Reklama

Geopolityka

Ukraiński specnaz pod Słowiańskiem. Analiza starcia z 5 maja 2014 r.

Funkcjonariusze ukraińskiej jednostki antyterrorystycznej Alfa w czasie ćwiczeń. Fot. sbu.gov.ua
Funkcjonariusze ukraińskiej jednostki antyterrorystycznej Alfa w czasie ćwiczeń. Fot. sbu.gov.ua

5 maja 2014 r. doszło pod Słowiańskiem do pierwszego większego starcia między ukraińskimi siłami specjalnymi i grupą bojową separatystów. Gwałtowność tego starcia i poniesione straty uświadomiły wielu ukraińskim oficerom, że mają przed sobą wysoce zmotywowanego i dobrze uzbrojonego przeciwnika. Analiza starcia pokazuje także typowe błędy systemowe charakterystyczne dla sił specjalnych MSW Ukrainy w początkach tzw. Operacji Antyterrorystycznej (ATO).

W pierwszym etapie ATO udział wzięły najlepsze wówczas jednostki specjalne (antyterrorystyczne) dawnych sił bezpieczeństwa wewnętrznego (w marcu przeorganizowane w Gwardię Narodową), czyli grupy bojowe specnazu SBU Alfa, oraz specnazu MSW Omega, Wega i Jaguar. Wsparcie oddziałów armii było wówczas jeszcze stosunkowo niewielkie, pod Słowiańskiem działały wydzielone pododdziały z elitarnych, jak na warunki ukraińskie, 95. Brygady Spadochronowej i 80. Brygady Aeromobilnej, a także pododdział z 8. pułku specjalnego przeznaczenia.

Pierwsze akcje sił specjalnych pod Słowiańskiem miały miejsce już pod koniec kwietnia. Niemal wszystkie do dnia 5 maja kończyły się zajęciem posterunków wystawionych przez separatystów (tzw. błok-postów) i rozproszeniem niewielkich i słabo zorganizowanych, na ogół, sił antyrządowych. Przy tak dużych siłach, na tak znacznej przestrzeni i przy tak nietypowym przeciwniku, zadaniom nie było w stanie podołać Antyterrorystyczne Centrum SBU. Brakowało wówczas kompetencji, śmiałego i kompleksowego planu co do dalszych działań bojowych i wypracowanego sposobu na pacyfikację rebelii. Kulał wywiad (na wszystkich szczeblach), brak było skutecznego wsparcia z powietrza (skutek strat z 2 maja, kiedy stracono dwa Mi-24), pododdziały nie były zgrane, jak w kalejdoskopie zmieniali się ich dowódcy, nie należały one do jednej, zgranej grupy bojowej ale tworzyły ad hoc tzw. oddziały zbiorcze, z różnych pododdziałów (tzw. swodnyje otriady, stosowali je także Rosjanie w Czeczenii, wynikało to m.in. ze słabości jednostek armijnych, które nie były w stanie wystawić do akcji zwartych pododdziałów pożądanego szczebla).

Do akcji w dniu 5 maja, która nieoczekiwanie zakończyła się intensywnym starciem, o niespotykanej dotąd pod Słowiańskiem intensywności, wydzielono dwie grupy bojowe, które działały w typowych dla obszaru postradzieckiego kolumnach zmechanizowanych. Pododdziały sił specjalnych działały w nich jak elitarna (czytaj wyborowa na tle „zwykłych” jednostek) piechota zmechanizowana. Działania te były typowe dla postradzieckiej szkoły specnazu - dobrze wyposażone i relatywnie nieźle wyszkolone  - jak na warunki rosyjskie, czy ukraińskie - jednostki antyterrorystyczne działały w osłonie transporterów opancerzonych (w tym wypadku typu BTR-80), jak zwykle nie dysponując ani aktualnymi danymi rozpoznawczymi w czasie rzeczywistym, ani wsparciem powietrznym, ani grupami snajperskimi na wzór zachodni (snajper i spotter działający jako jądro grupy bojowej), o należytym zabezpieczeniu medycznym nie wspominając.

Można powiedzieć, że działania bojowe 5 maja prowadzono całkowicie „na oślep”, a „ociężałość” (czyli niekompetencja i niezdecydowanie) aparatu dowodzenia, przy słabo działającej łączności i braku świadomości taktycznej i operacyjnej, spowodowały, że nie modyfikowano planów nawet wówczas, gdy pozyskiwano cenne dane wywiadowcze od lokalnej ludności (łącznie z informacją o możliwej zasadzce!).

