Reklama

Geopolityka

Jemen: zapomniana wojna wciąż gorąca [WYWIAD]

Fot. Julien Harneis from Sana'a/CC BY-SA 2.0
Fot. Julien Harneis from Sana'a/CC BY-SA 2.0

Upadek Jemenu, podobnie jak w przypadku Afganistanu, był oczywisty na długo zanim do niego doszło. Gdy byłam w Jemenie w 2013 i 2014 roku, zanim jeszcze Husi przejęli kontrolę nad Saną, każdy zgodnie mówił mi, że Jemen pędzi w stronę pełnego upadku. W pewnym momencie prezydent Obama powiedział, że Jemen może być modelowym przykładem dla Syrii, ale gdy pytałam o te słowa Jemeńczyków, mówili, że Jemen co najwyżej może być modelowym przykładem upadku — mówi dr Maria-Louise Clausen w wywiadzie z dr. Robertem Czuldą z Defence24.pl.

Z jednej strony mamy dramatyczne wydarzenia w Afganistanie, a z drugiej chociażby wojnę w Syrii, czy też rosnące europejskie zaangażowanie na Sahelu. Nic więc chyba dziwnego, że wojna w Jemenie jest praktycznie pomijana, a przecież wcale się nie zakończyła?

Zdecydowanie nie. Sądzę, że wojna jemeńska nie otrzymuje należytego zainteresowania – szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę skalę katastrofy humanitarnej w tym kraju. Sekretarz generalny ONZ  António Guterres niedawno przyrównał sytuację jemeńskich dzieci do piekła. Z drugiej jednak strony brak uwagi względem Jemenu jest po części zrozumiały – ludzie mają tendencje do koncentrowania się na kryzysach, które są blisko nich lub dotykają ich bezpośrednio. Po drugie, katastrofa humanitarna w Jemenie nie jest już żadną nowością – sytuacja ta trwa od kilku lat. Po trzecie, o sytuacji w Jemenie trudno jest mówić, bowiem wyzwaniem jest uzyskanie wiarygodnych danych z kraju – to wielki problem zarówno dla badaczy jak i dziennikarzy. Do Jemenu nie można już tak łatwo się dostać.

Czy w odniesieniu do Jemenu trwają obecnie jakieś międzynarodowe inicjatywy?

Jeśli spojrzeć chociażby na Unię Europejską to wyraźnie widać, że nie jest to dla Brukseli priorytet. Zachód ma obecnie inne problemy, takie jak Afganistan, Syria czy Irak. Szczególnie teraz istnieje spora niechęć przed angażowaniem się w jakąkolwiek dużą misję. Przynajmniej na początku konfliktu w Jemenie wiele osób było zadowolonych z faktu, że problem ten można oddać Arabii Saudyjskiej i jej sojusznikom. Zresztą niektórzy Jemeńczycy uważali, że brak międzynarodowego zainteresowania ich państwem to dobra wiadomość, bo dzięki temu Jemen nie stanie się areną międzynarodowych batalii o wpływy – przynajmniej nie w takim zakresie, co Syria, w której to w pewnym momencie aktywne stały się wszystkie potęgi.

Czy nazwałaby Pani Jemen państwem upadłym?

Upadek Jemenu, podobnie jak w przypadku Afganistanu, był oczywisty na długo zanim do niego doszło. Gdy byłam w Jemenie w 2013 i 2014 roku, zanim jeszcze Husi przejęli kontrolę nad Saną, każdy zgodnie mówił mi, że Jemen pędzi w stronę pełnego upadku. W pewnym momencie prezydent Obama powiedział, że Jemen może być modelowym przykładem dla Syrii, ale gdy pytałam o te słowa Jemeńczyków, mówili, że Jemen co najwyżej może być modelowym przykładem upadku. Jemeńczycy wiedzieli, co się stanie.

Wówczas nikt jeszcze nie mówił o Iranie – państwo to na początku nie było mocno zaangażowane w Jemen, a geopolityczne przepychanki dopiero miały nadejść. Gdy jednak Husi weszli do Sany w 2014 roku, sprawy przybrały na sile. Wtedy istniało jeszcze kilka dogodnych okazji, by załagodzić kryzys, ale zainteresowane strony nie wykorzystały tej możliwości. Następnie Saudyjczycy dokonali zbrojnej interwencji.

Mówiąc o Iranie, jak ocenia Pani rolę iJemen: zapomniana wojna wciąż gorąca [WYWIAD] pozycję tego państwa w Jemenie?

Gdy Saudyjczycy weszli do Jemenu zbrojnie w 2015 roku, rola Irańczyków była niewielka. Wpływy Teheranu były instrumentalnie wykorzystywane przez Rijad, który chciał w ten sposób zalegitymizować swoją interwencję w Jemenie. Od tego momentu pozycja Iranu w Jemenie uległa zwiększeniu. Co ciekawe, na początku konfliktu kwestie religijne nie odgrywały jeszcze aż tak dużego znaczenia. Potem to się zmieniło i fakt bycia szyitą lub zajdytą stał się istotnym czynnikiem.

