Reklama

Geopolityka

Donald Trump w Polsce – perspektywa strategiczna [OPINIA]

Waszyngton i jego przywódcy mają kilka istotnych problemów geopolitycznych do rozwiązania, z których właściwie każdy może mieć dla Stanów Zjednoczonych i ich globalnego przywództwa charakter egzystencjalny. W jaki sposób te wyzwania wiążą się z wizytą Donalda Trumpa w Warszawie? Na te pytania w analizie dla Defence24.pl odpowiada dr Artur Jagnieża.

Globalne przywództwo Stanów Zjednoczonych w poszczególnych regionach świata jest coraz częściej kwestionowane. Chiny od kilku dekad cierpliwie budują swoją potęgę i nolens volens rzucają wyzwanie Stanom Zjednoczonym w Azji, a przy okazji Unii Europejskiej. Wyrazem tego jest idea budowy nowego Jedwabnego Szlaku z Państwa Środka przez terytorium Rosji do Polski, gdzie Chiny miałyby mieć swoje główne centra logistyczne, pozwalające na prowadzenie handlu na terenie całej Unii. Pod bokiem Chin nieludzki reżim Korei Północnej dąży do uzyskania zdolności rażenia terytorium USA rakietami balistycznymi, co w praktyce ma umożliwić jej poskromienie swojej imienniczki z południa.

Z kolei Rosja dąży do zasadniczego przemodelowania globalnego systemu bezpieczeństwa na rzecz rozwiązania, w którym będzie miała po pierwsze możliwość współdecydowania o sprawach globalnych, a po drugie prawo do wyłącznego decydowania o sprawach regionalnych, do których zalicza m.in. obszar Ukrainy. Brytyjczycy uznali, iż dalsza obecność w strukturach UE oraz wspieranie rozwoju Unii nie leży w ich narodowym interesie.

To z kolei jeszcze bardziej zdynamizowało wysiłki Niemiec do sięgnięcia po prymat regionalnej hegemonii w Europie pod szyldem UE z pominięciem interesów Waszyngtonu. Francja na każdym kroku podważa znaczenie Stanów Zjednoczonych na kontynencie europejskim dążąc do utrzymania równego Niemcom statusu regionalnego mocarstwa w oparciu o zasoby UE i idee generowane przez brukselską biurokrację.

W innym strategicznie ważnym miejscu globu, jakim jest Zatoka Perska, Iran, flirtując z Moskwą, dąży do osiągnięcia hegemonii w regionie kosztem wpływów politycznych USA oraz ich sojuszników w tym przede wszystkim Arabii Saudyjskiej. Teheran przy okazji przypomina, że celem jego agresywnych działań ma stać się docelowo Izrael, będący najważniejszym sojusznikiem Waszyngtonu na Bliskim Wschodzie. Jakby tego było mało na naszych oczach narodziło się tzw. Państwo Islamskie dążące do zbudowania światowego kalifatu. Ideą tą zarażane są kolejne zastępy radykalnych islamskich bojowników, którzy gdzie tylko się da używają aktów terrorystycznych wymierzonych w obywateli państw zachodnioeuropejskich demokracji.

Na tym tle dylematy tożsamościowe Ankary i jej dążenie do regionalnej hegemonii mogłyby wydawać się drobnym problemem gdyby nie fakt, iż wraz z przychylnością Turcji może wzrosnąć kolejna fala imigracji wymierzona w struktury społeczne poszczególnych państw UE.

Koniec Pax Americana?

Widać zatem, że Waszyngton i jego przywódcy mają kilka istotnych problemów geopolitycznych do rozwiązania, z których właściwie każdy może mieć dla Stanów Zjednoczonych i ich globalnego przywództwa charakter egzystencjalny. Przesadą jednak byłoby dziś stwierdzenie, że upadek amerykańskich wpływów jest nieodwracalny i nieuchronny. Nie wolno zapominać, iż USA są nadal największą potęgą militarną świata i nie ma dziś państwa, które na tym polu w perspektywie konfliktu symetrycznego byłoby w stanie rzucić wyzwanie Amerykanom.

Z tego względu najwięksi gracze międzynarodowi, dążąc do osłabienia roli Stanów Zjednoczonych, na przemian stosują retorykę w której z jednej strony zarzucają USA bierność w obliczu kolejnych problemów świata (vide: Syria). Kiedy jednak w końcu Amerykanie uruchamiają swoje środki militarne celem zrównoważenia regionalnych turbulencji, ten sam międzynarodowy świat zarzuca Amerykanom, że nadużywają siły. Tym samym zaczyna to przypominać dla Waszyngtonu sytuację bez wyjścia.

