

      Twórcy blitzkriegu nie mogli by sobie życzyć lepszego przeciwnika, który tak idealnie współpracuje. I jeszcze te odwody skierowane odśrodkowo z obszaru bitwy (proponuję nowy termin: ofensywne wycofanie), żeby broń Boże komuś krzywdy nie zrobiły.

  17. poznaniak

    Nikt nie wspomniał jeszcze o tym ,że żołnierze niemieccy walczyli pod wpływem środka pervitin-patrz amfetamina.Co to znaczy chyba najlepiej wiedzą obecni na tym forum panowie z policji i żw.

    1. Jan

      Źródło?

    2. xxc

      to raczej na froncie Wschodnim

    3. artur

      owszem, ale nie wszyscy i czasami.

  18. Jacenty

    W obecnej sytuacji kluczowa jest konsekwentna realizacja założeń polityki obronnej a ta, powinna być przedmiotem konsensusu ponad partyjnego. Zabezpieczenie stałych, wystarczających środków na B+R. Skrócenie dialogów i faz analityczno-koncepcyjnych do niezbędnego minimum. Koniec z przekierowywaniem pieniędzy z MON na projekty nie związane bezpośrednio z obronnością. Na to klasa polityczna i rząd ma jak najbardziej wpływ. Nie wymaga to wielkiego wysiłku tylko dobrej woli. Trzeba tylko na pierwszym planie postawić interes państwa, tylko tyle i aż tyle.

    1. BUBA

      Bo polscy statedzy umia tylko duzo gadac i gadac etc.

    2. AMF

      Nie wiem czy takie coś wystarczyłoby Józefa Piłsudskiego razem Feliksem Edmundowiczem czy jednak jakieś zniebozstąpienie byłoby potrzebne 8-/

  19. calvus2

    Doskonaly artykul historyczny, ale chodzi oczywiscie o porownanie do dzisiejszej sytuacji Polski. Obecna pozycja strategiczna jest jednak niebotycznie lepsza : 1) tylko jeden przeciwnik 2) Sojusz z USA, ktore maja realne mozliwosci interwencji wojskowej w Polsce 3) Postepujace integracja z Zachodem 4) postep chodz zbyt powolny naszego poziomu technologicznego Problemem jest nasze uzaleznienie militarne i brak pewnosci ,czy USA po zmianach wewnetrznych dalej beda w stanie nas obronic, przy zagrozeniu przez Chiny na Pacyfiku. IMHO jedyna droga jest PRZYSPIESZONY rozwoj naukowo-techniczny , budowa potencjalu nuklearnego (na wzor Korei Poludniowej) . Nie sadze, zeby Polska byla w stanie zdobyc sie na taki skok. 500+ daje wygrane wybory i spokoj. Nasz kraj pozostaje pionkiem w grze , radze uczyc sie jezykow i czytac zachodnia prase

    1. Clash

      To mamy jeszcze 40 lat...

    2. Marek

      Wtedy nastąpi konfrontacja: kraj katolicki (Polska) kontra kraj salaficki (Niemcy)

    3. AMF

      Niekoniecznie salafickie, mogą się jeszcze obudzić i będzie 3xH bis. No i jest też opcja skrętu w lewo czyli w prawo ;-) Mam przypomnieć jaką fuchę dostał były kanclerz? Poza tym Salaficka może też zostać Szwecja albo inne państwo Bałtyckie. Dwa - wiara, że Ukraina jest na prostej i jednoznacznie obranej ścieżce ku światłości trąci zatrważającą dawką naiwności. To samo z Białorusią, jeśli sukcesja się nie uda, to diabli (niekoniecznie kremlowscy) wiedzą co tam się wydarzy. No i na deser dwa takie małe, co jednak potrafią do tyłu po kostkach gryźć.

