Reklama

Geopolityka

Biden ws. Turcji: Twarda ręka zamiast "potulnych próśb" [OPINIA]

Fot. U.S. Navy, Mass Communication Specialist 1st Class Steven Harbour, domena publiczna, commons.wikimedia.org
Fot. U.S. Navy, Mass Communication Specialist 1st Class Steven Harbour, domena publiczna, commons.wikimedia.org

Deklaracje Joe Bidena dotyczące polityki zagranicznej, wspierania demokracji na świecie oraz przeciwstawiania się tendencjom autorytarnym z całą pewnością nie wzbudzają entuzjazmu tureckiego przywódcy Recepa Tayyipa Erdogana. Już w czasie kampanii dochodziło do ostrej, wzajemnej krytyki. Ponadto dotychczasowe nominacje nowej administracji również nie są dobrym sygnałem dla Ankary. Tymczasem między Turcją a USA nagromadziło się wiele punktów spornych.

W artykule opublikowanym w marcu ub. r. na łamach Foreign Affairs, w którym  Joe Biden przedstawił credo swojej przyszłej polityki zagranicznej, ani razu nie pada słowo Turcja. Wprawdzie duży nacisk położony jest na odbudowę więzi z tradycyjnymi sojusznikami USA, niemniej niekoniecznie odnosi się to do Turcji. Jednocześnie bowiem Biden podkreślił, że jednym z fundamentalnych wyznaczników polityki zagranicznej USA pod jego rządami będzie wzmacnianie demokracji i liberalizmu w kontrze do faszyzmu i autokratyzmu oraz zakończenie polityki „wspierania kleptokratów” na świecie. Biden zapowiedział również zwołanie szczytu na rzecz demokracji (jeszcze w 2021 r.), w którym wzięłyby udział państwa demokratyczne oraz organizacje społeczne walczące o demokrację w krajach niekoniecznie demokratycznych. Można się zatem spodziewać, że z Turcji na ten szczyt zaproszenie otrzyma nie Erdogan, lecz ci , których wsadza on do więzienia.

Biden w swym artykule odwoływał się do ratingów Freedom House, a te są dla Turcji nieubłagane. Jest ona jedynym krajem NATO, które jest tam klasyfikowane jako „nie wolne” i to zarówno pod względem praw politycznych jak i swobód obywatelskich. Zagregowany wynik (32 p. w skali 100-punktowej) wyraźnie odbiega od oceny innych państw członkowskich, gdzie najgorsze ratingi mają: Czarnogóra (62 p.), Północna Macedonia (63 p.), Albania (67 p.) czy Węgry (70 p.). Nie są to zresztą państwa, które można by uznać za kluczowych sojuszników USA. Dla porównania Polska ma w ratingu Freedom House 84 p. Czasem można się spotkać z opiniami, że Biden zapomni o swych deklaracjach w odniesieniu do wspierania demokracji pod wpływem politycznego realizmu i geopolityki.

Tyle, że takie przeciwstawienie jest z gruntu fałszywe. Oparcie międzynarodowego sojuszu na fundamencie wspólnych zasad, wolności i demokracji liberalnej oraz ich eksportu to tradycyjne podejście USA od dekad, nie mające przy tym nic wspólnego z jakimkolwiek idealizmem, lecz wpisujące się w paradygmat realizmu politycznego. Oczywiście, USA wielokrotnie stosowało przy tym politykę podwójnych standardów, co zresztą zostało wyjaśnione w książce Jeane Kirkpatrick „Dictatorships and double standards” w oparciu, o którą stworzona została tzw. doktryna Kirkpatrick. Problem w tym, że wątpliwym jest to czy w przypadku erdoganowskiej Turcji USA ma interes w tym by rezygnować z pryncypiów na rzecz podwójnych standardów.

