Reklama

Geopolityka

Amerykanie wychodzą z Iraku i Afganistanu: brak alternatywy i korzyści dla Iranu [OPINIA]

Fot. Staff Sgt. Kyle Davis/U.S. Army
Fot. Staff Sgt. Kyle Davis/U.S. Army

Deklaracja amerykańskiego prezydenta o pełnym wycofaniu się z Afganistanu do 11 września br. jest konsekwencją kroków podjętych przez jego poprzednika. Nie ulega przy tym wątpliwości, że zajęcie Kabulu przez talibów po wycofaniu się USA i NATO to kwestia czasu. Jednocześnie finalizowany jest tzw. dialog strategiczny między USA i Irakiem dotyczący wycofania sił bojowych również z tego kraju. Zmieni to radykalnie sytuację w regionie.

Joe Biden zapowiedział, że do 11 września br. nastąpi pełne wycofanie się sił USA z Afganistanu. Data wybrana jest zapewne nieprzypadkowo i ma podkreślać, że celem tej wojny była likwidacja zagrożenia terrorystycznego. Niemniej spotkało się to od razu z ostrą reakcją samych talibów, którzy w wydanym przez siebie oświadczeniu uznali to za pogwałcenie porozumienia zawartego między nimi a USA 29 lutego 2020 r. w Dosze. Zgodnie z nim pełne wycofanie sił USA i sojuszniczych miało nastąpić w ciągu 14 miesięcy czyli do 1 maja br. i obejmować również cały personale niedyplomatyczny, w tym doradców wojskowych, szkoleniowców i prywatnych kontraktorów.

Do końca kadencji Trumpa zredukowano liczebność amerykańskich żołnierzy z 13 tys. do 2,5 tys., niemniej w Afganistanie pozostaje również 7 tys. żołnierzy innych państw sojuszniczych (głównie NATO, w tym Polski) prowadzących głównie misje szkoleniowe, a także ok. 18 tys. prywatnych kontraktorów. W deklaracji Bidena brak przy tym wzmianki na temat losu tych ostatnich. Natomiast siły innych państw również się wycofają przed upływem wyznaczonego przez USA terminu. Zapowiedź pełnego wycofania się spotkała się z krytyką wielu b. wojskowych w tym m.in. gen. Davida Petraeusa, a także liderów Republikanów m.in. Mitcha McConnella. Nastąpiła też wbrew rekomendacjom Pentagonu, który sugerował utrzymanie niewielkiego kontyngentu odpowiedzialnego za efektywność sił afgańskich oraz kwestie wywiadowcze.

Niemniej takie rozwiązanie oznaczałoby de facto zerwanie porozumienia z Dohy, a jego skuteczność byłaby wątpliwa. Warto pamiętać, że przez 20 lat wprowadzano różne strategie i żadna nie przyniosła pożądanego skutku. Dlatego wątpliwe by nagle po 20 latach znaleziono skuteczną metodę powstrzymania talibów i to przy użyciu radykalnie zredukowanych sił. Miałoby to natomiast dla Bidena koszt polityczny, gdyż prędzej czy później musiałby on odwrócić decyzję Trumpa o wycofywaniu się i ponownie wysłać do Afganistanu więcej sił, zwłaszcza, że talibowie wznowiliby ataki również na siły USA i koalicji.

Talibowie już i tak uznali kilkumiesięczną zwłokę w wycofaniu sił za naruszenie układu i w swym oświadczeniu podkreślili, że „Amerykanom nie można ufać” oraz że „mudżahedini podejmą niezbędne krok, a winę za to ponoszą USA a nie islamski emirat Afganistanu”. Może to (choć nie musi) oznaczać wznowienie ataków talibów na siły USA i koalicji w trakcie wycofywania. Amerykanie przy tym przestrzegli, że spotka się to z adekwatną odpowiedzią. Warto dodać, że sprawa pozostania choćby części kontraktorów może być dodatkowym czynnikiem, który skłoni alibów do wznowienia ataków, zwłaszcza, że wątpliwe jest by doprowadziły one do zmiany decyzji o wycofaniu, choć mogą wzmocnić głosy krytyki wobec Bidena.

