- Analiza
- Wiadomości
Potrzebna weryfikacja. Audyt bezpieczeństwa państwa
Antoni Macierewicz obejmując resort obrony będzie musiał wykonać szereg zadań, związanych z koniecznością oceny i ewentualnej zmiany dokonań poprzedników. Dotyczy to choćby audytu całego planu modernizacji technicznej i sposobu realizacji poszczególnych projektów, konieczności wzmocnienia systemu rezerw, wynikającej również z procesu uzawodowienia armii który miał miejsce w czasach poprzedniej koalicji czy przeglądu systemu kierowania i dowodzenia. Powstaje więc pytanie o odpowiedzialność za często niekorzystne działania, podejmowane w MON do chwili obecnej.
Planowanie z Power Pointem, a nie z kalkulatorem
Jednym z pierwszych zadań, nad jakim najprawdopodobniej będzie pracować nowe kierownictwo resortu obrony, będzie przegląd planu modernizacji technicznej Sił Zbrojnych. Można mieć przy tym nadzieję, że nie będzie to związane jedynie ze zgłaszaniem nowych potrzeb i dopisywaniem kolejnych programów, ale ze sprawdzeniem tego, co już zostało zaplanowane pod względem możliwości finansowych MON.
Specjaliści wskazują, że na obecnym poziomie finansowania Sił Zbrojnych nie ma szans by zrealizować w całości obecnego Planu Modernizacji Technicznej. Wątpliwości budzą zarówno szacunki dotyczące kosztu poszczególnych programów, jak i możliwość uzyskania przez resort założonej puli środków, w kwocie łącznie około 130 mld złotych, co jest zależne od spełnienia relatywnie optymistycznych założeń dotyczących wzrostu gospodarczego. Przykładem jest program śmigłowców wielozadaniowych, gdzie koszt realizacji okazał się wyższy od zakładanego pomimo zmniejszenia liczby pozyskiwanych maszyn. Szczególne wątpliwości budzi przesunięcie większości spłat na okres 2017-2022, co może - przy braku spełnienia optymistycznych założeń dotyczących wzrostu gospodarczego - doprowadzić do ograniczenia puli środków, dostępnych na modernizację. Sprawa była poruszana wcześniej także na łamach Defence24.pl.
Publikacja ocen tych planów pozwoli nowemu resortowi uchronić się przed zarzutami, że nie chce realizować wcześniejszych planów, a jednocześnie da obraz rzeczywistego podejścia do planowania i programowania modernizacji Sił Zbrojnych w czasie rządów poprzedniej koalicji.
Zadaniem kierownictwa MON jest między innymi nadzór nad realizacją budżetu
Patrząc na następne cztery lata można mieć również nadzieję, że zostaną ujawnione rzeczywiste przyczyny nierealizowania założeń zakupowych i przekazywania środków finansowych MON w latach 2008-2013. Według szacunków Defence24.pl w ciągu 8 lat resort obrony oddał w ten sposób co najmniej 10 miliardów złotych, ale być może rzeczywistość wyglądała jeszcze gorzej.
Prawdopodobnie nowy rząd zbada też celowość realizacji priorytetowych programów modernizacyjnych w przyjętym obecnie kształcie. Opinia publiczna być może będzie mogła się dowiedzieć - przykładowo - dlaczego w pierwszej kolejności próbuje się kupić śmigłowce transportowe, a nie bojowe, mimo zagrożenia ze strony rosyjskich czołgów. Powstaje między innymi pytanie, dlaczego kupiono drugi nabrzeżny dywizjon rakietowy, gdy nie stworzono jeszcze systemu rozpoznania dalekiego zasięgu dla pierwszego. Warto też poznać proces opornego wprowadzania do wymagań operacyjnych na okręty podwodne rakiet manewrujących.
