Reklama

Geopolityka

Abu Zeid prawdopodobnie nie żyje. Belmokhtar żyje i ma się dobrze - twierdzą dżihadyści.

Abdelhamid Abu Zeid, jeden z dowódców al-Kaidy, którego zabicie ogłosił wcześniej prezydent Czadu, prawdopodobnie nie żyje przekazał szef sztabu Francji Edouard Guillaud.



To pierwszy oficjalny głos Francji, pod której przewodnictwem odbywa się interwencja przeciwko ekstremistom muzułmańskim w Mali.

Zobacz też: Algierski przywódca al-Kaidy zabity w Mali przez żołnierzy Czadu

Guillaud w wywiadzie dla radia "Europe 1" udzielonym 4 marca br. przyznał, że nie może być w tej chwili pewności do śmierci Abu Zeida, gdyż nie odnaleziono jego ciała.

Abdelhamid Abu Zeid, znany również jako Abib Hammadou, dowódca jednej z brygad lokalnej al-Kaidy, po interwencji francuskiej z Mali przemieścił się wraz ze swoimi ludźmi z Zachodniego Mali na pogranicze malijsko - algierskie. Tam właśnie ten terrorysta, odpowiedzialny za liczne porwania i zabijanie zachodnich zakładników, miał zginąć wraz z 40 innymi bojownikami w górach Adrar des Ifoghas. Informację tę przekazał prezydent Czadu, Idriss Déby a potwierdził, m.in. algierski dziennik "Ennahar" mający dobre kontakty z algierskimi służbami.

Francuski szef sztabu wyraził również daleko idący sceptycyzm w sprawie ewentualnej śmierci Mokhtara Belmokhtara, jednookiego dżihadysty i gangstera, byłego członka al-Kaidy w Islamskim Maghrebie (AQIM), ostatnio przywódcy grupy al-Mulassamoon (Zamaskowanych) i założyciel al-Muwaqqiyoon be-d-Dima (Podpisujacy się krwią) - grup odpowiedzialnych za wzięcie zakładników w kompleksie gazowym In Amenas w Algierii.

Zobacz też: Mózg zamachu na algierski kompleks gazowy zabity w Mali?

Swoją opinie Guillaid uzasadnił tym, że na forach internetowych ekstremistów pojawiły się oświadczenie przeczące zabiciu Belmokhtara.

Oświadczenie, o którym mówił Guillaud wydała właśnie brygada al-Muwaqqiyoon be-d-Dima, i do którego dotarł portal Ahrar Press.

Można przeczytać w nim: "Khalid Abu Abbas i wojsko czadyjskie potrafią tylko kłamać w mediach".

Zobacz też: Konsekwencje trwającego kryzysu w In Amenas

Choć wielu analityków skłania się do tezy, że ewentualne zabicie Abu Zeida i Belmokhtara będzie równać się poważnemu ciosowi w serce muzułmańskich organizacji terrorystycznych w północnej Afryce, moim zdaniem należy jednak wstrzymać się z tak optymistycznymi sądami.

Po pierwsze operacja w Mali znajduje się obecnie w drugiej, trudniejszej fazie, polegającej na walce z dżihadystami w pustynnym i górzystym terenie, w którym się doskonale czują, i gdzie doświadczeniem mogą dorównać im jedynie siły czadyjskie. W takich warunkach muzułmańskie organizacje paramilitarne przetrwały ponad 20 lat, albo raczej siły algierskie nie potrafiły ich zniszczyć.

Po drugie, nie jest możliwe zniszczenie islamskiej partyzantki bez zniszczenia bazy rekrutacyjnej i stworzenia przekonywającej dla ludności alternatywy ekonomicznej i światopoglądowej.

Zobacz też: Libia obawia się konsekwencji konfliktu w Mali

Po trzecie, do zwycięstwa konieczne jest osiągnięcie stabilizacji w państwach ościennych a także kontrola granic, co w chwili obecnej jest niemożliwe, gdyż wymagałoby ogromnych nakładów finansowych i budowy potężnej infrastruktury i systemów obserwacyjnych. Kluczowa w aspekcie bezpieczeństwa będzie zwłaszcza sytuacja w Libii, która stanowi wygodne środowisko dla działania różnego rodzaju przestępców, od przemytników po zbrojne grupy terrorystyczne.

Zobacz też: Abdelhakim Belhadż uzależniony od terroryzmu?

Dodatkowo, okazuje się, że "byli" terroryści są skłonni do udzielania wsparcia swoim byłym współpracownikom i nowym szeregom dżihadystów pobratymcom. Co gorsze, nie są to postaci wyjęte z pod prawa, ale akceptowani na zachodzie "politycy" - jak były lider Libyan Islamic Fighting Group, Abdelhakim Belhadż.

Marcin Toboła
Reklama

Komentarze

    Reklama