Choć Biden podkreślił w swym wystąpieniu, że cel interwencji tj. wyrugowanie z Afganistanu terrorystów odpowiedzialnych za ataki na USA, w tym w szczególności na WTC, został osiągnięty, to trudno mówić o zwycięstwie. Co prawda talibowie w porozumieniu podpisanym w Dosze zobowiązali się do tego, że Afganistan nie stanie się bazą dla działań zagrażających bezpieczeństwu USA i ich sojuszników, ale można mieć głębokie wątpliwości związane z tymna ile będą oni gotowi dotrzymać słowa, zwłaszcza że już teraz ich otwarte oskarżenie wobec USA pogwałcenia układu stanowi pretekst, by tego nie robić. Amerykańskie dane wywiadowcze potwierdzają zresztą obecność Al Kaidy na terenach opanowanych przez talibów w kilkunastu prowincjach Afganistanu.

USA wciąż mają jednak inne karty w ręku tj. ciążące na talibach sankcje (kij) i zawartą w porozumieniu z Dohy obietnicę pomocy ekonomicznej (marchewka), przy czym fakt, iż dotychczas nie zniesiono sankcji również jest postrzegany przez talibów za naruszenie układu. Z perspektywy USA kwestia tego kto naruszył porozumienie z Dohy wygląda jednak inaczej, gdyż mówiło ono również o dialogu wewnątrzafgańskim. Warto bowiem pamiętać, że obecne władze Afganistanu nie były stroną tych negocjacji i początkowo zareagowały na nie dość negatywnie. Tyle, że talibowie już w 2020 r. wyraźnie pokazali, że żadnym dialogiem wewnątrzafgańskim nie są zainteresowani, a rząd Aszrafa Ghaniego nie jest dla nich partnerem do rozmów.

image
Fot. Departament Stanu USA

We wrześniu doszło wprawdzie do spotkania ale przyczyną był tylko opór władz afgańskich w realizacji punktu porozumienia (,którego-przypomnę-nie byli stroną) dot. wypuszczenia 5 tys. jeńców. Doszło do tego pod naciskiem USA w sytuacji, gdy talibowie po porozumieniu w Dosze zintensyfikowali swoje ataki na afgańskie siły rządowe i było oczywiste, że wypuszczeni bojownicy wrócą do walki. Biden miał pełną świadomość tego, że wszelka „warunkowość” wycofania daje niemal pewność tego, ze do niego po prostu nie dojdzie. Zawarte w porozumieniu z Dohy założenie „dialogu wewnątrzafgańskiego” i wypracowania jakieś formuły power sharing było nierealne, a z perspektywy politycznej walki w USA stało się pułapką zastawioną na Bidena.

To na niego bowiem spadnie krytyka, że decydując się na pełne wycofanie mimo braku postępów tegoż dialogu otworzył talibom drogę do pełnego przejęcia władzy w Afganistanie i powrotu do porządków sprzed 2001 r. Krytyka ta abstrahować będzie od faktu, że alternatywą dla Bidena było grzęznąć dalej w tej wojnie, która kosztowała biliardy dolarów i w której zginęło ponad 2 tys. żołnierzy USA, a także co najmniej 100 tys. Afgańczyków. talibowie nigdy bowiem nie zadeklarowali, że gotowi są zaakceptować wybory jako proces wyłaniania władz. Krytycy decyzji o wycofaniu maja rację ostrzegając przed tym, że talibowie przejmą pełnię władzy i wróci opresyjny porządek Talibanu, z Afganistanu wyleje się gigantyczna fala uchodźców, a ci którzy zostaną, a współpracowali z Amerykanami, poddani zostaną brutalnym represjom.

Nie ma też wątpliwości, że dla afgańskich kobiet znikną jakiekolwiek możliwości uczestnictwa w życiu społecznym, politycznym, czy też samorealizacji zawodowej (poza nielicznymi wyjątkami, które miały miejsce również przed 2001 r.). Tyle, że niewiele z tego wynika. Warto bowiem pamiętać, że poza elitami zdecydowana większość kobiet afgańskich i tak żyje w opresyjnym dla nich systemie społecznym, a mimo 20 lat okupacji Amerykanom nie udało się wprowadzić w Afganistanie nawet tolerancji dla innych niż islam religii i za apostazję grozi kara śmierci. Surowe kary grożą też za homoseksualizm i to mimo faktu, że w Afganistanie rozpowszechniona jest pedofilska praktyka bacze bazi (i w przeciwieństwie do homoseksualizmu jest to tolerowane).

