Reklama

Geopolityka

Nowy rząd Iraku będzie sprzyjał Iranowi. Mistrzowska układanka irańskiego generała

Fot.  falihalfayyadh.com
Fot. falihalfayyadh.com

Finał wielomiesięcznych rozmów dotyczących stworzenia nowej koalicji rządowej w Iraku jest zaskakujący. Kurdowie i sunnici najprawdopodobniej poprą proirański sojusz, na którego czele stoi były premier Nuri al-Maliki oraz lider największej milicji szyickiej Hadi al-Ameri. Premierem zostanie prawdopodobnie Falih al-Fayad, a architektem skomplikowanej układanki jest Iran. Ten scenariusz może jednak doprowadzić do poważnych perturbacji w Iraku i regionie.

Po ogłoszeniu w maju wyników irackich wyborów parlamentarnych wydawało się, że dwoma największymi przegranymi są ci, którzy dotąd, mniej lub bardziej, wspólnie rozdawali karty w Iraku. Chodzi oczywiście o USA i Iran. Przede wszystkim, obalono mit, że iraccy szyici są ekspozyturą interesów Iranu w Iraku. Trzy wyraźnie proirańskie partie szyickie (Państwo Prawa Malikiego, al-Fatah Ameriego i niewielka Eradaa) zdobyły łącznie 76 miejsc w 329-osobowym parlamencie, uzyskując mniej niż 40% głosów szyickich. Triumfował iranosceptyczny Muktada as-Sadr, który w przejawie arabskiej solidarności wyciągnął rękę do arcywroga Iranu tj. Arabii Saudyjskiej i innych sunnickich państw regionu. Amerykanom trudno było jednak cieszyć się z tej porażki Iranu, gdyż Sadr darzy ich niechęcią jeszcze większą, niż jego niechęć do Iranu. Dał też wyraźnie do zrozumienia, że jest w stanie spotkać się i rozmawiać z prawie każdym, tylko nie z USA.

Prawie z każdym, bo Sadr zaraz po wyborach przepędził z Bagdadu irańskiego generała Kasema Sulejmaniego, odpowiedzialnego w Pasdaranie za operacje zagraniczne. W serii spotkań z różnymi dyplomatami rozmowa Sadra z irańskim ambasadorem w Iraku też nie została zbytnio wyeksponowana. Tymczasem Hadi al-Ameri, lider największej irackiej milicji szyickiej Organizacji al-Badr, a zarazem drugiej siły w irackim parlamencie czyli al-Fatah, nie ukrywający swojej zażyłej przyjaźni z Kasemem Sulejmanim, słowem człowiek nr 1 Iranu w Iraku, spotkał się z ambasadorem USA w Bagdadzie. Co więcej, według niepotwierdzonych pogłosek specjalny wysłannik USA w Iraku Brett McGurk spotkał się z samym gen. Sulejmanim (choć ten jest na amerykańskiej liście terrorystów).

USA od dawna stawiało w Iraku na jedną kartę, którą był obecny premier Hajdar Dżawad al-Abadi. To właśnie z tego powodu usilnie starali się wyperswadować Kurdom pomysł referendum niepodległościowego na kilka miesięcy przed irackimi wyborami parlamentarnymi. Wiedzieli bowiem, że będzie to silne uderzenie w pozycję Abadiego. Mimo, że referendum się odbyło, to wydawało się, że jednak wszystko idzie po myśli USA, a Abadi będzie szedł do zwycięstwa wyborczego w glorii pogromcy IS w Iraku. Stało się inaczej, gdyż Abadi za bardzo lawirował między siłami proirańskimi, USA i tymi, którzy chcieli reform i ukrócenia korupcji. W rezultacie stracił poparcie we wszystkich tych grupach.