  20. Umpapa

    Bardzo podoba mi się dyskusja w komentarzach, mądre jest stwierdzenie że nie byliśmy w stanie walczyć na wszystkie fronty nawet mając większą armię, że jedynym co mogło zmienić bieg historii jest atom. Tu dochodzimy do sedna sprawy, jedynym słusznym i racjonalnym argumentem obronnym dla małego narodu (bo Polaków jest mało) i szkoda każdego polskiego życia poświęconego w boju konwencjonalnym, jest broń atomowa, oraz szantaż "atak na nas oznacza koniec świata". Przy takim postawieniu sprawy bledną wszystkie argumenty dla których rozpoczyna się wojnę, a oto chodzi w koncepcji obronnej.

    1. Oleum

      Kazdy kraj, ktory w ostatnim czasie probuje uzyslac brob atomowa konczy zgruzowany w jakiejs wojnie. Rosja nigdy nie zaakceptuje Polski uzbrojonej w atom. Zaryzykowali by nawet wojne z Nato zeby do tego nie dopuscic

    2. Laba

      Nie będą mieli wyboru. Wojna z NATO to też unicestwienie Rosji.

    3. AMF

      Wtedy raczej broń biologiczna, w mikrobiologi staliśmy na nie gorszym poziomie niż w kryptografii. Dziś to zresztą też jest opcja - nie tak spektakularna ale równie skuteczna.

  21. Gulden

    Cóż,zagłębiacie się w technikalia,broń,przemysł w Polsce.Sytuacja w tych czasach była prosta.I niestety,rząd RP,postawił na niewłaściwego konia-czyli sojusz z Anglią i Francją.A wybór dla PRZETRWANIA Narodu,był jeden.Albo kłaniamy się Niemcom.Albo idziemy pod pachę ze Stalinem.Konsekwencje znamy wszyscy.

    1. AntyPiS

      Z Niemcami już raz szliśmy, przed II rozbiorem... To była prosta droga do kolejnej utraty niepodległości. Sojusz z Rosją również równał się utracie niepodległości, w najlepszym wypadku w formie prePRLu. My nie mamy i nigdy nie mieliśmy wyjścia.

    2. Gulden

      Cóż,wyjście jest,albo do gleby.Albo żyć,robić swoje.De facto niemcom bardzo opłacałoby się się w szerszej perspektywie mieć Polskę u Bogu,przeciw bądż co bądz docelowemu ich celowi-bolszewikom.Co jak co,ale My,Polacy doskonale wiemy, co to takiego, ten system.Czesi jakoś ręce do góry podnieśli i nikt z tego nie robi zagadnienia.

    3. AntyPiS

      Czesi utracili niepodległość. Nikt w 1939 roku nie mógł założyć, że jeszcze kiedyś ją odzyskają. Nie mieli jej od średniowiecza, nie było to nic pewnego. Nasze doświadczenia w zakresie walki o wolność wyraźnie wskazują, że utrzymanie niepodległości to główny i podstawowy cel naszej polityki i racji stanu. Jest to cenniejsze od życia obywateli, a historia dobitnie udowadnia jak wrażliwa jest nasza niepodległość i jednocześnie jak bardzo jest cenna. Chyba że ty nie masz problemu z byciem czyimś poddanym. Ja mam.

  22. Antex

    inż. Jakimiuk był dobrym konstruktorem ... ale czy najlepszym? Gdyby za "Jastrzębia" wzięli się inż Dąbrowski, Misztal, Prauss a może nawet inż. Korsak- efekty mogłyby być bardziej zbliżone do oczekiwanych.

    1. Gnom

      Korsak: zobacz PZL-45 Sokół ; Twórcy Łosia: patrz Wilk Do tego cała grupa konstruktorów związanych z PWS i RWD. Jastrząb to nie problem konstruktora, a narzucony napęd, przynajmniej o 1/3 za słaby na końcówkę lat 30 - spójrz na francuskie problemy z MS-406, czy nawet D-520.

    2. dropik

      jednak płatowiec okazał się cięższy niż planowano

    3. Gnom

      Jak dla większości ówczesnych konstrukcji. Z jednej strony problemy obliczeń i dokładności badań materiałowych, z drugiej dokładnie nowych potrzeb i życzeń klienta (w tym tych od dostępności elementów i kosztów).