Wiele wątpliwości budzi również polityka informacyjna poprzedniego rządu. Powstaje np. pytanie o odpowiedzialność za wprowadzenie parlamentarzystów w błąd, przez przekazanie informacji o gotowym prototypie radaru systemu Patriot (podczas, gdy w rzeczywistości prototyp ten może powstać pod koniec przyszłego roku). Niestety, w tych sprawach niebagatelny wpływ na poczynania i decyzje kierownictwa resortu obrony mieli różnego rodzaju wojskowi i inni doradcy, którzy przekonani o swojej nieomylności forsowali jedynie "słuszne" rozwiązania powołując się na różnego rodzaju doświadczenia i "autorytety". Przez niedostateczną asertywność kierownictwa resortu mogło dochodzić do wyborów i posunięć trudnych do wytłumaczenia i racjonalnego uzasadnienia.
System rezerw po likwidacji poboru
Jedną z najtrudniejszych spraw dla nowego resoru będzie ocena i wprowadzenie ewentualnych zmian do dwóch sztandarowych reform, którymi chwalili się minister Klich (likwidacja poboru) i minister Siemoniak (reforma systemu dowodzenia i kierowania Sił Zbrojnych). W tym przypadku "proste" przywrócenie stanu poprzedniego nie jest bowiem możliwe, a ponadto rzeczywiste skutki takiego działania mógłby ocenić jedynie konflikt zbrojny.
Brak poboru można jednak ocenić już teraz, analizując obecny system pozyskiwania rezerw dla armii zawodowej – w tym przede wszystkim przydatność Narodowych Sił Rezerwowych. System jest obecnie powszechnie krytykowany. Być może nowy minister Obrony Narodowej zastanowi się teraz, w jakich okolicznościach przygotowano rozwiązanie, które było dysfunkcjonalne od samego początku.
Likwidacja poboru odbyła się bez wskazania rzeczywistego sposobu na rekompensowanie skutków takiego posunięcia. O skrajnie negatywnych skutkach planowanej w ten sposób "profesjonalizacji" mówili głośno również wojskowi i to na łamach prasy branżowej (w tym autor tego artykułu).
„Pseudoreforma” systemu kierowania i dowodzenia Sił Zbrojnych
Przy ocenie faktycznych skutków reform wprowadzonych w systemie dowodzenia i kierowania przez MON kierowane przez ministra Siemoniaka oraz BBN prof. Stanisława Kozieja można odnieść się do sytuacji, jaka jest obecnie w Wojskach Specjalnych. Jedynie tam próbowano bowiem zachować status sprzed zmian i ostatecznie wrócono do tego, co proponowali sami komandosi. Niestety, w innych rodzajach sił zbrojnych tego już nie zrobiono.
Wojska Specjalne i tak poniosły „straty” osobowe, gdyż były zmuszone do wydzielenia specjalistów dla potrzeb Dowództwa Generalnego i Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych. Na szczęście udało się jednak odtworzyć Dowództwo Sił Specjalnych, które - zgodnie z praktyką dowódczą - odpowiada teraz zarówno za przygotowanie, jak i wykorzystanie podległych mu jednostek.
Z uzyskanych przez Defence24.pl informacji wynika, że reforma systemu dowodzenia i kierowania nie odbyła się przy akceptacji wszystkich wojskowych. Opracowane przez oponentów raporty pokażą, być może, dlaczego wątpliwości nie zostały uwzględnione. Można mieć chociażby nadzieję, że minister Macierewicz wyjaśni, kto i dlaczego już kilka dni po wprowadzeniu „reformy” w styczniu 2014 r. zlikwidował Dowództwo Sił Specjalnych i stworzył Centrum Operacji Specjalnych - Dowództwo Komponentu Wojsk Specjalnych. Znaczenia całej sprawie nadaje fakt, że komandosi o tym nic nie wiedzieli, a cała operację pospiesznie realizowano, gdy Rosjanie już rozpoczęli przygotowania do ataku na Ukrainę.