Mimo, że Abadi zajął dopiero trzecie miejsce w wyborach, to wciąż pozostawał faworytem do ponownego objęcia funkcji premiera. Musiał jednak dogadać się z Sadrem, Kurdami oraz sunnitami. I wszystko wskazywało na to, że negocjacje idą w tym kierunku. Były to jednak tylko pozory. Po pierwsze, sojusz Abadiego z Sadrem nie pasował USA, choćby dlatego, że Sadr żądał wycofania się sił USA z Iraku (irańskich zresztą też), więc USA założyły, że prędzej dogadają się z silami proirańskimi (w końcu robili to w Iraku przez ostatnie 15 lat), niż z Sadrem. Po drugie, dla Kurdów Abadi stał się wrogiem numer 1 po tym jak w październiku 2017 roku wysłał iracka armię, by siłą przejęła kontrolę nad tzw. terenami spornymi, w tym Kirkukiem. W starciach zginęło wówczas kilkudziesięciu kurdyjskich peszmergów. To, że Abadi nie miał wyjścia i musiał podjąć taką decyzję, gdyż inaczej Maliki oraz Haszed Szaabi z Amerim na czele ogłosiliby go zdrajcą, nie ma już większego znaczenia, podobnie jak to, że Kurdowie o największe zbrodnie na Kurdach przy przejmowaniu „terenów spornych” oskarżali właśnie Haszed Szaabi. Maliki jeszcze przed wyborami zaczął zacieśniać swoje relacje z rządzącą Kurdystanem Partią Demokratyczną Kurdystanu (PDK)  i znów nie miało już znaczenia to, że od 2013 roku Kurdowie właśnie Malikiego oskarżali o notoryczne łamanie konstytucji, co miało być przyczyną zorganizowania referendum niepodległościowego. Malikiego i kurdyjskiego prezydenta Masuda Barzaniego połączyła głęboka, personalna niechęć do Abadiego. Ponadto mieli nowego, wspólnego przyjaciela: generała Kasema Sulejmaniego.

Brak poparcia USA dla kurdyjskiego referendum niepodległościowego, które zorganizowano we wrześniu 2017 r., spowodował gwałtowny spadek sympatii irackich Kurdów do USA. Choć Amerykanie nigdy nie obiecywali Kurdom poparcia referendum, a tuż przed jego przeprowadzeniem ówczesny sekretarz stanu Rex Tillerson oferował Barzaniemu układ: zamrożenie referendum na rok w zamian za deklaracje poparcia przez USA szeregu postulatów kurdyjskich w negocjacjach z Bagdadem, w tym referendum na „terenach spornych”, które zgodnie z konstytucją miało przesądzić o przyłączeniu ich do Regionu Kurdystanu. Jeśli te postulaty nie zostałyby zrealizowane, to USA deklarowały że poprą referendum niepodległościowe. Barzani jednak odrzucił tę propozycję, a brak amerykańskiej reakcji na siłowe przejęcie „terenów spornych” przez Abadiego skłonił go do zwrócenia się w stronę Iranu.

Tradycyjnie to druga partia kurdyjska, tj. Patriotyczna Unia Kurdystanu (PUK) miała zawsze lepsze relacje z Iranem, podczas gdy PDK bardziej orientowała się na Turcję. Nie należy jednak zapominać, że Barzani urodził się na terenie Iranu i tam też zmarł jego ojciec Mustafa, twórca PDK.  Nie bez znaczenia dla ożywienia relacji PDK-Iran jest również to, że w ostatnich miesiącach doszło do przyśpieszenia oddalania się Turcji od USA i zbliżenia jej z Iranem oraz robiącą coraz większe interesy (za pośrednictwem Rosnieftu) w Kurdystanie Rosją. Znów bez znaczenia było to, że Iran, podobnie jak Turcja, bardzo nerwowo zareagował na kurdyjskie referendum niepodległościowe. Iran ma problem z potencjalną kurdyjską niepodległością, ale nie ma żadnego problemu z Regionem Kurdystanu jako federalną częścią Iraku. Co więcej, spory między Kurdami a Bagdadem pozwalają irańskiej dyplomacji wywierać większy nacisk na obie strony.