Donald Trump
Fot. Ali Shaker/VOA, Wikipedia

Podejście strategiczne wymaga od elit amerykańskich gradacji wyzwań. W sumie do tego można byłoby sprowadzić propozycję administracji Baracka Obamy dotyczącą resetu stosunków z Kremlem, która, jak dziś wiemy, zakończyła się kompletną porażką. Moskwa wykorzystała miniony okres prezydentury Baracka Obamy do umocnienia swojej pozycji międzynarodowej, interweniując zarówno na Ukrainie, jak i angażując się militarnie w Syrii. Było to efektem ich oceny, że Amerykanie zaczynają w wymiarze globalnym geostrategicznie słabnąć.

Tymczasem proces ten mimowolnie może zostać zatrzymany poprzez niespodziewane dla elit UE zwycięstwo Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich. Nowa administracja przynajmniej na razie nie zamierza oddawać prymatu globalnego przywództwa, a mrzonki europejskich "przyjaciół Rosji" głoszące niechybny upadek przywództwa Waszyngtonu na razie muszą zderzyć się z twardą rzeczywistością asertywnej polityki Donalda Trumpa, której doświadczyła już osobiście kanclerz Niemiec Angela Merkel.

Przyszłość pozycji Stanów Zjednoczonych zależy więc w dużej mierze od tego, w jaki sposób Amerykanie rozegrają w najbliższych latach tę partię, wykorzystując w sposób maksymalny wszelkie swoje aktywa i zasoby do realizacji celów polityki bezpieczeństwa narodowego, także z wykorzystaniem potencjału swoich rzeczywistych, a nie deklarowanych sojuszników.

Interesy USA w Europie

Obecnie kontynent europejski nie jest z pewnością najważniejszym wyzwaniem dla amerykańskiej polityki, ale Waszyngton musi zdawać sobie sprawę, że bez utrzymania własnej supremacji na Starym Kontynencie myślenie o zachowaniu globalnego przywództwa byłoby fikcją. Amerykanie stanęli więc przed wyzwaniem jak zachować swoje wpływy, nie angażując jednocześnie w Europie dużych środków ekonomicznych i wojskowych w całe przedsięwzięcie.

Logicznym w takiej sytuacji było więc zwrócenie się do europejskich sojuszników, aby ci dosłownie wzięli odpowiedzialność za własne bezpieczeństwo militarne, co wiążę się z koniecznością zwiększenia nakładów na siły zbrojne przez poszczególne stolice UE. Potencjał ten oczywiście musiałby mieć między innymi polityczną wolę równoważenia aspiracji Moskwy w regionie europejskim. Tu jednak spotkało Amerykanów spore rozczarowanie, ponieważ okazało się, że większość unijnych stolic bardziej wolałaby robić interesy biznesowe z Kremlem (vide: Nord Stream 2) niż prowadzić politykę okiełznywania zapędów Moskwy.

Nie bez znaczenia dla całej sytuacji jest fakt, iż poza Wielką Brytanią, która jest tradycyjnym sojusznikiem USA, w Europie z państw przychylnych Waszyngtonowi właściwie tylko Polska, Rumunia oraz kraje bałtyckie prowadzą odpowiedzialną politykę, jeśli chodzi o przeznaczenie odpowiednich nakładów na rozwój własnych sił zbrojnych. Jednocześnie, obserwując tradycyjny już francuski sceptycyzm wobec amerykańskiego przywództwa w Europie, wiele wskazuje na to, iż Berlin zwietrzył swoją szansę w obecnej rozgrywce międzynarodowej, aby poluzować amerykański gorset.

Niemcy podnoszą głowę

Na terytorium Niemiec stacjonują nadal wojska amerykańskie łącznie z aktywami amerykańskiej broni jądrowej. Ich obecność jest istotnym czynnikiem mającym wpływ na poczynania Berlina w polityce europejskiej. Fakt ten ma także duże znaczenie dla bezpieczeństwa Polski. Zaangażowanie w NATO, w którym kluczową rolę odgrywają Stany Zjednoczone, jak i ścisła współpraca wojskowa z USA powodują, że Berlin obecnie nie stanowi zagrożenia militarnego dla Warszawy, i sam z oporami, ale uczestniczy w systemie kolektywnego bezpieczeństwa.