A przecież zdemontowanie istniejącego systemu dowodzenia i kierowania w sytuacji, gdy w sąsiednim kraju rozpoczyna się konflikt zbrojny, powinno zaskoczyć nawet komentatorów nie mających na co dzień z Siłami Zbrojnymi wiele wspólnego, a co dopiero specjalistę wojskowego. Sami autorzy reform mówili o roku potrzebnym na zgrywanie dowództw. Dokładnie w tym czasie Rosjanie na Ukrainie prowadzili działania ofensywne. Natomiast w Polsce w „reakcji na to zagrożenie” zlikwidowano m.in. jednoosobowe dowodzenie i ustanowiono trzech równorzędnych dowódców (szef Sztabu Generalnego, Dowódca Operacyjny Rodzajów Sił Zbrojnych i Dowódca Operacyjny Rodzajów Sił Zbrojnych).
Dopiero po wprowadzeniu tych zmian zorientowano się, że nie będzie w ten sposób osoby przygotowanej do objęcia stanowiska Naczelnego Dowódcy Sił Zbrojnych. Zbieg okoliczności? Oby.
Żołnierze bez prawa do obrony
Najlepszym sposobem na stwierdzenie tego, co rzeczywiście się dzieje w polskiej armii, jest - po prostu - zapytanie o to żołnierzy. Niestety, by taką odpowiedź otrzymać trzeba wojskowym zagwarantować bezpieczeństwo, a to przy obecnie obowiązujących przepisach kadrowych jest niemożliwe.
Ministerstwo Obrony Narodowej przeorganizowało bowiem Departament Kadr w aparat kontroli, który może zrobić z każdym wojskowym wszystko i to bez możliwości odwołania. Niestety, takie ustalenia nie działają w obie strony. Z informacji płynących do Defence24.pl wynika, że kadrowcy mogą więc bezkarnie, po znajomości, załatwić „komu trzeba” stanowiska, studia, szkolenia, wyjazdy zagraniczne, czy nawet stanowisko w attachatach. Wystarczy przyjrzeć się temu, co stało się z częścią najbliższych współpracowników byłych ministrów i samymi szefami kadr.
Z jednej strony zwalnia się więc szeregowych po 12 latach służby (nawet ostrzelanych na misjach), z drugiej zaś strony bez problemu można "załatwić" przyjęcie do wojska szeregowego w wieku około 40 lat. Rozwiązaniem byłyby, oczywiście, konkursy na stanowiska, ale w tym momencie pozbawiono by się możliwości załatwiania stanowisk dla znajomych lub rodziny.
Danie równych szans wszystkim żołnierzom podniosłoby ich morale i upewniło ich, że dowodzą nimi nie czyiś koledzy, a ludzie najlepsi na te stanowiska. Obecnie sytuacja wygląda tak, że generał znaczy dla szeregowego tyle, co kiedyś major, czy kapitan. Zniszczenie tego układu kadrowego będzie jednak niezwykle trudne, ponieważ korzystała z niego duża część generałów (nie wszyscy), którzy na pewno zrobią wszystko, by obecną sytuację pozostawić bez zmian. Nie można wykluczyć sytuacji, w której nowy minister będzie się poruszał "po omacku".
I na koniec, kolejne ważne zadanie dla nowego kierownictwa resortu to uporządkowanie spraw związanych z wpływem zagranicznych środowisk na polskie decyzje. Dzisiaj nie umiemy, a może nie chcemy się z tym uporać. Nasi generałowie chętnie nadstawiają pierś do odznaczeń nadawanych przez ambasadorów "za zasługi", potem jednak powstają mniej lub bardziej werbalizowane oczekiwania, a czasami nawet presja. To kolejne wyzwania dla nowego kierownictwa resortu, miejmy nadzieję, żeby skutecznie rozwiązane.
WIDEO: Zmierzch ery czołgów? Czy zastąpią je drony? [Debata Defence24]