Generał Sulejmani coraz częściej bywał w Irbilu i - jak twierdzą niektórzy lokalni dziennikarze kurdyjscy - wytworzyła się bliska więź personalna między nim, a kurdyjskim prezydentem Masudem Barzanim. Ponadto, gdy USA nałożyły na Iran sankcje, to Kurdowie tylko na tym skorzystali, gdyż spadek wartości riala spowodował znaczne zwiększenie importu irańskich produktów. Z podobnych powodów Kurdowie zadowoleni są z napięć amerykańsko-tureckich. Tanie lira i rial to wspólna korzyść Kurdystanu i całego Iraku, gdyż oznacza to tańszy import produktów. Tymczasem dochody oparte są na ropie, która raczej nie potanieje od sankcji nałożonych na Iran. Jest oczywiście jedno „ale”. Irak (i Kurdystan) nie mogą podporządkować się reżimowi amerykańskich sankcji. Kurdystan zapowiedział, że zrobi to co Bagdad, co jest bardzo wygodne, zwłaszcza jeśli iracki rząd będzie proirański. Kurdowie skorzystają, ale Amerykanom będą mogli powiedzieć, że to nie ich wina, że USA samo do tego doprowadziło nie popierając kurdyjskiej niepodległości.

Po wyborach widać było też zwiększoną presję Iranu w stosunku do szyitów. Jej przejawem było m.in. zaprzestanie dostaw elektryczności, zasalanie wody, a także tajemnicze ataki na miejsca znane z poparcia dla Sadra. Sadr w końcu złagodził swoje stanowisko wobec sił proirańskich, choć zdecydowanie odrzucał możliwość rozmów (nie mówiąc już o koalicji) z Malikim.  Przyczyną było to, że Sadr oskarżał Malikiego o sektarianizm w okresie, gdy był on premierem i doprowadzenie taką polityką do zantagonizowania Kurdów i sunnitów, a także do wtargnięcia do Iraku Państwa Islamskiego. Paradoks polega na tym, że choć to Sadr budował mosty między szyitami a Kurdami i sunnickimi Arabami w imię wieloetnicznego nacjonalizmu irackiego, to ci postanowili poprzeć konkurencję.

Sunnici dysponują tylko około 50 mandatami w irackim parlamencie i podzieleni są na dwie grupy: największy sunnicki blok czyli Wataniję (21 mandatów) oraz koalicję sześciu mniejszych bloków sunnickich (ok. 25 głosów). 19 sierpnia doszło do decydującej próby sił. W bagdadzkim hotelu Babil zebrali się liderzy czterech ugrupowań: Sadr, Abadi, Alawi (Watanija) oraz Hakim (Hikma), dysponujący łącznie 136 głosami (przynajmniej teoretycznie). Brakowało 29 do większości i mieli je im dać sunnici i Kurdowie. Ci ostatni zawsze podkreślali, że mają bardzo dobre relacje z Sadrem, a poniekąd również z Hakimem. Ale zebranych w hotelu Babil liderów czekała niemiła niespodzianka: Kurdowie i sunnici nie dotarli na spotkanie. Zamiast tego zebrali się w Irbilu, do którego również przybył Sulejmani. Dzień później przedstawiciel Malikiego ogłosił, że to oni mają większość.

Kluczem do zrozumienia postawy sunnitów są nazwiska liderów bloku sunnickiego: Chamis Chandżar, biznesmen blisko związany z Katarem i Osama al-Nudżajfi, którego brat Asil (były gubernator Mosulu) oskarżony został przez szyitów o zdradę w związku z tworzeniem własnych oddziałów pod nadzorem Turcji. Zbliżenie bloku sunnickiego do bloku proiranskiego w Iraku było zatem pochodną stosunków turecko-katarsko-irańskich.