Ukraińskie siły i środki pod Słowiańskiem były następujące:

- zbiorczy oddział specnazu SBU Alfa – ok. 100 ludzi (pododdziały zarządów 1, 2 i 4, pododdziały z Winnicy i Sum, 8 służba kynologiczna)

- pododdziały specnazu MSW Omega, Jaguar - ok. 300 ludzi

- pododdziały z jednostek aeromobilnych (na BTR-ach-80)

Zadanie postawione 5 maja polegało na tym, żeby bezpiecznie przemieścić kolumnę sił specjalnych z Kramatorska do posterunku (błok-postu) 3-A. Wspomniana kolumna, pod dowództwem płk.  Asaweljuka, przemieszczająca się z błok-postu nr 4 na błok-post nr 3-A, składała się z oddziału zbiorczego sił specjalnych SBU i Gwardii Narodowej (dawnej MSW) – niewielkich pododdziałów Alfy, Omegi i Wegi na ciężarówkach i BTR-ach (szacunkowo ok. 50 ludzi). Nie była to więc akcja bojowa ale przemieszczanie własnych sił w rejonie potencjalnie zagrożonym zasadzką (na obrzeżach Słowiańska separatyści nie byli jeszcze aktywni). Zmiana miejsca stacjonowania sił związana była z planowanym przemieszczeniem wszystkich jednostek o profilu antyterrorystycznym z Kramatorska do Izjumu, by tam skoncentrować większe siły do dalszych operacji w Słowiańsku.

Żeby zabezpieczyć przemarsz tych sił w rejonie Selezniowka-Siemienowka (obrzeża Słowiańska), z błok-postu 3-A wyjechała inna kolumna. Wspomniany teren w rejonie przejazdu kolejowego, niedalekiego lasku i budynków przemysłowych uznawany był za czysty, jednakże potencjalnie niebezpieczny. Stąd zdecydowano o nietypowym działaniu, czyli wysłaniu naprzeciw siebie dwóch kolumn.

Nie prowadzono żadnego skutecznego rozpoznania ani trasy, ani ruchów przeciwnika. Teren zasadzki sprawdzony został wcześniej przez pododdział specnazu armijnego (z 8. pułku specnaz) – jednak bez skutku (pododdział ten został prawdopodobnie przepuszczony przez siły spoczywające w zasadzce). Jedynie rano 5 maja w rejon Selezniowka-Siemienowka, na trasie przemarszu kolumny z Kramatorska, pojawił się oddział „rozpoznawczy” wysłany z błok-postu 3-A - kilku oficerów SBU, wsparcie w postaci jednego BTR-80 i samochodu opancerzonego do przewozu pieniędzy Omegi.

Rozpoznanie prowadzone było „na oko”, czyli zupełnie nieefektywnie. Tym niemniej kierowcy przejeżdżających samochodów ostrzegali, że w Semienowce jest zasadzka – informowano o tym, że znajdują się tam uzbrojeni separatyści (szacowano ich na 10-20 osób).

Grupa „rozpoznawcza” dotarła do terenu Selezniowka-Siemienowka, po czym z danych rozpoznania radiowego, za pośrednictwem płk. Asaweljuka, otrzymano informację o tym, że separatyści obserwują niewielki pododdział. Grupa „rozpoznawcza” zawróciła więc na błok-post 3-A, po czym otrzymała zadanie, żeby wyjść ponownie naprzeciw kolumnie Asaweljuka jadącej z Kramatorska – oznaczało to powrót grupy w ten sam rejon, gdzie spodziewano się już zasadzki.

Warto wspomnieć, że na tym etapie dowodzenia zmieniali się dowódcy i rozkazy wydawali „przypadkowi” oficerowie. Co więcej żaden z dowódców nie był na miejscu boju, dowodzili z terenu błok-postu 3-A, gdzie był sztab zgrupowania sił specjalnych (tam miała odbywać się koncentracja).

Przemieszczanie sił własnych w zagrożony rejon miało służyć pokazaniu siły, tyle tylko, że i sił, i środków po prostu brakowało (w rejon zasadzki wysłano czterech oficerów SBU z jednym BTR-80 ze składu 80 Aeromobilnej Brygady i opancerzonego mikrobusa!). Jedyną nadzieją było to, że z naprzeciwka przemieszczała się kolumna Asaweljuka i jakoś dojdzie do współdziałania.