Nie zmienia to faktu, że duża część elit w Berlinie dałaby wiele, aby obecność wojsk USA ograniczyć do minimum, bowiem od blisko dekady Niemcy konsekwentnie starają się podważać wpływy Waszyngtonu na Starym Kontynencie. Warto przypomnieć, iż Berlin nie wyruszył na krucjatę iracką, a jego udział w operacjach w Afganistanie był ograniczony do biernej obecności. Waszyngton właściwie nie może liczyć na poparcie dyplomatyczne Berlina w rozgrywce z Moskwą w sprawie syryjskiej.

Z kolei niemieckie organizacje skupione wokół ruchów lewicowych poprzez manifestacje i próby blokad amerykańskich baz wojskowych otwarcie sprzeciwiają się dyslokacji wojsk amerykańskich na wschodnią flankę NATO. Całe niemieckie społeczeństwo należy natomiast do najbardziej sceptycznych na kontynencie, jeśli chodzi o ewentualne zaangażowanie na rzecz wschodnich sojuszników, gdyby ci stali się ofiarą agresji Moskwy.

Wszystko to możnaby postrzegać wyłącznie przez pryzmat kwestii geopolitycznych, gdyby nie znamienny stosunek do całej sytuacji niemieckiego biznesu. Otóż niemiecki kapitał (jak zresztą każdy kapitał) chce się pomnażać, a możliwości w tym względzie na obszarze UE są co raz bardziej ograniczone. Pokazują to kryzysy gospodarcze i horrendalne deficyty budżetowe Grecji, Włoch i Hiszpanii są co raz bardziej ograniczone. Inwestorzy nie lubią ryzyka, stąd biznes z Niemiec coraz chętniej widzi swoją aktywność na rynkach wschodnich, a najlepszym z nich w jego przeświadczeniu jest putinowska Rosja.

Celnie obrazuje to niemieckie zaangażowanie w inwestycję Nord Stream. Zaangażowanie niemieckiego kapitału w rozwój inwestycji infrastrukturalnych i przesyłowych po dnie Bałtyku z Rosji oczywiście burzy elementarne zasady solidarności europejskiej w obszarze wspólnej polityki energetycznej, ale niemiecki kapitał nic sobie z tego nie robi. Waszyngton celnie zdiagnozował ten proces, podejmując ostatnimi decyzjami prezydenta Donalda Trumpa działania ekonomiczne wymierzone w niemieckie i po trosze unijne interesy związane z inwestycją Nord Stream 2. Dodajmy też, że zrobił to we własnym interesie, ponieważ dostrzegł szansę na sprzedaż amerykańskiego skroplonego gazu ziemnego z wykorzystaniem infrastruktury polskiego terminala LNG w Świnoujściu.

Donald Trump nad Wisłą

W tak zarysowanej rzeczywistości wizyta prezydenta Stanów Zjednoczonych w Polsce nie jest dziełem przypadku, tylko konsekwencją czytania przez nową administrację aktualnej sytuacji politycznej w UE. Używając określenia profesora Zbigniewa Brzezińskiego, Polska jest fundamentalnym sworzniem stabilizującym cały system bezpieczeństwa w środkowej Europie. Ma odpowiednie położenie geopolityczne niezbędne do realizacji zadań NATO w stosunku do państw bałtyckich, a na jej terytorium stacjonują rotacyjnie wojska amerykańskie i powstaje amerykańska baza antyrakietowa w Redzikowie.

Nie bez znaczenia jest także fakt, iż bez kontroli geopolitycznej terytorium Polski nie ma żadnych możliwości oddziaływania na sytuację Ukrainy. Z tego względu zaproszenie do Polski amerykańskiego prezydenta jest celnym wyczuciem chwili, który należy uznać za względny sukces naszej dyplomacji.

W sposób może nie do końca zamierzony w amerykańskiej układance Warszawa jawi się jako niezbędny element w grze o zachowanie przywództwa Stanów Zjednoczonych w Europie. Oczywiście sytuacja ta stanowi zagrożenie w postaci możliwości instrumentalnego wykorzystania aktywów i postawy Warszawy, ale właśnie świadomość celów amerykańskiej wizyty daje szansę stronie polskiej wyciagnięcia maksimum korzyści z tej sytuacji. Donald Trump może chcieć wysłać sygnał z Warszawy, iż Amerykanie bynajmniej nie zamierzają oddawać pola Moskwie w Europie, a przy okazji skarcić werbalnie Niemcy za ich jawne dążenie do wyrwania się z objęć amerykańskich.