Iran zadbał o dodatkowe zachęty wobec Kurdów i sunnitów. Dowództwo Haszed Szaabi wydało rozkaz wycofania się z terenów sunnickich. Milicje szyickie zaczęły również wycofywanie się z terenów spornych, zajętych w październiku 2017 r., w tym z Kirkuku, a organizacja Badr, na której czele stoi Ameri, oświadczyła że nie ma nic przeciwko temu, by do Kirkuku wróciła kurdyjska peszmerga (pod warunkiem wspólnych patroli z armią federalną).

Deal jest w zasadzie zawarty. Haszed Szaabi ma opuścić wszystkie tereny sunnickie i sporne, co umożliwi powrót na te tereny osób czasowo przesiedlonych, które obawiały się (słusznie lub niesłusznie) szyickich milicji. W przypadku arabskich sunnitów to również duża ulga dla Kurdystanu, bo w  tutejszych obozach jest wciąż pół miliona uciekinierów. Natomiast do Kirkuku i innych terenów spornych (m.in. chrześcijańskiej Równiny Niniwy czy Szengalu) wróci Peszmerga, która będzie tam razem z iracką armią. W Kirkuku otwarte zostaną znów biura PDK a arabski p.o. gubernatora, znany z antykurdyjskiej polityki, zostanie odwołany.

Taki układ zdaje się skłaniać do optymizmu na temat przyszłych relacji kurdyjsko-sunnickich-szyickich w Iraku. Ale to znów tylko pozory, gdyż problem tkwi w groźbie gwałtownego sporu wewnątrzszyickiego (a szyici to 60% mieszkańców Iraku) oraz podjęcia działań przez niezadowolone z takiego obrotu sytuacji sunnickie państwa arabskie z Arabią Saudyjską na czele.

Sojusz Malikiego, Ameriego, Kurdów i bloku sunnickiego wciąż nie dysponuje większością. Łącznie to bowiem około 145 – 150 głosów. Ale Maliki zdołał przekonać swojego dawnego sojusznika, dziś w szeregach bloku Abadiego, tj. szefa Narodowej Rady Bezpieczeństwa Faliha al-Fayada (a formalnie również szefa Haszed Szaabi), by opuścił Abadiego i wraz z około 30 deputowanymi przeszedł na jego stronę. Podobno Iran zdołał już również rozbić blok Sadra. W tej układance premierem ma zostać właśnie al-Fayad, prezydenturę Iraku dostanie PUK, a przewodniczącym parlamentu zostanie proturecki Osama al-Nudżajfi.

image
Fot. falihalfayyadh.com

Problem w tym, że Sadr wciąż dysponuje silnym argumentem, a mianowicie ulicą, na którą może wyprowadzić rzesze szyitów niezadowolonych z tego, że wszystko zostanie po staremu. Już teraz, od kilku tygodni, trwają gwałtowne protesty antykorupcyjne, na których w dodatku wznoszone są antyirańskie hasła. Ponadto swoje niezadowolenie z takiego obrotu spraw może wyrazić również nadżafska hawza, czyli szyickie duchowieństwo z ajatollahem Sistanim na czele, które nie ukrywa, że nie podoba mu się zbytnie mieszanie się Iranu w sprawy Iraku, zarówno na poziomie religijnym jak i politycznym. Sistani, który poparł protesty, wielokrotnie również dawał do zrozumienia, że uważa, że osoby skorumpowane z Malikim na czele muszą zostać odsunięci od władzy.

Irak stanie więc znów przed wieloma wyzwaniami i presją zarówno wewnętrzną jak i zewnętrzną. Największym problemem rządu, jeśli przyjmie proirański kurs, nie będą przy tym Amerykanie. Irak nie zastosuje się do sankcji i to USA staną przed dylematem czy przełknąć to niczym gorzką pigułkę i nie podejmować żadnych akcji przeciwko Irakowi, czy też wręcz przeciwnie, ryzykując w ten sposób utratę wszelkich wpływów w Iraku. Znacznie większym problemem będzie Arabia Saudyjska i inne sunnickie państwa arabskie, które kilka miesięcy temu zadeklarowały na konferencji w Kuwejcie miliardy dolarów na odbudowę Iraku. Saudowie zaoferowali też wsparcie w zakresie odsalania wody. Nikt nie ma wątpliwości, że jeśli Irak obierze jednoznacznie proirański kurs, to nie zobaczy żadnych pieniędzy. Iran bowiem ich nie ma. Nie ma ich też Turcja.