Reklama
Link: https://sklep.defence24.pl/produkt/sztuka-wojny-2/
Reklama

Wśród innych autorytarnych sojuszników USA, takich jak choćby Arabia Saudyjska, również widać niepokój związany z nadchodzącą inauguracją Bidena. Niemniej były one znacznie bardziej ostrożne w trakcie kampanii wyborczej i nie wchodziły w bezpośredni konflikt z Bidenem. W sierpniu ub. r. ujawnione zostało pochodzące z grudnia 2019 r. nagranie, na którym Biden nazwał Erdogana autokratą i podkreślił, że musi on zapłacić za swoją politykę, a USA powinno dążyć do obalenia Erdogana legalnymi metodami, wspierając turecką opozycję. Obecny prezydent-elekt w szczególności krytykował na nim politykę Turcji w stosunku do Kurdów (było to tuż po inwazji tureckiej na Syrię Północno-Wschodnią), a także kolaborację turecko-rosyjską. Tureckie władze w odpowiedzi przypuściły bezpardonowy atak na Bidena przekreślając wcześniejsze próby uzyskania wpływów w jego zapleczu na wypadek wygranej kandydata Demokratów.

Problem Turcji (a w szczególności Erdogana) polega na tym, że już od kilku lat pojawiają się na łamach czołowych amerykańskich gazet i think tanków głosy podważające powtarzane jak mantrę hasło, że Turcja jest kluczowym sojusznikiem USA. W sytuacji gdy pod rządami Erdogana pogłębia ona swoją współpracę z Rosją i Chinami, wspiera omijanie sankcji wobec Iranu, utrudnia walkę z Al Kaidą i Państwem Islamskim atakując kluczowych sojuszników USA w tym zakresie tj. oddziały syryjskich Kurdów i wchodzi w konflikt z rzeczywiście kluczowymi sojusznikami USA takimi jak Francja czy Grecja w kwestii eksploatacji złóż na Morzu Śródziemnym, gdzie w dodatku jednym z najważniejszych udziałowców jest amerykański gigant energetyczny Exxon, to zadanie pytania dlaczego USA powinno to tolerować i czy ma alternatywę wydaje się całkowicie zasadne.

To nie Turcja, lecz USA jest światowym supermocarstwem, którego pozycja determinuje prawo do stawiania warunków sojuszu. Tymczasem polityka ustępstw opierająca się na założeniu, że przyciskanie Turcji wpędza ją w ramiona Rosji, doprowadziła do całkowicie odwrotnych rezultatów tj. pogłębiania współpracy rosyjsko-tureckiej i podejmowania kolejnych działań sprzecznych z interesem USA czy tez innych członków NATO. Taką właśnie ocenę sytuacji przedstawił m.in. Jake Sullivan, nowy doradca ds. bezpieczeństwa narodowego, który w 2018 r. w artykule w Politico wzywał do przyjęcia twardego stanowiska wobec Turcji w odpowiedzi na groźby zaatakowania sił amerykańskich w Syrii. „Długotrwała tendencja by traktować Turcję łagodnie przekonała Erdogana, że Waszyngton postrzega swoją relację z Ankarą jako zbyt ważną by uległą ona załamaniu. To jedynie podsyca apetyt na ryzyko – i w rezultacie potencjał konfliktu” – pisał wówczas Sullivan.

Turcja tymczasem zapłaciłaby ogromną cenę gdyby postawiona przed alternatywą albo USA i NATO albo Rosja i Chiny wybrała tę drugą opcję. Korzyścią Turcji z obecnej sytuacji jest to, że umożliwia ona jej „grę na dwóch fortepianach” i dlatego odeszła od polityki lojalności wobec Sojuszu co wcześniej uzasadniało przymykanie oczu na, delikatnie mówiąc, odstawanie od standardów i wartości NATO. Dlatego obawy, że dociskanie Turcji spowoduje jej wyjście z Sojuszu są całkowicie nieuzasadnione, gdyż to przede wszystkim Turcja poniosłaby negatywne konsekwencje tego kroku. Z perspektywy USA ewentualna destabilizacja tego kraju nie stanowiłaby problemu z punktu widzenia geopolitycznego. Bazę Incirlik można bowiem przenieść do Grecji, Bułgarii, na Cypr lub do północnej Syrii. W każdym z tych miejsc warunki korzystania z niej byłyby znacznie lepsze i nie byłoby takich incydentów jakie mają miejsce w Turcji. Natomiast stacja radarowa Kurecik mogłaby zostać przeniesiona do Armenii, co oczywiście musiałoby się wiązać z ogólnym odwróceniem sojuszy (po błędnej polityce Trumpa w odniesieniu do ostatniej wojny w Karabachu jest to trudne ale nie niemożliwe).