Optymalnym narzędziem do realizacji takiej polityki byłaby deklaracja przedłużenia obecności rotacyjnej wojsk amerykańskich w Polsce oraz zapowiedź, iż część z tej obecności zmieni swój charakter na obecność stałą, która stopniowo będzie ulegać rozszerzeniu. Dalsze pogłębianie współpracy Waszyngtonu z Warszawą na polu militarnym wydaje się być racjonalnym rozwiązaniem dla obydwu stron pod warunkiem, że strona amerykańska zacznie traktować pomoc militarną dla Polski jako inwestycję także w swoje własne bezpieczeństwo, a nie wyłącznie jako źródło dochodów amerykańskiego przemysłu obronnego.

Obecność prezydenta Donalda Trumpa to okazja dla rozmów w sprawie ważnych kontraktów zbrojeniowych, zwłaszcza w kontekście wskazania partnera dla systemu Homar jak i negocjacji w sprawie obrony powietrznej. Innym potencjalnym obszarem dla przyszłej współpracy są śmigłowce uderzeniowe. Dla strony polskiej jest istotne, aby wymóc na Amerykanach decyzję dotyczącą przekazania Warszawie technologii, które w perspektywie 15 lat pozwoliłyby Polsce uzyskać własne zdolności w produkcji broni rakietowej krótkiego i średniego zasięgu.

Jeśli Amerykanie chcą rozegrać na swoją korzyść partię globalną, to dziś przy stoliku europejskim z pewnością nie znajdą lepszego i bardziej im przychylnego sojusznika od Warszawy. Najbliższe dni pokażą, kto i na jaką ocenę zda ten egzamin z polityki międzynarodowej.

Dr Artur Jagnieża

Reklama

Komentarze (12)

  1. *.*

    Autor nie zauważył że początkiem kłopotów strategicznych zachodu była w II wojna iracka na którą wydano 2 bln. $ a w zamian uzyskano chaos, ISIS, pogłębiony kryzys 2008 roku, wzrost ambicji takich krajów BRIC i wzrost szaleństwa w takich krajach jak Korea Płn., Syria i Libia..

  2. Tom

    To jest niepowtarzalna okazja aby poruszyć sprawę tomahawków.

  3. echo

    WŁAŚNIE TRUMP POWIEDZIAŁ, ŻE NIE ROZMAWIAŁ Z DUDĄ O ŻADNYCH GWARANCJACH BEZPIECZEŃSTWA I PODKREŚLIŁ TO DWA RAZY. To tyle jeżeli chodzi o naszą dyplomację. Jak przyjdzie co do czego to Trump powie, przecież jak byłem w Warszawie to mówiłem, że żadnych gwarancji nie będzie.

  4. Luc

    Analiza trafna i logiczna. Artykulowi brakuje jednak rozwiniecia dla owego mozliwego instrumentalnego wykorzystania Warszawy, a wrecz calego Trojmorza. Faktycznie, Trump zaciesniajac wspolprace z Trojmorzem moze za jednym zamachem utrzec nosa Putinowi i Niemcom. Stawka w tej grze jest jednak duzo wieksza, a sa nia Chiny i ich plany budowy Nowego Szlaku Jedwabnego, ktory ma przebiegac przez... no wlasnie... panstwa Trojmorza. USA musi storpedowac ten projekt, inaczej gospodarka Chin wrecz eksploduje i w ciagu dekady Chiny stana sie hegemonem zajmujac dotychczasowe miejsce USA. Mozna to zrobic droga dyplomatyczna. Ale wszyscy wiedza, ze USA maja inne asy w rekaiewie. W razie niepowodzenia jest tez opcja militarna. Wystarczy zdestabilizowac panstwa Trojmorza, wytworzyc lokalny konflikt, ktory na lata uniemozliwi wybudowanie w tej czesci Europy nawet kilometra autostrady czy linii kolejowej. I tym sposobem ekspansja Chin zostanie tu powstrzymana. Szkods tylko, ze kosztem krwawiacej przede wszystkim Polski uwiklanej w jakis ukartowany konflikt czy prowokacje. Naprawde okazji do wywolania czegos podobnego jest az nadto. Dla USA wygrana z Chinami to byc albo nie byc wiec jesli bedzie trzeba, to sie nie zawahaja. Obym sie mylil.