W najczarniejszym scenariuszu Irakowi grożą starcia między szyitami proirańskimi (wspieranymi przez nowy rząd i milicje szyickie) i antyirańskimi (popieranymi przez Sadra i irackie duchowieństwo szyickie). Kurdowie w takiej sytuacji mogą wznowić starania o ogłoszenie niepodległości, próbując znów uzyskać poparcie USA. Jednak mogą równie dobrze się przeliczyć z uwagi na możliwość zbrojnej interwencji Turcji i Iranu. Saudowie niezadowoleni z obrotu sytuacji mogą natomiast wesprzeć nową antyszyicką aktywność terrorystyczną, a Turcja, wykorzystując nowy chaos, wkroczyć do północnego Iraku i próbować go anektować. Ten scenariusz nie musi się spełnić, ale zależy to już od samych Irakijczyków i ich odporności na presję sąsiadów.

Reklama

Komentarze (7)

  1. Are

    Szukając analogii przychodzi mi na myśl sytuacja XVIII wiecznej Rzeczpospolitej. Podobnie jak Irak była bez silnej władzy centralnej i bez wspólnych dla wszystkich grup języka, religii czy kultury. Skończyło się tak, a nie inaczej, gdyż Rosja zdobyła w tamtym okresie zbyt dużą przewagę nad innymi państwami (takimi jak Szwecja czy Turcja) co pozwoliło jej praktycznie zwasalizować Rzeczpospolitą. Irak jest zbyt mocno podzielony i zbyt mocno skorumpowany, by myśleć o niezależności od innych państw, a czym bardziej Amerykanie tracą zainteresowanie regionem (bo takie zainteresowanie niemało kosztuje), tym większa presja sąsiadów. Czy skończy się rozbiorem Iraku? Pewnie jakaś forma federacji byłaby lepsza (dla Irakijczyków), ale czym się skończy - zobaczymy. Na pewno można opisać sytuację w regionie określeniem ciekawe czasy.

  2. Niezłe

    Jak zwykle świetny i rzetelnie przygotowany artykuł o tym tyglu etnicznym jakim jest Bliski Wschód. Szacunek dla autora!

  3. Mana

    Panie \"Myśliciel\" Rosja aktualnie jeszcze stoi razem z Turcją także też tam mają swój udział. Natomiast Arabia Saudyjska i wszelkie antyirańskie ugrupowania słuchają Stanów także ten konflikt i tak jest po prostu wojną o strefy wpływów mocarstw. Pytanie tylko do czego tym razem posuną się amerykanie? Mam nadzieję, że ich w końcu stamtąd wyrzucą. Choć niekoniecznie będzie to dla nas dobre bo może skierują swój wzrok w nasza stronę i to nam zrobią tu gruzowisko. :(

  4. Myśliciel

    Ależ tam jest przekładaniec. Szacun dla pana redaktora za naświetlenie sytuacji choć ogólnie. To USA ma zgryz. Brakuje jeszcze aby tam swoje 3 grosze Rosja wtrąciła i znowu będzie nie ciekawie

  5. Akita

    Bardzo dziękuję za merytoryczną analizę zadanej sytuacji. Nareszcie jakiś konkret. Pozdrawiam autora

  6. Hmmm

    Brawo Irak. Może ktoś zakończy to ewidentne podpalanie bliskiego wschodu na rzecz jednego małego państewka.

  7. Xd

    \"Wesprzeć nową działalność terrorystyczną\" i przypomnimy że as jest bliskim sojusznikiem ...... i niech to starczy za komentarz i wyjaśnienie śmierci setek tysięcy irakijczyków syryjczyków i zniszczenia dwóch państw

Reklama