Kiedy doszło do wymiany ognia, grupa „rozpoznawcza” znajdowała się na drodze ale stosunkowo  daleko od przeciwnika. Ponieważ jednak dowództwo operacji nie miało jasnej oceny sytuacji, padł rozkaz dalszego przemieszczania się pod ogniem – jak się wydaje priorytetem była neutralizacja separatystów, by nie mogli oni zaatakować jadącej z drugiej strony kolumny Asaweljuka.

W tym czasie obok grupy „rozpoznawczej”, prowadzącej teraz ogień do zamaskowanego przeciwnika (pozycje w gęstym lasku i na terenie budynków przemysłowych) pojawił się drugi pododdział Alfy ze wsparciem dwóch BTR-ów. Pododdział ten skupił na sobie zmasowany ogień separatystów – zatrzymał się na przejeździe kolejowym i przyjął bój ogniowy. Ogień snajpera (strzelca wyborowego), broni maszynowej, RPG i podwieszanych granatników miał skutek w postaci pierwszych rannych.

Mimo że także wśród separatystów pojawiły się straty, niewielkie pododdziały specnazu prowadziły bój ogniowy na skrajnie niekorzystnych pozycjach taktycznych - przeciwnik zajmował dogodne pozycje, tymczasem BTR-y i ukryci za nimi specnazowcy widoczni byli na drodze (na przejeździe kolejowym) jak na dłoni. Koordynacja działań nie istniała, każdy dowódca – zarówno grupy BTR-ów na przejeździe, jak i niedalekiej grupy „rozpoznawczej” (odległość między nimi wynosiła ok. 150 m) - podejmował decyzje samodzielnie, dowództwo wyższego szczebla całkowicie utraciło kontrolę nad wydarzeniami. Nawet kiedy doszło do połączenia obu niedużych grup bojowych, siły zbiorczego oddziału były nie tylko stosunkowo słabe (broń główna BTR-80 to KPWT 14,5 mm), ale przygwożdżone ogniem separatystów. Na tym etapie grupa ta nie otrzymała już żadnego wsparcia. Oderwanie się od przeciwnika zawdzięcza jedynie temu, że na „tyłach” separatystów pojawiła się kolumna Asaweljuka, która weszła do akcji.

Pod silnym ogniem „separów” zbiorczy oddział Alfy i jej wsparcie, zabrawszy zabitych i rannych, oderwał się od przeciwnika i wycofał na pozycje wyjściowe. W wyniku chaotycznego boju wszystkie siły zbiorczego oddziału zostały wycofane, jednak kosztem trzech zabitych. Niedługo potem przez przejazd kolejowy – miejsce boju - przejechał oddział Asaweljuka – nie był już atakowany, w związku z tym był w stanie zabrać ze sobą rannego pozostawionego przez grupę Alfa.

Akcja, której mottem przewodnim stało się niedocenianie przeciwnika i błędy na wszystkich szczeblach (od planowania operacji, aż po jej wykonanie) okazała się niezwykle krwawa. W boju na przejeździe zginęli dwaj oficerowie Alfy oraz specnazowiec z Omegi, trzech lub czterech było ciężko rannych. Zginął m.in. płk. Aniszczienko, zastępca dowódcy jednostki specjalnej Alfa z obwodu sumskiego.

Również starty w rannych były bardzo poważne. Niektórzy z nich, otrzymawszy po kilka ran, musieli leczyć się miesiącami, zanim wrócili do służby. Warto zauważyć, że funkcjonariusze sił specjalnych wyposażeni byli w ciężkie hełmy i kamizelki balistyczne, co skutkowało wielokrotnymi postrzałami i innymi ranami, jednakże w większości przypadków bez skutku śmiertelnego (nawet po trzy, cztery rany).

Walka na przejeździe kolejowym na tyle zaabsorbowała separatystów, że na błok-post 3-A grupa Asaweljuka przybyła w pełnym składzie – jak wspomniano, bez strat w zabitych. Jak wynika z relacji oficerów w walce ogniowej wzięła jednak udział – była zarówno ostrzeliwana, jak i prowadziła ogień w kierunku pozycji separatystów. Separatyści wzięci zostali realnie w dwa ognie. Grupa Asaweljuka zakończyła bój jedynie z lekko rannymi, gdyż cała siła ognia spadła na oddział zbiorczy na przejeździe kolejowym.

Starcie z 5 maja było szokiem. Pododdziały uznawane za elitarne zmuszone zostały do prowadzenia wymiany ognia z niezwykle dobrze uzbrojonym i znającym wojskowe rzemiosło przeciwnikiem. Tylko szczęściu i względnie dużej odległości od przeciwnika ukraińscy żołnierze formacji specjalnych zawdzięczają to, że straty nie były jeszcze większe (np. mimo ognia RPG nie zniszczono żadnego z BTR-ów).