  23. Clash

    Czytam wszystkie wpisy i sądze że uczciwa ocena II RP nie jest obecnie jeszcze możliwa.. Za komuny starano się utrwalić obraz zacofanej Polski z ułanami szarżującymi czołgi-co oczywiście nie jest prawdą. Dzisiaj z II RP robi się raj utracony mityczny kraj, który miał możliwości być potęgą w tej części Europy co także mija się z prawdą. Od sciany do sciany. Z jednej skrajności w drugą. W ten oto sposób nigdy nie nauczymy się co zrobiliśmy źle aby nie powtórzyć błedów z przeszłosci w przyszłości . Dla zwolennikow II RP proponuje zapoznac sie z tematem historii Straży Marszałkowskiej dlaczego powstała, Monopoli Państwowych,Partii Kanapowych, Czy strajku bezrobotnych w Krakowie, Samego Przwrotu Majowego afer gospodarczych II RP tak tak to nie jest wynalazek lat 90,wszechobecnej biedy.... W tym właśnie czasie powstaje Kariera Nikodema Dyzmy o ile się nie myle.. Może wtedy się wyjaśni dlaczego idea komunizmu w pewnych kręgach była popularna a mniejszosci nie traktowały do końca II RP jak swojej ojczyzny. A sam upadek przedwojennej Polski tak szybki... Dziekuje za uwage

    1. Sami eksperci

      II Rp w 20 lat dokonała cudów - biorąc pod uwagę, że wcześniej zaborcy nie byli zainteresowani rozwojem przemysłu czy infrastruktury. Wszystko było budowane praktycznie od zera. Jeśli Polska, która miała 20 lat istnienia szybko upadła zaatakowana 17 września z dwóch stron to co powiesz geniuszu o Francji z liniami umocnień, potężną armią i świetnym wyposażeniem?

    2. Clash

      A co powiesz geniuszu na temat Finlandii? Ups i teoria poszła się czesać. OK mieli jednego wroga ale stosunek sił był bardziej nieprzychylny w przypadku Finlandii niż w przypadku Polski uwzględniając siły Niemiec, ZSRR i Słowacji. A pieśni na temat zniszczonego kraju w równym stopniu może spiewać komuna bo przejeli kraj kompletnie zniszczony, i nikt ich z tego powodu nie gloryfikuje a więc nie widzę powodu dlaczego mialibyśmy oceniać inaczej II RP. Tzn wyoblżymiać sukcesy a porażki przemilczać

    3. Clash

      To samo mógłbym napisać o PRL. PRL dokonała cudów- biorąc pod uwagę....I to wiecznie porównanie z Francja.. Mała Finlandia także istniała lat 20.. i jakoś przetrwała. A stosunek sił był dalece bardziej nieprzychylny dla Finów niż sytuacja w Polsce w 39. Uwzględniając siły ZSRR, Niemiec i Słowacji... No i co panie ekspert ?