W 2015 r. ujawniono, że amerykańscy żołnierze otrzymali instrukcje, by nie reagować na przypadki molestowania młodych chłopców przez członków afgańskich sił sojuszniczych w ramach tej tradycji. Demokracja afgańska jest całkowitą fikcją. W ostatnich wyborach prezydenckich brało udział raptem 18 % wyborców, a wyniki były przedmiotem wielomiesięcznego sporu między prezydentem Aszrafem Ghanim a reprezentującym północ Afganistanu Abdullahem Abdullahem. Tymczasem Ghani zachowuje się tak jakby miał silny mandat do sprawowania władzy i do niego należało stawianie warunków co do przyszłości Afganistanu, podczas gdy niemal pewne jest, że nie ma dla niego w nim fizycznie miejsca w przyszłościjeśli nie chce podzielić losu Nadżibullaha.

Talibowie w ciągu 2020 r. zwiększyli zakres swojej kontroli terytorialnej Afganistanu niemniej wciąż nie kontrolują żadnego większego miasta. Warto jednak pamiętać, że we wrześniu 2015 r. zajęli oni Kunduz i tylko dzięki intensywnym nalotom USA siłom rządowym udało się odzyskać kontrolę nad tym miastem. Amerykanie wciąż nie tracą przy tym nadziei, że uda się im doprowadzić do jakiejś formy „power sharing” i uniknąć powrotu Afganistanu do sytuacji ustrojowej sprzed 2001 r. Niedawno pojawił się pomysł przeniesienia negocjacji do Turcji, co dla Ankary (w przypadku skuteczności tych rozmów) byłoby szansą na podratowanie swojego od dawna nadwątlonego prestiżu. Ale talibowie już zapowiedzieli, że póki nie zostaną wycofane siły USA i koalicji z Afganistanu to nie przystąpią do żadnych negocjacji.

Tymczasem gdy to nastąpi zmieni się też rozkład sił w regionie. USA wciąż będzie miało wprawdzie karty w ręku w postaci kwestii zniesienia sankcji oraz obiecanej pomocy ekonomicznej, niemniej może to nie powstrzymać talibów przed siłowym przejęciem władzy. talibowie wiedzą, że USA najbardziej zależy nie na tym kto będzie rządził w Kabulu i jak zostaną rozwiązane kwestie ustrojowe w tym kraju ale to by Afganistan nie stał się znów bazą dla terrorystycznej aktywności o charakterze międzynarodowym, więc podejmując zbyt ostre kroki USA też ryzykowałyby poniesieniem kosztów. USA nie są jednak jedynym czynnikiem, który talibowie będą musieli brać pod uwagę, a ich wycofanie zwiększy znaczenie innych państw w afgańskiej rozgrywce, w tym Iranu.

image
Reklama

Pewną słabością talibów jest przy tym to, że nie mają oni charyzmatycznego lidera jakim był wcześniej mułła Omar. Wprawdzie rozłamowa grupa kierowana przez Muhammada Rasula czy też Państwo Islamskie, które pojawiło się w Afganistanie w 2015 r., odgrywają obecnie niewielką rolę, ale w Afganistanie roi się od lokalnych watażków i centralizacja władzy będzie dla talibów wyzwaniem. To oraz potrzeba wsparcia ekonomicznego może ich skłonićdo pewnych ustępstw tyle, że niekoniecznie partnerem będą tutaj USA. Tradycyjnie sojusznikiem talibów były przede wszystkim Pakistan oraz Arabia Saudyjska, ale od lat swoje wpływy w Afganistanie zwiększa Iran, a także Rosja, która od dawna   nie jest już postrzegana przez pryzmat wojny z lat 80-tych.

Tyle, że dla Rosji wycofanie się USA i sojuszników to akurat niezbyt dobra wiadomość gdyż rozwój ekstremizmu islamskiego oraz ewentualnie terroryzmu w Afganistanie stanowi ogromne zagrożenie dla jej „miękkiego podbrzusza” czyli środkowoazjatyckich republik b. ZSRR, a zważywszy na rosnącą islamizację Rosji i wzrastający odsetek migrantów z Tadżykistanu czy Uzbekistanu w Moskwie lub Petersburgu w konsekwencji dla bezpieczeństwa samej Rosji. Rosja mimo krytycznej retoryki była beneficjentkę ugrzęźnięcia USA w Afganistanie. Inaczej sytuacja wygląda z perspektywy Iranu, dla którego wycofanie się USA oznaczać będzie sukces, choć również w pewnym sensie wyzwanie.

Warto pamiętać, że relacje Iranu z Afganistanem pod rządami talibów były wrogie i radykalnie sunniccy talibowie, prześladujący afgańskich szyitów, stanowili wówczas również zagrożenie terrorystyczne dla Iranu. Obecnie sytuacja wygląda jednak inaczej i w styczniu b.r. delegacja talibów gościła w Teheranie. Iran ma również wpływ na wielu lokalnych dowódców i posądzany jest o finansowanie niektórych grup wewnątrz talibów, a jednocześnie z Teheranem związani są niektórzy afgańscy politycy, w tym pierwszy prezydent zainstalowany przez USA Hamid Karzai. Ponadto Iran dysponuje też oddziałami zbrojnymi afgańskich szyitów tj. zaprawioną w walkach w Syrii Liwa al Fatemijun.