    1. polak mały

      Współpraca gosp. z Chonami polega na importowaniu od nich towarów, bo jedyne, co da się do nich wyeksportować, to produkty luksusowe. Nie jest to więc żadna współpraca. Cały myk z jedwabnym szlakiem polega na tym, że Chiny chcą przekupić niektóre państwa. Proponują taki deal: będziecie mieli kasę za tranzyt i przeładunek, a wy w zamian dajecie dostęp do rynku UE. Szukają więc koni trojańskich. Gdyby była jakaś jedność europejska, to nikt tej oferty by nie przyjął. Ale jedności nie ma i poszcz. kraje udają głupka i próbują przechytrzyć pozostałe. To nie jest oferta fair. Jeśli Chiny uzupełnią ją np. o gwarancje bezpieczeństwa dla kontynentu, czyli inaczej mówiąc zastąpią w tej roli USA, to co innego. Póki co, byłbym spokojny jeśli chodzi o twoje obawy. Utrzymanie roli mocarstwa nr1 wymaga od USA zapewnienia bezpieczeństwa na świecie. W czasie wojny biznes się nie rozwija (z wyj. zbrojeń), wzrasta ryzyko nieprzewidzianych strat. USA najłatwiej powstrzymają ekspansję Chin przez dobrą ofertę współpracy. Jak na razie jest ona wręcz znakomita, bo do USA da się eksportować niemal wszystko (największy importer!). Nawet Polska ma nadwyżkę w handlu.

  5. polak mały

    Za mocno autor fantazjuje. Po pierwsze Niemcy wcale nie dążą do zniesienia amerykańskiej hegemonii. Oni nauczyli się bardzo sprytnie wykorzystywać USA - mają bazy amerykańskie, ścięli wydatki zbrojeniowe do minimum, realizują swoje interesy gospodarcze i to im wystarcza. Merkelowa jest po prostu zdegustowana Trumpem, podobnie jak większość świata i doszła do wniosku, że na USA nie można już liczyć. Co pozostaje? Ano trza wydać własną kasę na zbrojenia i być może wysłać żołnierzy na jakąś wojnę. Co do wizyty Trumpa w Polsce: to nie jest konsekwencja "czytania przez nową administrację aktualnej sytuacji politycznej w UE". To jest konsekwencja chłodnego przyjęcia podczas szczytu NATO, niegasnącej krytyki w USA, chęci sprzedaży broni i oskarżeń o kontakty z Rosją. Trump w Warszawie zagra na nerwach Merkelowej i Macronowi, bo demonstruje w ten sposób "nie chcecie się przyjaźnić? To ja mam innych przyjaciół". W dodatku będzie mógł powiedzieć "Rosja mi pomogła? Bzdura, przecież ja wzmacniam obronę NATO!". Przy okazji opchnie nam trochę broni i gazu. Osobiście mam nadzieję, że nie wypłynie absurdalna idea międzymorza. Najbardziej szkodliwy z pomysłów PiS. Zastąpienie siły UE "międzymorzem" to marzenie Rosji. Pocieszam się, że przywódcy innych krajów mają tę ideę w głębokim poważaniu.

  6. bolek

    Bardzo dziecinna lista pobożnych życzeń, Trump to biznesmen i jeśli lepsza ofertę dostanie z Moskwy to zapomni o Warszawie. Poza tym amerykańska dyplomacja ma to do siebie że co 4 lata zmienia się prezydent i także wizja świata. Boleśnie przekonali się o tym Irakijczycy za Obamy i boje się że my za te 3 lata też możemy się przekonać jeśli kolejny prezydent uzna że Europa nie jest dla niego ważna. Takie skupianie się na jednym biegunie i robienie sobie wrogów za płotem może odbić nam się czkawką. Amerykanie już nie raz po wyborach zmieniali cele strategiczne i zostawiali swoich sojuszników z ręką w nocniku. Nasz rząd nie chce tego widzieć i opiera się na tylko ROTACYNEJ niestety obecności wojska USA w Polsce. Czas pokaże czy wybieramy dobrze czy nie lepiej szukać przyjaciół w domu obok a nie wsi o 3000 km dalej...