USA nie są też zainteresowane drożnością transanatolijskich szlaków, gdyż mogą one być wykorzystane przez Chiny. W grudniu Turcja pochwaliła się tym, że miał miejsce pierwszy kolejowy transport towarowy na trasie Stambuł – Pekin. Poza tym również zablokowanie transportu kaspijskiego gazu i ropy do Europy nie byłoby problemem dla USA bo zwiększyłoby konkurencyjność amerykańskiego LNG oraz opłacalność projektu East-Med, w którym USA uczestniczy (Exxon eksploruje złoża cypryjskie). Również założenie, że kontrola nad Bosforem daje Turcji silną geopolityczną przewagę jest błędne, gdyż gdyby Turcja zablokowała dostęp do Morza Czarnego to sama musiałaby się liczyć z blokadą na Morzu Egejskim.

Nie oznacza to, że administracja Bidena będzie dążyć do zakończenia amerykańsko-tureckiego sojuszu i w konsekwencji otwartej konfrontacji z Turcją i jej destabilizacji. Dotychczasowe wypowiedzi Bidena i kluczowych osób nominowanych do jego administracji tj. nowego sekretarza stanu Antonyego Blinkena oraz doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego Jake’a Sullivana, jak również prominentnych senatorów Partii Demokratycznych takich jak np. sen. Roberta Menendeza, sen. Tima Kaine’a czy sen. Cory’ego Bookera, wskazują jednak na to, że cechuje ich taki właśnie sceptycyzm wobec słuszności polityki ustępstw wobec Turcji. Warto przy tym dodać, że Trump blokował wiele kroków wymierzonych w Turcję w ramach odpowiedzi na jej agresywne i destabilizacyjne działania oraz przejawy nielojalności, w tym nałożenie obligatoryjnych sankcji zgodnie z ustawą CAATSA w związku z zakupem S-400, mimo przyjęcia stosownej ustawy Kongresu. Przyczyną były przy tym osobiste interesy Trumpa (a nie USA) w Turcji i jego personalna więź z Erdoganem. Teraz ta przeszkoda została usunięta.

Lista problemów w relacjach amerykańsko-tureckich jest długa i z całą pewnością otwiera ją kwestia zakupu od Rosji systemu S-400. W tym zakresie nie ma mowy o tym by Biden poszedł na jakiekolwiek ustępstwa co dla Turcji będzie gigantycznym problemem. W październiku zaczęła ona testy systemu mimo ostrzeżeń USA. Niewątpliwie zachęciło ją do tego to, iż przez rok administracja Trumpa nie nałożyła żadnych sankcji mimo, że były one obligatoryjne i żądał tego Kongres. Senator Menendez, który zapewne wkrótce obejmie stanowisko przewodniczącego senackiej komisji spraw zagranicznych, wydał wówczas oświadczenie, w którym stwierdził, że przeprowadzone testy są dowodem na to, ze na Ankarę nie działają „potulne prośby” administracji Trumpa i że Erdogan reaguje tylko na „czyny a nie słowa”, a nie nałożenie sankcji na Turcję osłabiło pozycję USA w stosunku do Rosji, było złamaniem amerykańskiego prawa oraz ośmieliło Erdogana do przeprowadzenia testów.