Tego dnia dowodzący operacją generał Gwardii Narodowej, pseudonim Karpaty, który de facto wydawał rozkazy wszystkim oddziałom specnazu (w tym także Alfie!), miał powiedzieć, iż zdał sobie sprawę, że to jest wojna, a nie operacja antyterrorystyczna.

Niniejsza analiza pokazuje nie tylko błędy typowe dla wczesnego etapu ATO ale także charakterystyczne mankamenty sił specjalnych (antyterrorystycznych) na Wschodzie (w ujęciu obszaru postradzieckiego): np. brak dedykowanych dla sił specjalnych (antyterrorystycznych) wozów bojowych (jeżdżono na BTR-ach, jak w armii, korzystano nierzadko z ciężarówek lub autobusów), działanie małymi pododdziałami, bez odpowiedniego zgrania i dowodzenia (częste zmiany dowódców), mankamenty w procesie planowania, kłopoty z rozpoznaniem, niska świadomość sytuacyjna na różnych szczeblach (od poszczególnych pododdziałów, aż po sztab operacji), brak efektywnego wsparcia z powietrza (problem występujący także w specnazie armijnym), nakładanie się kompetencji i odpowiedzialności, niedocenianiem sił przeciwnika itd.

Wszystkie te wspomniane braki, które teraz widoczne były na Ukrainie, a wcześniej np. w Czeczenii czy Osetii, specnaz na Wschodzie nadrabia(ł) m.in. wysokim esprit de corps oraz ponadprzeciętnym przygotowaniem fizycznym.

Marcin Gawęda


Absolwent Instytutu Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Publicysta wojskowy, pisze dla magazynów branżowych, autor serii książek wydanej przez WarBook.

Reklama

Komentarze (11)

  1. nie_historyk

    Fajnie jakby autor chociaż raz był a sercu takiego boju - to może by coś na ten temat wiedział a nie pisał opowiadania - i pseudoanalizy o tym i o tamtym. Tak jakby fascynat lotnictwa opowiadał pilotowi jak lądować w ciężkich warunkach i co złego zrobił - bo przecież on przeczytał tyle forów i wie.

    1. Aster

      Nie musi być. Od tego są operatorzy. Dobrze opisał - sztab utracił wpływ na pododdział, który w praktyce wycofał się na własną ręke, pod ostrzałem. Nie mając pojęcia czy w ten sposób nie odsłaniają kolumny. Ogólnie nie mając o niczym pojęcia. Sztab w punkcie 3 też nie wiedział co się dzieje.

    2. Bystrzejszy

      Davien'ku dzieciątko, naprawdę nie wiesz o tym, czy tylko tak nieudolnie to udajesz? W 2019 roku w Arabii Saudyjskiej doszło do wielkiego blamażu amerykańskiego systemu obrony powietrznej Patriot. Saudyjskie instalacje petrochemiczne zostały skutecznie zaatakowane przy użyciu dronów, przy zupełnej bierności i bezradności obrony przeciwlotniczej. Nowoczesne ponoć Patrioty nie były w stanie nic zdziałać przeciwko podobno prymitywnym dronom. Mit uzbrojenia made in USA rozwiał się znowu, ku rosnącej frustracji fanboy'ów... ;-)

    3. X

      Fabien były Patrioty nawet sami Saudyjscy potwierdzili

  2. Młody

    Źródło wiedzy do analizy?

  3. Steve

    Ciekawy tekst. Ale sytuacja typowo wojenna. Fog of war. Nadziali się na zasadzkę i przyjęli walkę ogniową. Przecież nie mieli sił, aby skutecznie zaatakować dywersantów. Musieli zatem odskoczyć. W sumie mogło być znacznie gorzej. Wszyscy robią błędy. W 1989 w Panamie SEALs nadziali się na jednym z drugorzędnych lotnisk na zasadzkę. Kilku zginęło, a mogli szachować teren snajperami z bezpiecznej odległości.