    1. King

      komentarz typowy, ładnie opisany w artykule na C24 o wojnie informacyjnej skierowanej przeciwko Polsce i USA: http://www.cyberdefence24.pl/623754,wizyta-trumpa-w-polsce-zagrozenia-informacyjne-analiza

    2. Obserwator

      W ciagu ostatnich 30 lat prezydenci USA nie sprawowali przypadkiem za kazdym razem po 2 kadencje? Ameryka ma to do siebie, ze ostatnich 3 prezydentow sprawowalo po 2 kadencje. A nasi obaj duzi sasiedzi maja to do siebie, ze jak pokazuje historia, bardzo lubia rozrabiac w naszym domu. Dlatego wlasnie sojusze zawiera sie z dalszymi sasiadami.

    3. CB

      Jedno co się nie zmienia, to mieszanie się we wszystkie regiony, gdzie mają jakiś interes. Przecież Trump w imię "zmiany polityki" zdążył już prawie wywołać wojnę z Koreą i Iranem, sprzedać broń arabom którzy wspierają terroryzm i wywołać kryzys Katarski. A jednocześnie niby walczy z terroryzmem zakazami wjazdu dla obywateli krajów, którzy de facto nigdy żadnego zamachu nie przeprowadzili.

  7. racjus

    Bardzo duże uproszczenie wizji świata (Amerykanie dobrzy, Niemcy złe) i "chciejstwo" tak można podsumować ten tekst. Co zyskała Polska ruszając na "krucjatę iracką" a co straciły Niemcy nie idąc na nią? W polityce są tylko interesy kto jak kto ale Polacy powinni to wiedzieć. Tak myślą Niemcy i Francja ale tak samo też Ameryka. Trump tak nie lubił NATO ale jak okazało się, że to Ameryka potrzebuje żołnierzy do Afganistanu to momentalnie się z nim przeprosił. Co Niemcy realnie straciły na prezydenturze Trumpa? Skończyło się na pogrożeniu embargiem na niemieckie samochody. Nie twierdzę, że mamy unikać sojuszu z amerykanami ale nie wolno zamykać sobie nigdzie drzwi a przedstawiona wizja świata w artykule jest po prostu dziecinna.

    1. LL

      Nikt nie pisal ze Amerykanie sa dobrzy a niemcy zli. Chlodna analiza. Mozesz sie nie zgadzac, ale wyglada raczej na to, ze to ty mieszasz w geopolityke jakies swoje emocje i dlatego analiza ci nie pasuje.

  8. Eckard Cain

    To wszystko brzmi całkiem rozsądnie... ale zakłada także rozsądek po obu stronach - polskiej i amerykańskiej. A obserwując ostatnie wydarzenia to założenie może być całkowicie mylne ;)

    1. Piotr34

      Chcesz powiedziec ze Amerykanie bywaja nieracjonalni i co pare lat daja sie wpuscic w kanal resetu z Rosja?To prawda i dlatego nie mozna sobie zamykac kompletnie dostepu do Nowego Jedwabnego Szlaku-i nie zamykamy.

  9. Bolo

    Bardzo trafne spostrzeżenia Autora.

  10. Pln

    Co zlego jest z Niemcami ze Polacy tak sie boja. Dzisiejsi Niemcy to nie ci sami.co 70 lat temu. Po co walczyc z nimi? Pokorne ciele dwie matki ssie.

  11. Student

    Bardzo ciekawa analiza

  12. tioo

    tak jest ! trzeba dać szansę Polsce i USA aby wreszcie nad Wisłą oraz Rumunia i Ukraina powstały warunki pod obopólne korzyści... należy pamiętać o lokalnych zaszłościach nieuregulowanych z Ukrainą jednakże przyjaźń kosztuje i wszystkie strony muszą coś od siebie ekstra do wspólnego garka włożyć... UE dała wizy Ukrainie teraz Polska może jakieś solidne zakupy wojskowe dokona - zapłacić będzie trzeba jednakże te delikatne Caracale może dobrze iż poległy ?! może da się ugrać dla Polski ciut więcej jednakże USA za sprawą tego czarnego konia jakim okazał się prezydent Trump - to jest byznesmen i to możet być klucz do sukcesu skoro Niemcy robią byznes Nord Stream 2 to niechby wreszcie Polska zrobiła historycznie wreszcie zauważalny !

Reklama