Sankcje ostatecznie zostały nałożone w połowie grudnia, gdyż Trump miał świadomość, że Biden i tak je nałoży. Zaostrzenie retoryki po wyborach ma natomiast ułatwić ludziom związanym z Trumpem ubieganie się o inne stanowiska w wyborach (np. mówi się, że Mike Pompeo chce ubiegać się o fotel senatora z Kansas). Sankcje są przy tym dość dotkliwe (odcięcie tureckiego przemysłu obronnego od amerykańskich licencji, eksportu komponentów itp.). Pierwsze reakcje Turcji pokazują przy tym, że ma ona świadomość, iż podejmując kroki odwetowe w postaci dalszego zacieśniania relacji z Rosją czy Chinami nie przestraszy Amerykanów i jedynie pogorszy sytuację Ankary.

Kolejną kwestią, w której trudno spodziewać się amerykańskich ustępstw jest sytuacja na Morzu Śródziemnym. Zarówno Unia Europejska jak i USA są zainteresowane niezakłóconą eksploracją złóż gazu w wyłącznej strefie ekonomicznej (EEZ) Grecji i Cypru, zwłaszcza, ze znaczące interesy mają tam amerykańskie firmy. Już w styczniu ub.r. Kongres przyjął ustawę wspierającą Cypr w sporze z Turcją. Można się zatem spodziewać, że nowa administracja będzie znacznie mniej tolerancyjna dla tureckich gróźb zajęcia greckiej wyspy Kastellorizo czy też innych aktów naruszania suwerenności Grecji i Cypru. W marcu Unia Europejska ma ponownie obradować nad sankcjami na Turcję w związku z jej agresywną aktywnością w EEZ Cypru i Grecji. Jeśli Turcja nie zaniecha dalszych prowokacji i będzie podtrzymywać swoje stanowisko w sprawie S-400 (lub podejmie działania odwetowe w tym zakresie) to można się spodziewać koordynacji działań USA i UE w zakresie nałożenia kolejnych, bardzo dotkliwych sankcji na Turcję, które bardzo szybko mogą zrujnować słabą turecką gospodarkę.

Turcja musi również zaakceptować fakt sojuszu USA z Kurdami w Syrii. Wypowiedzi Bidena, Blinkena czy też Sullivana są tu jednoznaczne i odbiegają od często cytowanych słów Jamesa Jeffreya, znanego ze swych protureckich sympatii, o tym, że relacje z syryjskimi Kurdami mają charakter wyłącznie „taktyczny i transakcyjny”. Jednak Jeffrey już w listopadzie przestał być specjalnym przedstawicielem przy Globalnej Koalicji przeciw ISIS. Tymczasem 6 stycznia pojawiła się informacja o tym, że Biden zamierza nominować Bretta McGurka (wielokrotnie oskarżanego przez Ankarę o „wspieranie PKK” i „kurdyjskich separatystów”) na stanowisko dyrektora departamentu Bliskiego Wschodu i Afryki Płn. Sam Joe Biden wielokrotnie podkreślał znaczenie Syryjskich Sił Demokratycznych jako sojusznika USA i ostro krytykował decyzję Trumpa o wycofaniu sił USA z Syrii Północno-Wschodniej w celu umożliwienia inwazji tureckiej.

W tym kontekście bez znaczenia jest to, że głównym powodem obecności sił USA w Syrii Północno-Wschodniej jest powstrzymywanie ekspansji Iranu. Nawet jeśli USA zawrą nowe porozumienie z Iranem, co nie nastąpi zbyt szybko, to nie wyjdzie z Syrii Północno-Wschodniej bez zagwarantowania utrzymania tamtejszej autonomii i nie dopuści do dalszych ataków tureckich na SDF. Warto dodać, że Erdogan w styczniu b.r. znów groził wznowieniem inwazji na Syrię Płn.-Wsch., a od końca grudnia Turcja zintensyfikowała swoje ataki na Ain Issę. Można się przy tym spodziewać, że USA dążyć będą do zawarcia jakiegoś układu między Syrią Północno-Wschodnią i Turcją, gwarantującego interesy obu stron. Układ taki był negocjowany już w 2015 r. i to Erdogan zerwał wówczas rozmowy. Od Turcji będzie zatem zależało czy odpowie konstruktywnie na propozycje USA czy tez pójdzie na konfrontację i poniesie jej konsekwencje.