Spójrzmy na Husich – podczas wojny stali się najsilniejszą grupą zbrojną w Jemenie, powołali własny rząd. Ich pewność siebie urosła. To de facto siła rządząca północnym Jemenem, gdzie znajduje się proporcjalnie największa część jemeńskiego społeczeństwa. Osiągnęli to przy pomocy irańskiego wsparcia, ale nie dzięki niemu. Zrobiliby to nawet bez pomocy Teheranu. Uważam, że Husi przejęli władzę dzięki współpracy z byłym prezydentem Salihem w latach 2014 i 2015. Co więcej, źródłem sukcesu Husich jest ich imponująca zdolność do sprawnego wykorzystywania wewnętrznych zasobów. Potrafili stworzyć wewnętrzną gospodarkę i skuteczne sieci, w tym kanały przemytnicze. Teraz jednak znajdują się pod ekonomiczną presją, a fakt, że również Iran ma ograniczone zasoby też im nie pomaga.

Wydaje się, że z powodu rywalizacji Arabii Saudyjskiej i Iranu zapominamy o innym kluczowym aktorze – dżihadystach. Jaka jest ich struktura i pozycja w Jemenie?

Jeśli spojrzeć na amerykańską politykę względem Jemenu, to ta zawsze była definiowana pozycją Al Kaidy. W kręgach kontrterrorystycznych istnieje rozpowszechnione przekonanie, że jeśli chce się zniszczyć grupę terrorystyczną to należy usunąć jej głowę. Innymi słowy, należy zabić jej przywódców. Ale jemeńska Al Kaida wcale tak nie działa. To zdecydowanie płynniejsza organizacja, która wielokrotnie była wykorzystywana przez jemeńskich polityków dla ich politycznych korzyści. Innymi słowy, istnienie Al Kaidy jest czasem korzystne.

Jemeńska komórka to jedna z najaktywniejszych gałęzi Al Kaidy na świecie. Grupa ta była w stanie kontrolować fragmenty terytorium Jemenu. Wydają się być bardziej pragmatycznym aktorem niż Państwo Islamskie. Jemeńska Al Kaida jest teraz skuteczniejsza w wynajdywaniu sobie sojuszników na jemeńskiej arenie politycznej.

Był taki okres, w którym Państwo Islamskie osiągnęło w Jemenie pewne sukcesy. W pewnym momencie bojownicy zaczęli uciekać z Al Kaidy, by dołączyć do ISIS, ale bardzo szybko znów się rozczarowali i raz jeszcze zdezerterowali. Przez rok lub dwa Dae’sz współpracowało z Al Kaidą, ale przez większość czasu walczyli przeciwko sobie. Chociaż wedle dżihadystycznej narracji to Husi są ich głównym wrogiem, w rzeczywistości najważniejszym rywalem dla dżihadystów są inne grupy dżihadystyczne.

Podczas jednego ze swych rajdów Al Kaida odnalazła materiały filmowe, nagrane przez Państwo Islamskie. Na jednym z filmów był dżihadysta, który próbował złożyć przysięgę wierności Dae’sz, ale był tak zdenerwowany, że nie za bardzo mu to wychodziło. Musiał próbować kilka razy. Znamy tę historię, bowiem al Kaida upubliczniła ten materiał, aby przedstawić Państwo Islamskie jako organizację niekompetentną. W ich zmaganiach jest logika – wszak obie organizacje walczą o to samo.

image
Reklama

Czy jest szansa na trwały pokój?

Póki co nie stworzono żadnych realnych mechanizmów budowania pokoju i chociaż zawarto kilka porozumień taktycznych, to obie strony umowy interpretują po swojemu. Co więcej, niektóre warunki wstępne nie mogą być zaakceptowane. Przykładowo, w pewnym momencie Rijad nalegał, by negocjacje pokojowe prowadzono w Arabii Saudyjskiej. Nie można winić Husich, że nie chcieli na to przystać.

Rezolucja Rady Bezpieczeństwa ONZ nr 2216 z 2015 roku na temat wstrzymania walk w Jemenie to podstawa jakichkolwiek rozmów pokojowych. Ustanawia ona kontekst, który opiera się na stwierdzeniu, ze negocjacje pokojowe powinny być prowadzone przez dwie strony – uznawanego przez społeczność międzynarodową prezydenta Hadiego oraz Husich. Rezolucja stwierdza, że Hadi to legalny prezydent Jemenu, podczas gdy Husi są przedstawieni jako wyjęta spod prawa milicja, wspierana przez Iran. Według dokumentu Husi powinni wycofać się całkowicie i oddać ciężką broń międzynarodowo uznanemu rządowi prezydenta Hadiego. Dopiero wówczas rozmowy mogą zostać zainicjowane.