Irańczycy również podkreślają, że przyszłe władze Afganistanu powinny być efektem wewnątrzafgańskiego porozumienia niemniej z całą pewnością wyobrażają sobie to inaczej niż USA. Kluczowe z perspektywy Iranu jest to, by Afganistan nie stanowił zagrożenia dla Iranu, a klienci Teheranu, w tym szyici, mieli udział we władzach. Otwartą jest jednak kwestią to na ile talibowie utrzymają swoją przyjazną wobec Iranu linię po wycofaniu się USA. Obecnie bowiem obie strony łączy przede wszystkim (o ile nie jedynie) wspólny wróg: Amerykanie. Perspektywa wycofania się USA z Afganistanu to nie jedyna zmiana geopolityczna na jaką zanosi się w regionie. USA planują bowiem wycofać się również z Iraku.

To spowoduje, że o ile obecnie Iran ma siły USA zarówno na terytorium swojego zachodniego sąsiada jak i wschodniego, to z obu tych krajów zostaną one niemal jednocześnie wycofane. Będzie to dla Teheranu najbardziej komfortowa sytuacja geopolityczna od czasów rewolucji w 1979 r. Wycofanie się Amerykanów z Iraku to również naturalna konsekwencja polityki poprzedniego prezydenta USA, w tym w szczególności jego decyzji o zabiciu w styczniu 2020 r. gen. Kasema Sulejmaniego oraz dowódcy polowego Haszed Szaabi Abu Mahdiego al Muhandisa i również w tym wypadku trudno mówić o sukcesie USA, choć sytuacja w Iraku jest diametralnie odmienna od tej w Afganistanie, a samo wycofanie się ma również inny charakter.

Nie będzie ono bowiem pełne, a jedynie odnosić się będzie do sił bojowych. Obecnie prowadzony jest dialog strategiczny między Waszyngtonem a Bagdadem, który ma określić formułę dalszej obecności misji szkoleniowej i wsparcia technicznego USA i koalicjantów (wśród których jest również Polska). Większość sił szyickich powiązanych z Iranem co do zasady nie sprzeciwia się utrzymaniu obecności w takiej formule. Warto przypomnieć, ze po wspomnianym zabójstwie Sulejmaniego oraz Abu Mahdiego, zintensyfikowały się w Iraku zarówno żądania wycofania się Amerykanów z tego kraju jak i ataki na bazy amerykańskie ze strony radykalnych milicji szyickich.

Groźba kroków odwetowych, w tym sankcji, uniemożliwiła podjęcie przez ówczesne władze Iraku formalnych kroków nakazujących USA opuszczenie tego kraju, niemniej intensyfikacja ataków na siły amerykańskie de facto sparaliżowała ich aktywność i w rezultacie doprowadziła do ewakuacji niemal wszystkich baz i koncentracji ich jedynie w kilku miejscach. Kolejnym krokiem była redukcja sił amerykańskich w Iraku o połowę (do 2500 ludzi) dokonana w styczniu 2021 r. tuż przed zakończeniem kadencji Trumpa. Towarzyszyło temu jednak zwiększenie sił innych państw NATO o 3500 żołnierzy.

Warto jednak podkreślić, że misja innych państw (z wyjątkiem Turcji, której obecność w Iraku ma zupełnie inny charakter) ma wyłącznie charakter szkoleniowy i wsparcia technicznego. Teoretycznie zakończenie misji bojowej USA w Iraku jest logiczne, gdyż związana ona była wyłącznie z pojawieniem się w tym kraju Państwa Islamskiego. Sytuacja wewnętrzna Iraku jest zupełnie inna niż Afganistanu i na tle tego drugiego Irak jawi się jak wzór stabilności. Państwo Islamskie dawno straciło zdolność do siłowego przejęcia władzy choćby nad częścią terytorium Iraku, nie mówiąc już o wkroczeniu do Bagdadu. Rząd iracki sprawuje efektywną kontrolę nad całym terytorium kraju, w tym nad Kurdystanem w granicach prawnych określonych w konstytucji.

image
Fot. Departament Stanu USA

Oczywiście realnie Irak jest krajem wciąż niestabilnym, targanym wieloma problemami wewnętrznymi i wyzwaniami dla bezpieczeństwa wewnętrznego, ale maja one zupełnie inny charakter niż w Afganistanie. Siły proirańskie nie kwestionują legalności obecnego rządu nawet jeśli postrzegają go jako ekspozyturę wpływów emiracko-amerykańskich. Wykluczone jest też siłowe przejmowanie władzy choć nacisk w postaci projekcji siły (zamachy terrorystyczne, porwania, zabójstwa) nie tylko wchodzi w grę ale może narastać.