  24. autor komentarza

    do Clash (o przemyśle i montowniach): Masz kraj rolniczy (np. Polska, Rumunia, Hiszpania, Korea, Chiny), i odkrywasz, że utrzymując się ze sprzedaży taniej żywności (surowiec) nigdy się nie wzbogacisz, bo musisz kupować wysoko przetworzone produkty przemysłowe z zagranicy. Jeśli nic nie zrobisz, to staniesz się jeszcze biedniejszy, utoniesz w długach, zależnościach gospodarczych, potem politycznych, a na koniec są zabory i XIX wieczna Afryka. Tak to działa. Tysiąc lat historii Polski jest kopalnią wiedzy, tylko trzeba chcieć się uczyć. Fabryki nie powstaną z dnia na dzień, brak kultury technicznej, inżynierów, pracowników produkcji, zarządzania, doświadczenia, rynków, itd. Wybierasz więc priorytety (kierunki rozwoju), min. wprowadzasz mądre cła, np. wysokie na samochody ale zerowe na części. Siłą rzeczy powstaną montownie. Historia uczy, że jeśli będą to filie koncernów, to niczego rozwojowego nie wniosą. Przyszłością są firmy lokalne, ale jeśli jesteś Polską AD 1989, bez kapitału prywatnego, za to z uwłaszczającym się pasożytem nomenklaturowym, to masz przesr... znaczy długa i kręta droga przed tobą. Lokalne montownie, gdy okrzepną i coś zarobią, chcą zwiększyć obrót i zysk, ugruntowują pozycję, inwestują w serwis, potem stają się fabrykami licencyjnymi (jak Lilpop). Potem, już na własny rachunek wchodzą w produkcję przestarzałych modeli - tanio, dużo, ale kolorowo. A ponieważ cały czas inwestowały w inżynierów, po 20 latach wprowadzają swój produkt, który ma pewne przewagi nad konkurencją. Np. Kia czy Hyundai robią pojazdy może nie o szczytowych osiągnięciach technicznych, ale za to proste i naprawialne (!) do tego niebrzydkie. W USA uchodzą za lepsze od amerykańskich. Japonia w latach 60-tych była odpowiednikiem późniejszych Chin - tanie, masowe badziewie. Chiny mają nieco inne priorytety, ale ścieżka ta sama. II RP też szła tym szlakiem. Już wówczas odkryto, że kapitał ma narodowość, że podstawą jest przemysł ciężki, chemiczny - oba kapitałochłonne, przez co mało prawdopodobne, by w biednym kraju powstały same z siebie. Dlatego COP, wokół którego miał i powstawał wianuszek prywatnych firm, łańcuchy poddostawców itd. Krajowe bywa droższe, bowiem im krótsze serie, tym drożej, im więcej zagranicznej myśli technicznej (licencji) tym drożej. Ale jaka jest alternatywa? Nie ma drogi na skróty. Cały "myk" polega na tym, by mądrze osądzić, które uzależnienia są potencjalnie niegroźne, a które mogą okazać się pętlą na szyi. Wydaje się, że II RP była na dobrej drodze, by zdać ten egzamin. Przykłady innych krajów pokazują, że to miało wszelkie szanse się udać.

    1. Marcin

      Bardzo dawno , nie czytałem tak inteligentnej oraz merytorycznej opinii . Pozdrawiam.

    2. Extern

      Brak kultury technicznej. To prawda. I teraz spójrz na Polskę współczesną. Kilka lat temu minister ON Antoni Macierewicz przenosi do Wesołej najlepsze nasze czołgi Leopardy 2A5. Gdzie do dzisiejszego dnia stoją pod chmurką. I gdzie nie ma przysłowiowego pół klucza francuskiego do ich obsługi. I teraz pomyśl, że Niemcy już w latach 30-ych ubiegłego stulecia budowali w Żaganiu ogrzewane garaże dla czołgów. Jak sądzisz, nabyliśmy kulturę techniczną?

    3. laboba

      I jak im te ogrzewane czołgi pomogły na froncie wschodnim? W ogóle co to za maszyna bojowa co nie wytrzymuje 'ataku' deszczu?

  25. Tomas

    Kraje Europy Środkowej próbowały różnych sposobów obrony przed Niemcami. Bierny opór, aktywna obrona, aktywna współpraca. Nie próbowali jednej opcji: współpracy. To przesłanie przyszłości.

    1. autor komentarza

      Do tanga trzeba dwojga.

    2. Tomas

      Dotyczy to wszystkich, w tym Polski. Polska polityka zagraniczna w latach 30. XX wieku była autystyczna. A co do Českolsovensku w 38 samobójstwach. Czechosłowacja zdecydowanie zdecydowała się skapitulować po polskim ultimatum. I to był także początek końca Polski. Ani Polska, ani Českolsovensko nie pokonały za mało dział lub gorszych samolotów, ale izolacja polityczna. Nie miała żadnego sojusznika w jego obronie. Drżymy sobie nawzajem do gardła, dopóki nie zjemy nas silniejszymi.

    3. Marek

      Raczej trudno się było dogadywać z państwem, które podczas wojny polsko bolszewickiej zrobiło wjazd na Zaolzie, a później uważało swojego północnego sąsiada za byt przejściowy. Nawiasem mówiąc z dzisiejszej perspektywy owo uważanie jest dość komiczne, zważywszy na to, iż państwo to na własne życzenie podzieliło się na dwa odrębne państewka.

Reklama