  4. zdz

    Moim zdaniem mozna zaobserwowac tutaj wszystkie wady i błędy regulaminu walki , sposobu szkolenia oraz systemu dowodzenia , pochodzących z czasów Armii Radzieckiej . - niska inicjatywa dowódców podstawowego szczebla taktycznego , majacej decydujacy wpływ na przebieg starcia w tej skali , wynikająca z systemowych , narzuconych zasad przeceniania kompetencji wyższych szczebli dowodzenia - klasyczna próba "ręcznego sterowania " . - kompletny brak planu łączności i współdziałania , o zabezpieczeniu i wsparciu nawet nie wspominając . Wygląda na kompletną improwizację w obliczu totalnych braków i desperacji . - Totalna niekompetencja dowodzenia operacją , brak wymiany informacji , reagowania na zmienność sytuacji . Podejrzewam że cała ta akcja została przygotowana w rosyjskim sztabie a jej przeprowadzenia powierzono rosyjskim agentom w ukraińskich mundurach . Myślę że nie da się tak spieprzyć prostej operacji mimo że przeciwnik wie z góry gdzie ustawic zasadzkę . Jedynie szacun dla żołnierzy i ich indywidualnego przygotowania że zdołali przeżyć w bagnie zgotowanym im przez dowódców .

    1. Urko

      Regulaminy regulaminami, a dowodzenie zawsze wymagało zdecydowania. Na Ukrainie mamy cały czas manię szukania czarownic. Miesiąc temu wyrzucano setkami sędziów, niedawno przypomniano sobie znowu o "zdrajcach" w wojsku. W tym ponad 40-stu wysokich oficerów z tzw. "elitarnych" jednostek. Kto ma tymi ludźmi dowodzić, gdy dla większości wysokich oficerów największe zagrożenie jest w Kijowie? Co do konkretnej sytuacji to nie było to idealne miejsce na zasadzkę - prosta droga. Dobry punkt obserwacyjny na budynkach byłego kombinatu chemicznego - ok 100 m od przejazdu kolejowego i skrzyżowania tuż za nim. Przejazd jest płaski, bez nasypu. Pojedynczy tor i tylko płytki rów pomiędzy torowiskiem i boczną drogą... Bardzo dziwne, że ukraiński specnaz zaległ w tym miejscu, bo nie bardzo było się tam gdzie schować. Z drugiej strony wybór ok Siemienowki na miejsce zasadzki jest dyskusyjne. Prosta droga i konieczność strzelania do celów poruszających się prostopadle, to duże utrudnienie nawet dla wyszkolonych żołnierzy. Lepsze miejsce jest ok 2-2,5km na północ koło Selezniowki. Piękny łuk drogi z dużą różnicą wysokości. Świetne miejsce na użycie granatników. Do tego w połowie drogi był wtedy most (obecnie chyba zniszczony). Tak więc nie bardzo rozumiem co się tam wtedy zdarzyło. Na mój gust, nie była to dobrze przygotowana zasadzka ale przypadkowe starcie, ewentualnie nie wszystko odbyło się tak jak w naszym opisie. Co do wpadanie w zasadzkę, to gdy się dostaje 3 lub 4 postrzały, to fakt, że wychodzi się z tego z życiem raczej nie świadczy o wyjątkowych umiejętnościach, tylko o tym że ma się na sobie dobry sprzęt i trochę szczęścia. "Specjaliści" na pewno są lepiej wyszkoleni i potrafią robić różne rzeczy, ale gdy się ich używa w charakterze "mięsa armatniego" wyszkolenie nie daje dostatecznej przewagi. A na Ukrainie potrafiono nawet wysyłać płetwonurków do walk w mieście, nie zadając sobie nawet trudu by sprawdzić, czy mają do tego odpowiednie wyposażenie.

  5. aptekarz

    Nie wygra wojny armia której dowódcy są zdrajcami i tchórzami a część żołnierzy sama nie wiem kim jest Ukraińcami czy Rosjanami.. Tyle o Ukraińcach.

  6. fartNoise

    Ciekawy tekst. A może coś większego kalibru ? np analiza walk pod Saur Mogiłą, odbicie Kramatorska czy rzeź separów pod Marinką

  7. kolo

    Trafna analiza. Obawiam się, że i u nas byłoby podobnie.

    1. Karol

      "..Obawiam się, że i u nas byłoby podobnie" Albo jeszcze gorzej!

  8. ja

    Do tych wszystkich przyczyn dodałbym jeszcze nafaszerowanie sztabu ATO ruskimi szpionami jeszcze bardziej obfite niż ruskiej kaszy skwarkami.......

    1. Karol

      Znalazł się poszukiwacz skwarek w ruskiej kaszy ;)

  9. olaf

    Nie wiem gdzie panuje większy chaos - w siłach zbrojnych Ukrainy, czy w tej "analizie".

  10. gość

    porównywanie tzw specnazu ukraińskiego z rosyjskim jest błędne. W Rosji mimo wszystko inwestuje się sporo w armię, Ukraina dotąd prawie w ogóle

  11. adrian

    Świetny tekst!

Reklama