Powyższe kwestie nie wyczerpują listy tematów spornych i wrażliwych w stosunkach amerykańsko-tureckich. Joe Biden krytykował również pasywną postawę Trumpa wobec wojny w Karabachu, a Kamala Harris jako b. senator z Kalifornii ma dobre relacje z diasporą ormiańską w USA. Wobec przejęcia przez Rosję inicjatywy w tej kwestii sprawa nie jest teraz pierwszoplanowa z punktu widzenia administracji USA ale jakikolwiek nowy kryzys może to zmienić. Turcja może również zapomnieć o wydaniu przez USA Fetullaha Gulena (co zresztą nigdy nie było zbyt prawdopodobne), czy dalszym wstrzymywaniu procedur sądowych w sprawie Halkbanku, która uderza nie tyle w Turcję co osobiście w Erdogana i jego najbliższe otoczenie.

Ponadto administracja Bidena z całą pewnością będzie wspierać turecką opozycją, w tym prokurdyjską HDP. Jeśli władze Turcji zaostrzą swój kurs, w tym np. zdelegalizują HDP, to Waszyngton nie pozostanie bierny. Administracja Bidena z całą pewnością będzie również wywierać nacisk na władze Turcji by zagwarantowały uczciwość wyborów w 2023 r. Dlatego też działania administracji Bidena nie będą miały charakteru antytureckiego (choć propaganda turecka z całą pewnością będzie je tak przedstawiać), lecz będą oparte na polityce „kija i marchewki” zawierając propozycje konstruktywnych rozwiązań.

Ponadto trzeba również pamiętać, że administracja Bidena będzie też znacznie chłodniej odnosić się do niektórych regionalnych konkurentów Turcji tj. np. Arabii Saudyjskiej czy Egiptu i raczej nie wesprze gen. Haftara w Libii. To stwarza pewną przestrzeń gdzie Turcja dzięki konstruktywnej postawie w relacjach z USA może zyskać wsparcie dla swoich aspiracji w Afryce czy też w rywalizacji z Arabią Saudyjską o prymat w świecie islamskim. Tyle, że pod rządami Erdogana taki zwrot jest jednak mało prawdopodobny. Jeśli natomiast po 2023 r. utrzyma się on u władzy (zwłaszcza w sposób niedemokratyczny) to relacje amerykańsko-tureckie ulegną dalszemu pogorszeniu.

Reklama

Komentarze (4)

  1. kmdr

    Osmanie grają solo czasami tylko pozwalają żeby ktoś z nimi duet albo w chórku zaśpiewał.Tak było za Osmana Pierwszego i tak było za Mustafy Kemala Atatürka i za Erdogana . A w USA będzie rządziła Mata Hari , a nie dziadziuś. A Bide na pewno będziemy mieli i jeszcze wspomnicie moje słowa.

  2. darude

    Erdogan kiedy będzie chciał wyślę grupę harcerzy aby w dowolnym czasie zdobyli Kapitol, Biały Dom, Strefę 51 lub dowolne miejsce w Stanach Zjednoczonych.. Dziś nikt nie chce być szeregowym członkiem NATO czy innej organizacji a ktoś będzie jemu mówił co ma robić...

    1. Danisz

      taaa, bo to harcerze wysłani z innego kraju zaatakowali Kapitol - to taka sama prawda jak "Strefa 51". a jeśli chodzi o NATO, to jak to jest, że każdy chce wstąpić do tego Paktu, choć wg trollowni może być w nim tylko "szeregowym członkiem a ktoś będzie jemu mówił co ma robić" - a do waszego demokratycznego ZBIRU gdzie każdy jest "rufny" jakoś nikt nie chce dołączyć. nawet Czarnogóra - paczemu towariszcz?

  3. Hmmm.

    W rankingu freedom house Polska ma 84 pkt, a Stany Zjednoczone 86. Norwegia ma 100, a Izrael bodaj 74.

  4. R14

    Co było przed wyborami się nie liczy ....po wyborach będzie REAL.

Reklama