Oczywiste jest, że Husi nie akceptują takich warunków wstępnych, podczas gdy Hadi jest świadom, że wśród Jemeńczyków nie ma on opinii osoby zdolnej zjednoczyć cały kraj. Obawia się on, że z tego właśnie powodu w pewnym momencie może zostać zepchnięty na boczny tor lub nawet zastąpiony przez kogoś innego. Hadi stara się temu zapobiec. Sprawia to, że jest jedną z osób torpedujących proces pokojowy. Kolejna przeszkoda to fakt, że w Jemenie znajdują się inne grupy, które nie zostały ujęte w dyskusjach. Koniec końców zarówno Hadi, który w rzeczywistości nie ma żadnej realnej władzy, jak i Husi mogą więcej zyskać na kontynuacji wojny niż na szukaniu pokoju. Dyskutowano co prawda kilka inicjatyw budowania wzajemnego zaufania, ale póki co nie okazały się one zbyt skuteczne.

Na przykład?

To chociażby wymiana więźniów – do pierwszej doszło w drugiej połowie 2019 roku – lub zawieszenie ognia w mieście Al-Hudajda. Obie strony uzgodniły różne kwestie, ale nie mogły porozumieć się w kolejności – czy, przykładowo, najpierw otwieramy lotnisko, a później wstrzymujemy działania zbrojne, czy też odwrotnie? Obecnie trwa silny spór wokół miasta Marib, około 115 kilometrów na wschód od  Sany. Marib postrzegane jest jako strategiczna brama z wyżyn środkowego Jemenu w kierunku prowincji południowych i wschodnich.

Husi mają świadomość, że jeśli uda im się zająć Marib to rząd centralny będzie miał o wiele mniejsze pole do negocjacji. To ostatnia miejska twierdza rządu, która jednocześnie gromadzi surowce naturalne, takie jak ropa naftowa. Rząd odrzuca pomysł porozumienia podobnego do tego w odniesieniu do Al-Hudajdy, bo zwiększyłoby to siłę Husich. Jeśli jednak dojdzie do przedłużającej się bitwy o miasto, efektem będzie znacząca katastrofa humanitarna, bowiem do tej pory Marib był względnie spokojnym miejscem.

W przeszłości Jemen był podzielony. Może to najlepsza droga do pokoju? Koncepcja państwa federalnego z dwoma regionami również została już prezentowana. Jak odbiera Pani takie idee?

Dyskusja o federalizacji pojawiała się już kilkukrotnie, a pomysł był przedstawiony także oficjalnie. Raz jeszcze okazuje się, że diabeł tkwi w szczegółach – co to bowiem znaczy w praktyce? Według pierwszego projektu nowej konstytucji, opublikowanej w styczniu 2015 roku, Jemen miał zostać podzielony na sześć regionów w ramach federacji. Husi byli jednak niezadowoleni z podziału, bowiem zaproponowano im terytorium o przebiegu południkowym – biegło ono z północy na południe. Oni natomiast chcieli układ równoleżnikowy, zapewniający im dostęp do wody i tym samym surowców naturalnych. Inni natomiast popierali federalizację, ale chcieli mieć kontrolę nad południem, podczas gdy samo południe Jemenu odrzucało ideę, bowiem chcieli pełnej niepodległości.

To może Jemen powinien podzielić się na dwa oddzielne, niepodległe państwa?

Dyskusja nad koncepcją dwóch państw jest prowadzona. Husi obecnie kontrolują terytorium zbliżone do dawnego Jemenu Północnego. Czy jednak możliwe jest pokojowe współistnienie dwóch państw? Wątpię.

Jaka przyszłość czeka Jemen?

Aby odpowiedzieć na to pytanie najpierw należy zadań inne pytanie – czy Arabia Saudyjska i Iran tak naprawdę są zainteresowane zakończeniem konfliktu? Interesującym faktem jest, że zarówno Rijad jak i Teheran posługują się bardzo podobnym językiem – o Jemeńczykach mówią per “bracia”, zapewniają, że chcą pomóc. Obie państwa deklarują pomoc humanitarną i podkreślają solidarność. W rzeczywistości jednak ani Iran, ani Arabia Saudyjska nie są zainteresowane pokojowym, rozwijającym się i stabilnym Jemenem – dla nich korzystniejszy jest niestabilny Jemen.

Niemniej jednak nie oznacza to, że pokój jest niemożliwy. Sądzę, że Rijad ostatecznie pogodził się z faktem, że Husich nie da się wyeliminować i niezależnie od saudyjskich wysiłków ci będą odgrywać jakąś rolę w politycznym życiu przyszłego Jemenu. Warto też pamiętać, że w latach sześćdziesiątych, kiedy to Jemen stał się republiką, zajdyci byli popierani przez Arabię Saudyjską. Wówczas obie strony miały dobre relacje. Nie było to tak dawno temu. Innymi słowy, pokój pomiędzy Rijadem a Husi jest możliwy.

image

Dr Maria-Louise Clausen – starsza badaczka w DIIS (Danish Institute for International Studies) w Kopenhadze. Jej badania koncentrują się na legitymizacji porządku politycznego, a także na aspektach bezpieczeństwa, w tym ruchach dżihadystycznych. W wymiarze geograficznym zajmuje się Bliskim Wschodem, szczególnie Jemenem, Arabią Saudyjską i Irakiem. Uzyskała stopień doktora nauk politycznych na Uniwersytecie w Aarhus. Jej praca dotyczyła budowy państwowości Jemenu.

Reklama

Komentarze

    Reklama