Celem tych działań jest jednak zwiększenie politycznych wpływów w wyniku wyborów, które zaplanowane są na październik, a także zwiększenie znaczenia Haszed Szaabi jako oddzielnej formacji w systemie irackiego bezpieczeństwa, wreszcie zwiększenie wpływów irańskich w ramach rywalizacji z państwami sunnickimi i zachodnimi. Niewątpliwie wycofanie sił bojowych USA zwiększa możliwości Iranu w Iraku, niemniej od kształtu porozumienia strategicznego między Bagdadem a Waszyngtonem zależy na ile. Choć przedstawiciele kluczowych proirańskich grup zbrojnych takich jak Asaib Ahl al Haq wyrazili warunkową akceptację dla takiej formuły pozostania sił amerykańskich i koalicyjnych w Iraku.

Według różnych doniesień Irańczycy naciskają na szyickie milicje w Iraku by nie podejmowały działań, które mogą zaszkodzić nowemu porozumieniu w sprawie JCPOA to jednak w ostatnim czasie dochodziło do nowych ataków na amerykańskie bazy w Iraku. Jednym z możliwych wyjaśnień jest to, że po zabiciu Sulejmaniego i Abu Mahdiego kontrola nad ugrupowaniami proirańskimi uległa rozproszeniu i niesubordynacja niektórych grup jest odzwierciedleniem frakcyjnej rywalizacji w irańskim obozie władzy, a w szczególności próby torpedowania negocjacji w sprawie JCPOA przez twardogłowych.

Na uwagę zasługuje jednak również to, że ostatnie dwa ataki miały miejsce na bazę USA w Irbilu  15 lutego ostrzał okolic lotniska spowodował śmierć 2 osób, w tym amerykańskiego kontraktora. Kolejny atak w tym samym miejscu dokonany został w środę 14 kwietnia (tym razem bez ofiar), przy czym jednocześnie zaatakowano bazę turecką w Baszice (zabity został jeden żołnierz turecki). Należy przy tym pamiętać, że Kurdowie są zdecydowanie przeciwni wycofywaniu się USA z Iraku i jedną z opcji ograniczonego wycofania się jest koncentracja sił (również bojowych) w Kurdystanie. Zarówno dla Haszed Szaabi jak i dla Iranu istotna jest kontrola sąsiedniej prowincji Niniwy a Irbil stanowił w czasie wojny z ISIS bazę dla operacji powietrznych USA w Niniwie i Mosulu.

Dlatego Haszed Szaabi może dawać w te sposób sygnał, że oczekuje, że wycofanie przez USA sił bojowych będzie dotyczyć również Kurdystanu, a w przeciwnym razie staną się one celem ataków rakietowych. Jeżeli chodzi o Baszikę to jest to odrębna kwestia, gdyż Turcja nie ma żadnego mandatu dla swej militarnej obecności w Iraku. Dotąd jednak bliskie relacje irańsko-tureckie powodowały, że szyickie oddziały proirańskie nie atakowały Turków. Ostatnio jednak groźby interwencji tureckiej w Sindżarze zwiększyły napięcia między Haszed Szaabi a Turcją. Ponadto konfrontacja z Turcją będzie dodatkowym argumentem Haszed Szaabi dla jej obecności w północnym Iraku i koniecznością zwiększenia wyposażenia tej formacji w ciężki sprzęt bojowy.

Reklama

Komentarze (4)

  1. morus

    To chłopaki wrócą z Afganistanu i polowa pojdzie na bruk. Aż strach myśleć.

  2. 12345

    Wreszcie - koniec wojny w Afganistanie.

  3. Muminek

    Pomóc to można komuś kto tego chce ... a nie finansować, walczyć i ginąc za innych i ich państwo - podczas gdy oni siedzą i patrzą - ewentualnie uciekają przed wrogiem ...

  4. abcm

    Amerykanie koncentruja swa uwagę na pacyfiku to będzie blokada chin pozyskaja rosję co będzie dalej łatwo przewidzieć. Ameryka słabnie I czas się kończy.

Reklama